6 minut temu
– Chcielibyśmy zdobyć trzy, może sześć punktów w fazie grupowej Ligi Europy. Dla mnie to oczywiście przygoda życia – mówi Interii 19-letni piłkarz Legii Warszawa Kacper Skibicki. Dziś o 16.30 mistrz Polski gra ze Spartakiem w Moskwie.
Dariusz Wołowski, Interia: Pamięta pan historyczny mecz Spartak – Legia w Moskwie wygrany przez zespół z Warszawy 3-2 w sierpniu 2011 roku? Maciej Rybus zdobył wtedy wspaniałą bramkę na 2-2, a Janusz Gol dał zwycięstwo i awans w 91. minucie gry.
Kacper Skibicki: – Nie pamiętam. Miałem wtedy 9 lat. Niczego nie mogę sobie przypomnieć. Od tamtej pory minęło pół mojego życia.
Grał pan już wtedy w piłkę?
– W Pomowcu Kijewo Królewskie w mojej wsi. Pewnego dnia mój trener Adam Cieśliński wysłał mnie na testy do Olimpii Grudziądz. Tam przeszedłem z drużyny juniorów do drugiego zespołu, a potem pierwszego. Aż kiedyś w meczu Pucharu Polski zobaczył mnie trener Czesław Michniewicz, który przyjechał oglądać innego zawodnika. Huberta Adamczyka zdaje się. Zagrałem dobrze, zdobyłem gola i od tej pory trener Michniewicz mnie stale obserwował. W styczniu 2020 roku Legia podpisała ze mną kontrakt. Grałem w drugim zespole, nie zawsze w podstawowym składzie, ale jednak nagle trafiłem do pierwszej drużyny. W listopadzie 2020 roku zadebiutowałem w ligowym meczu z Lechem i zdobyłem bramkę. Nie wiedziałem czy się cieszyć, czy płakać?
A to dlaczego?
– Tak silne przeżywałem emocje. Żartowałem potem, że z piętnastu takich podań na treningu, wykorzystałbym jedno. Miałem wtedy dużo szczęścia. Ale chyba też potrafiłem mu pomóc. Po meczu mój telefon komórkowy zasypały sms-y. Nie byłem w stanie odpowiedzieć na wszystkie. Mój awans do pierwszej drużyny Legii był bardzo szczęśliwy. Mieliśmy wtedy wąską kadrę. Trener Michniewicz potrzebował wahadłowego i postawił na mnie. To była potrzeba chwili. Teraz kadra jest szersza, więc nie wiem jak z tym moim graniem będzie. Ale nie czuję się ostatni w drużynie.
Trema w debiucie była ogromna?
– A wie pan, że nie. Byłem gotowy. W przerwie trener Michniewicz powiedział, żebym był. Wyszedłem na boisko za Macieja Rosołka w 59. minucie. Osiem minut później Paweł Wszołek zagrał do mnie ze skrzydła. I było 1-1. A potem wygraliśmy po golu w 91. minucie. Dla mnie to był przełom. Dostałem drugie życie, bo jak mówiłem nawet w rezerwach Legii bywało mi czasem ciężko. Walczyłem też przecież z urazami.
Tremy w meczu z Lechem nie było, bo jest pan taki odporny?
– Nie. Czasem mecze w rezerwach mnie stresowały. Ale wtedy w debiucie w Legii byłem spokojny. Od powołania na mecz. Spałem dobrze.
Potem Legia zabroniła panu udzielać wywiadów.
– Chodziło o to, żeby mnie chronić. Próśb o rozmowę było sporo. W klubie obawiali się, żebym nie zwariował. Może kto inny na moim miejscu miałby problem, ale mnie trener Cieśliński z Pomowca tak wychował, że sodówka mi nie grozi. Znam siebie dobre.
Komuś z małego miasteczka trudno przebić się do Ekstraklasy? Od małego był pan uważany za talent?
– W juniorach byli lepsi ode mnie. Ja byłem wtedy mały. Z wiekiem nabrałem jednak szybkości.
I gdzie są teraz ci lepsi z pana dzieciństwa?
– Postawili na naukę i grają w klubach A-klasowych.
Pan na naukę nie postawił?
– Uczę się oczywiście, ale musiałem znaleźć taką szkołę, która pomaga piłkarzowi.
Matura w tym roku?
– Może będzie.
Rok temu był pan rezerwowym w rezerwach Legii. Oglądał pan piłkarzy pierwszego zespołu w telewizji. Potem trzeba było się odważyć wejść między nich. Teraz Liga Europy da panu okazję rywalizacji z Lorenzo Insigne, czy Piotrem Zielińskim z Napoli. Jak pan to wszystko przeżywa?
– Dla mnie to bomba. Życzył … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS