A A+ A++

Zobacz wideo

Karolina Głowacka żyć bardziej “eko” i “zero waste”, czyli ograniczając ilość produkowanych przez siebie śmieci, stara się od około trzech lat. 

Jak zaczęła się twoja historia z “zero waste”, czyli ze staraniem się, aby wytwarzać jak najmniej śmieci?

– To był wewnętrzny, nazwijmy to, intelektualny proces, przyspieszany naukowymi raportami o stanie środowiska. U mnie i u mojego męża – mamy bardzo podobny sposób myślenia – wszystko zaczęło się od niejedzenia mięsa. A kiedy zastanowisz się nad jedną rzeczą, na przykład właśnie: skąd wzięło się mięso na moim stole, jakim kosztem dla zwierząt i środowiska, to łatwo przychodzą kolejne pytania. Skąd wzięło się opakowanie, które używasz raptem kilka minut? Gdzie trafi? Skąd wzięły się ubrania, które może kupujesz pod wpływem chwili i zakładasz raz czy dwa? Pytania się mnożą i dotykają niemal wszystkich stref życia. A że odpowiedzi zwykle są nieprzyjemne, zaczynasz starać się minimalizować swój zły wpływ na środowisko.

My do wszystkiego dochodziliśmy stopniowo. Niektóre rzeczy, które teraz są dla nas zupełnie oczywiste, jeszcze kilka lat temu w ogóle takie nie były. Teraz zdarza mi się nawet poczuć niesmak, kiedy widzę bezsensowne zachowania.

Niesmak?

– Byłam niedawno w małej kawiarni na jednym z wydziałów Uniwersytetu Warszawskiego. Stolica, centrum intelektualne… a tu plastikowe sztućce! Zupełnie niepotrzebne rozwiązanie. Byłam tak zaskoczona, że aż zniesmaczona.

Ten niesmak ma wpływ również na moje codzienne wybory. Zdarza mi się zgrzeszyć, kiedy po ciężkim dniu uważam, że “zasłużyłam” na kupne słodycze. Ale nie raz stałam przed półką w sklepie i analizowałam: to w plastiku, a to z olejem palmowym, a to zawiera mleko, a staram się być weganką. I zwykle po 10 minutach odchodzę z niczym. Właśnie dlatego, że ta chwilowa przyjemność byłaby zepsuta niesmakiem.

Bo, to warto podkreślić, “zero waste” to ruch, w którym chodzi o maksymalną redukcję produkcji śmieci. A nie przerabianie istniejących odpadów, na przykład na ozdoby. Tu chodzi o rezygnację, samoograniczanie, niekupowanie. Zachowania zupełnie nieintuicyjne w bogatej Europie.

Pojawiają się wyrzuty sumienia, kiedy kupisz coś “nadmiarowo”? Bez czego możesz się spokojnie obejść?

– Oj tak. Dlatego staram się tego unikać, jak mogę. Mam na przykład taką zasadę, że ubrań nigdy nie kupuję impulsywnie. Nad każdym potrafię się zastanawiać dwa tygodnie. Nie pojmuję chodzenia “na shopping”, żeby “coś sobie kupić”.

W ogóle mam poczucie, że myślenie proekologiczne to nieustanne wyrzuty sumienia. Nasza egzystencja jest obciążająca dla planety. Nie jesteś w stanie zlikwidować swojego szkodliwego wpływu na środowisko, możesz tylko je minimalizować. To nie jest przyjemna prawda. Wiele osób odrzuca fakt, że my jako konsumenci, też jesteśmy odpowiedzialni za zaśmiecanie planety. Bo to uwiera. Nie chcemy czuć, że to, co robimy, jest niefajne, że czegoś robić nie powinniśmy. Tymczasem korzystanie z tych wszystkich wygodnych rozwiązań, do jakich się przyzwyczailiśmy, jest po prostu przyjemne i bezproblemowe.

Może dlatego nasze bardziej ekologiczne podejście bywa czasami męczące dla otoczenia. Słyszymy czasem: dajcie spokój, ile można, że z wami to już się nic nie da zrobić. Jesteśmy chodzącym wyrzutem sumienia dla niektórych, a inni, ci bardziej od nas “ekozaawansowani”, są wyrzutem sumienia dla nas.

Samoograniczanie powinno dotyczyć wszystkich dziedzin, ale to trudne. Wojciech Orliński napisał niedawno bardzo dobry tekst: że jeszcze nie zdążyli wszyscy tym Ryanairem na Ibizę skoczyć, a już jakieś mądre mówią, że tak nie można. Bardzo wiele osób nie chce tego przyjąć. A przecież bilety lotnicze za “5 zł” to jest absurd! Kiedy mówię, że tak nie powinno być, to słyszę argument, że wtedy ktoś nie mógłby polecieć na weekend do Paryża. I właśnie o to chodzi. Podróże lotnicze nie powinny być tak tanie. Żeby nie było wątpliwości, uważam, że ja też nie powinnam mieć możliwości takiego weekendu w Paryżu czy innej Lizbonie.

Mówisz, że każdy wybór np. ubrania musisz przemyśleć. A czy życie bardziej “eko” wiąże się z tym, że musicie być dużo bardziej zorganizowani? Wszystko musicie planować?

– Organizacja jest bardzo ważna. Zakupy robimy raz na kilka miesięcy. Brzmi to dziwnie, ale to możliwe. Kupujemy produkty w bardzo dużych opakowaniach, na przykład po trzy kilogramy soczewicy, ciecierzycy. Jeśli mamy czegoś za dużo, na przykład kupiliśmy kilogram oregano – bo takie było opakowanie – dzielimy się ze znajomymi. Dokupujemy tylko warzywa w lokalnym warzywniaku i praktycznie na tym się kończą nasze zakupy. Dzięki wybieraniu dużych opakowań generujemy mniej śmieci. Sos pomidorowy zawsze w szklanym słoiku, nie w tetrapakach. A przede wszystkim kupujemy jak najmniej przetworzonej żywności, dzięki czemu mamy tych niebiodegradowalnych śmieci mniej.

I oczywiście własne torby i woreczki na zakupy. To podstawa. Jeśli nie mam ich przy sobie – nie robię zakupów. To powinien być odruch. Jeśli pójdziemy do sklepu i zorientujemy się, że nie mamy portfela czy telefonu, żeby zapłacić, to po prostu tych zakupów nie zrobimy. Tak samo powinno być z torbą na zakupy.

Sprzedawcy z waszych osiedlowych sklepów dziwią się, dlaczego prosicie o pakowanie produktów do własnych toreb czy już się do tego przyzwyczaili?

Najpierw się dziwili, ale kiedy wyjaśnialiśmy, dlaczego tak robimy, to przyznawali nam rację. Sami mówili “no tak, codziennie tyle idzie tego plastiku”. Przy czym to zdziwienie było na początku. Teraz pakowanie warzyw do własnego woreczka stało się bardziej normalne. Chociaż nadal widzę, że ludzie potrafią zapakować banany w woreczek foliowy tylko po to, żeby przenieść je na drugą stronę ulicy do siebie na osiedle. Przecież to śmieszne. Widziałam kiedyś taką scenę: dziewczyna idzie z wielkimi plastikowymi siatami, które się w pewnym momencie przerwały. Co zrobiła? Rozsypane zakupy włożyła do plecaka! Nie można było tak od razu? Czasami działamy na automacie, bez refleksji.

W jaki sposób zachęciłabyś innych do tego, żeby zaczęli zwracać na to uwagę? Od czego powinno się zacząć, jeśli chcemy wytwarzać mniej śmieci?

– Kupować mniej, to przede wszystkim. Przejrzeć domowe zasoby – wykorzystać co się da, a niepotrzebne rzeczy oddać. A może to, czego potrzebujemy, komuś zbywa? Jest wiele grup na Facebooku, gdzie taka wymiana idzie sprawnie.

Jeśli coś kupujemy, to zawsze zastanówmy się, z jakich materiałów to zostało wykonane, skąd przyjechało. Często to jest negocjacja. Czy lepszy jest produkt z ekologicznych materiałów, który przyjechał z daleka, czy produkt lokalny, ale plastikowy? To sztuka codziennych wyborów.

Ograniczajmy kupowanie przetworzonej żywności. Przygotowywanie jedzenia samemu jest zwykle zdrowsze, ale i generuje mniej śmieci.

I bardzo ważne, coś, od czego moim zdaniem trzeba zacząć: nie ma wymówek dla jednorazówek. Co jak co, ale jednorazówki to jest już naprawdę obciach. Woda z własnej butelki, kubek do kawy na wynos, woreczki na zakupy, itp. To da się ogarnąć.

A kiedy już postanowimy zacząć ograniczać śmieci, to proponuję najpierw prześledzić swój dzień i zobaczyć, w którym momencie generujemy najwięcej odpadów i spróbować to zredukować. Przyjrzeć się temu, co jemy na śniadanie, czy kupujemy kawę na wynos itd. Szukajmy rozwiązań dobrych dla naszego trybu życia, bo może porady, które wyczytamy na blogu, wcale nie będą miały u nas zastosowania.

Moim zdaniem należy do tych wszystkich rzeczy dochodzić we własnym tempie, ale nie pozwalać na samozadowolenie. Ja uważam siebie za “zero wastowego” czy “eko” średniaka. Mam jeszcze mnóstwo rzeczy do poprawienia, ale chciałabym, żeby moje średniactwo stało się mainstreamem.

Z życiem w stylu “zero waste” czy “less waste” jest trochę tak, jak z dietą. Jeśli nagle przejdziesz na ostrą dietę, to po kilku dniach ją rzucisz. To samo z porzucaniem plastiku. To musi być trwała zmiana myślenia. Tylko żeby nie było to tempo zbyt wolne!

W jaki sposób zacząć wprowadzać zmiany w swoim domu?

– Najprostsza jest łazienka. Zamiast plastikowej szczoteczki do mycia zębów, można zdecydować się na bambusową. Zamiast żelu pod prysznic, na mydło w kostce. Zamiast szamponu w plastikowym opakowaniu, możemy wybrać mydło lub szampon w kostce. Do niektórych rzeczy trzeba się przyzwyczaić. Ja do mydła do włosów w kostce przekonywałam się miesiąc. Średnio moje włosy to kochały, aż w końcu się udało i nie ma z tym problemu. To stale rozwijający się rynek, produkty są ładne, pięknie pachną. “Zero waste” może więc być przyjemne!

A detergenty?

– Soda i ocet. Kiedy potrzebuję czegoś mocniejszego, na przykład do toalety, wybieram “eko środek”, który jest w opakowaniu recyklingowanym. Być może moglibyśmy zrezygnować z tego całkiem. Do prania wybieram orzechy lub płatki mydlane. W orzechy – muszę przyznać – na początku nie wierzyłam. Bo pranie orzechami wydaje się naprawdę dziwnym pomysłem. Ale one się naprawdę pienią. Niektórzy mówią, że niekoniecznie dopierają plamy, ale zwykle ubrania pierzemy po to, żeby je odświeżyć. A na plamy można użyć odplamiającego mydła w kostce.

Masz też małe dziecko. Tu widzę dużo potencjalnych pokus, niekoniecznie dla ciebie, ale dla rodziny i znajomych. Każdy chce kupić maleństwu przecież nową czapeczkę czy śpioszki. Jak sobie z tym radzicie?

– Ubranka to rzeczywiście duży temat. Bardzo prosimy wszystkich, żeby nie kupowali nowych ubranek, bo syn zaraz z nich wyrośnie. Skuteczność mamy całkiem dobrą! Prawie wszystkie ubranka mamy z drugiej ręki, często znakomitej jakości. Po kilku tygodniach puszczamy je dalej w obieg. Ileż to mniej wyprodukowanych ubrań, zużytej na to wody itd.

Używamy też pieluszek wielorazowych. Bardzo dobrze nam się sprawdzają. Nie używaliśmy ich jedynie w pierwszym tygodniu po porodzie, bo byliśmy jednak lekko skołowani pierwszym dzieckiem. Zobaczyliśmy wtedy jaką górę pieluszek jednorazowych zużyliśmy w kilka dni. Koszmar. Utwierdziliśmy się w przekonaniu, że wielorazowe to jedyne rozsądne rozwiązanie.

Przy czym nie warto popadać w przesadę. Mam wrażenie, że dla niektórych pieluszki wielorazowe to kwestia mody – rzeczywiście są bardzo ładne, mają fajne wzory – i mają ich już pół szafy. To już nie jest “zero waste”. My mamy pięć otulaczy, około 20 chłonnych wkładów i dodatkową tetrę. I to spokojnie wystarcza.

Spotykają was czasami dziwne sytuacje związane z waszym trybem życia?

– Bywa mi głupio! Ostatnio mieliśmy mały remont, nad którym pracowało dwóch fachowców. Poprosili o szklankę wody. Nalałam im z kranu, bo sama taką piję. Popatrzyli na mnie, jakbym żałowała im jakiejś “normalnej wody”. Więc stałam później przy tym kranie i piłam tę wodę, żeby im pokazać, że to nie tak, że ja też piję kranówkę. Potem na chwilę wyszłam z domu. Wracam, patrzę, a tu stoi woda butelkowana ze sklepu. Widocznie mój pokaz panów nie przekonał.

Obawiałam się też opinii na temat pieluch wielorazowych. Są grubsze niż jednorazówki, więc zastanawiałam się, czy lekarze nie będą takiego wyboru krytykować. Wręcz przeciwnie. Raczej się cieszyli, że nie zużywamy wagonów jednorazówek.

A rodzice? Nie pytali, po co się tak męczysz z praniem wielorazowych pieluszek, tak jak oni musieli się męczyć z twoimi?

– Nie, zupełnie nie widzieli w tym żadnego problemu. Nawet pojawił się sentyment do tetry!

Widzisz jakieś pułapki, które czyhają na osoby chcące przejść na styl życia, który będzie bardziej “eko” czy “zero waste”?

– Jest jedna bardzo ważna rzecz. Moim zdaniem, te wszystkie rzeczy: szczoteczka bambusowa, słomka wielorazowa, to są symbole – ważne, bo ustawiają w głowie i uczą tego poczucia niesmaku. Ale to nie jest coś, na czym można poprzestać. To, że kupiłam modną słomkę wielorazową, to nie znaczy, że jestem “super-eko”. To tak nie działa. To jest dopiero początek.

Rozumiem argumenty osób, które podnoszą, że korporacje sprytnie przepychają na nas odpowiedzialność za śmieci. To prawda. Choć ja uważam, że to odpowiedzialność dwóch stron. Gdyby nie moda na “zero waste”, to dużo rzeczy by się nie pojawiło. Producenci widzą, na co jest zapotrzebowanie. To naprawdę ma znaczenie, czy coś kupujesz, czy nie. Tylko trzeba uważać na tych, którzy tylko udają proekologiczność. Na przykład korzystają z opakowań wielomateriałowych – więc trudnych do recyklingu – ale projektują je w szarym kolorze, co sugeruje, że są “eko”.

Często rzeczy oznaczone jako produkty “eko” są droższe niż te “zwyczajne”. Rzeczywiście tak jest, że na życie w sposób bardziej przyjazny środowisku trzeba dużo wydać?

Nie sądzę. Oczywiście można wydać setki złotych na “zero waste’ową” wyprawkę, ale nie o to chodzi. Naczelna zasada jest taka, żeby nie kupować, wykorzystywać to, co się już ma. Za proekologiczność płaci się raczej czasem. Bo faktycznie, szczególnie na początku, trzeba się trochę napracować. Myślę, że to jest główna cena.

Jest coś na, co się nigdy nie zdecydujesz? Czy są jakieś “zero wastowe” rzeczy zbyt dla ciebie ekstremalne?

– Papier toaletowy wielorazowy. To jest dla mnie za dużo, a są i takie pomysły. Używamy szarego, zwykłego. Podpaski wielorazowe też akurat mi nie podeszły, ale kubeczek menstruacyjny już tak. Chusteczki wielorazowe to też nie jest dla mnie. Ale dla dziecka nie używamy mokrych chusteczek, tylko po prostu tetry i wody z mydłem. Trzeba sobie przypomnieć, że istniał świat bez tych wszystkich jednorazowych udogodnień. To nie jest tak, że teraz mamy dokonywać rewolucji i zmieniać wszystko to, co było od pokoleń. To jest tylko odkręcenie ostatnich kilku dekad. Świat funkcjonował przecież wcześniej bez plastikowych opakowań. Więc może ruch “zero waste” to po prostu powrót do normalności? 

Aplikacja TOK FM. Słuchaj i testuj przez dwa tygodnie za darmo.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNiemcy „proszą Polaków o trumny”
Następny artykułFatima: Rekordowo mało wiernych podczas rocznicy objawień