A A+ A++

“Jedno życie” to film, który przez dłuższy czas skacze pomiędzy dwoma okresami czasu. W jednym oglądamy, jak młody Nicholas Winton (Johnny Flynn) podczas wizyty w Pradze w 1938 r. odkrywa, że tysiące rodzin zbiegłych przed hitlerowcami z Niemiec i Austrii żyje w beznadziejnych warunkach. Z racji tego, że niemiecka inwazja na Czechosłowację jest jedynie kwestią czasu, Winton postanawia ocalić jak największą liczbę potrzebujących. Wraz ze współpracownikami organizuje transporty żydowskich dzieci, które podążają z Pragi do Anglii.

W drugim widzimy, jak ponad siedemdziesięcioletni Winton (Anthony Hopkins) prowadzi spokojne życie w Anglii, ale ciągle wraca wspomnieniami do tamtych dni, zastanawiając się nad losem ocalonych i przy okazji obwiniając się, że nie dał radę uratować wszystkich. Nie mógł jednak przypuszczać, że czeka go niezwykły epilog.

Holokicz

“Jedno życie” wyreżyserowane przez Jamesa Hawesa oparte jest na prawdziwej historii Wintona, który zorganizował ucieczkę 669 żydowskich dzieci. Jednak w Wielkiej Brytanii poza garstką ludzi przez dekady nikt nie wiedział, że mężczyzna był bohaterem. Zmieniło się to dopiero w 1988 r., gdy Winton pojawił się w programie “That’s Life!”. Prasa szybko nazwała go “brytyjskim Schindlerem”, ale dopiero teraz nakręcono o nim gwiazdorski film. I, przynajmniej w moim odczuciu, lepiej byłoby, gdyby nigdy do tego nie doszło.

Dzieło Hawesa jest kolejną pozycją w niemałej kategorii filmów o Holokauście, które za zadanie mają zaoferować poruszającą rozrywkę, a w niektórych przypadkach, nawet poprawić nam samopoczucie. Mowa o takich produkcjach jak “Lista Schindlera”, “Życie jest piękne” czy “Pianista”. Podobnie do nich, “Jedno życie” jest przyzwoicie wyreżyserowane i zagrane.

Jednak nie da się nie zauważyć, że tak jak one jest pełne rażącego sentymentalizmu i jawi się jako cynicznie komercyjne zawłaszczanie historii ocalałych. W przypadku Spielberga, Polańskiego oraz Benigniego taka zabawa się opłaciła, bo panowie zgarnęli Oscary i zarobili mnóstwo pieniędzy, więc Hawes nie jest na straconej pozycji. Art Spielgeman, twórca wybitnego komiksu “Maus”, ukuł nawet idealnie pasujący termin dla dzieł pokroju “Jednego życia” – holokicz.

Jedną z charakterystycznych cech holokiczu jest m.in. poklepywanie się po plecach. Tego uświadczymy sporo w “Jednym życiu”, bo z racji, że Winton uratował ponad 600 dzieci, to my jako widzowie możemy czuć się pokrzepieni, bo ludzkość ma takich ludzi jak on. Owszem, Brytyjczyk dokonał pięknego czynu, ale gloryfikowanie go nie wymaże nagle blisko 6 milionów ofiar Holokaustu.

Bezsensowne decyzje scenariuszowe

“Jedno życie” kuleje dramaturgicznie. Hawkes i scenarzyści ewidentnie spieszyli się w swojej pracy, bo fragmenty, gdy młody Winton ratuje dzieci, zostały zmontowane dość skrótowo. Przez to nie mają one takiego znaczenia, jakie powinny mieć. Celem filmu okazuje się pokazanie niesamowicie ckliwych scen z programu “That’s Life”, bo w końcu w tej części może błyszczeć Hopkins. Coś co tak naprawdę powinno być krótkim epilogiem, jest najważniejszym wątkiem filmu, ale nie dziwi mnie to, bo właśnie tutaj mieli największe możliwości do wymuszenia na widzach płaczliwych reakcji. Holokicz w pełnej krasie.

A zakładam, że sporo osób się wzruszy, głównie z powodu gry Hopkinsa. Dwukrotny zdobywca Oscara w ostatnich latach bardzo umiejętnie podkreśla kruchość swojego wieku – wystarczy przypomnieć sobie jego znakomitą rolę w “Ojcu”. 86-latek zrobił w sumie podobną rzecz w “Jednym życiu”. Patrząc na niego, trudno nie pomyśleć o nieubłaganym upływie czasu. Tak po prawdzie Hopkins stanowi jedyny plus tej produkcji. Szkoda tylko, że Winton zarówno w wydaniu Hopkinsa, jak i Flynna, pozostaje dla nas zagadką. Po filmie dalej nie wiemy, dlaczego Brytyjczyk postanowił uratować dzieci. Tłumaczenie, że był “zmuszony” do działania niczego nie wyjaśnia. Nie dowiadujemy się także, czemu tak niechętnie dzielił się swoją historią. Niby sugerowane jest to tym, że Winton był osobą cechującą się upartą skromnością, ale trudno nie dostrzec, jak bardzo jest to wszystko zrobione po łebkach. Tak jakby twórcy myśleli, że skoro Hopkins gra przez pół filmu, to nikt nie będzie zastanawiał się, co napędzało osobę, w którą się wcielił.

Dość takich filmów

“Jedno życie” tym bardziej nie ma sensu, gdy porównamy go z genialną “Strefą interesów”. Nie dość, że Jonathan Glazer ukazał “banalność zła” w porażająco niepokojący sposób, pokazując rodzinny raj tuż obok piekła, to jeszcze podkreślił tym, jak bardzo ludzie nie zmienili się od czasu II wojny światowej – wciąż chętnie odwracamy wzrok od horrorów, które dzieją się niedaleko nas, bo tylko w ten sposób dalej będziemy mogli pić kawę czy uprawiać piękny ogród.

Słynny filozof Thomas Adorno swego czasu zakwestionował możliwość tworzenia sztuki po Auschwitz w takiej formie, jaką znamy z historii. Nie szedłbym aż tak daleko. O niewyrażalności zagłady Żydów należy opowiadać, ale na pewno nie w sposób, jaki proponuje “Jedno życie”. Holokicz nieustannie świetnie się sprzedaje (“Tatuażysta z Auschwitz” i mu podobne książki to jeden z dowodów), ale byłoby miło, gdyby ci wszyscy “twórcy” przestali żerować na największej tragedii ludzkości, zasłaniając się rzekomo szlachetnymi pobudkami. Lepiej niech odnajdą moralność.

W najnowszym odcinku podcastu “Clickbait” przestrzegamy przed wyjściem z kina za wcześnie na “Kaskaderze”, mówimy, jak (nie)śmieszna jest najnowsza komedia Netfliksa “Bez lukru” oraz jaramy się Eurowizją. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRoland Garros: Taylor Fritz – Thanasi Kokkinakis. Relacja live i wynik na żywo
Następny artykułPanieński zakończył się awanturą. “Myślałam, że się zagryzą”