Wielu historyków uznaje, że lata 1968-1970 były najgorszym okresem w historii Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Gorzej było tylko w czasach stalinowskich. Dlaczego? Wystarczy przypomnieć brutalnie stłumione protesty studenckie z marca 1968 r., kampanię antysemicką, która doprowadziła do emigracji z kraju ponad 15 tys. osób, udział Wojska Polskiego w inwazji na Czechosłowację i wreszcie krwawo spacyfikowaną rewoltę robotniczą z grudnia 1970 r. Zapoczątkowane w Gdańsku strajki robotników, które rozprzestrzeniły się na inne miasta, były ponurym zwieńczeniem gomułkowskiej polityki zamordyzmu.
Do tłumienia protestów między 14 a 19 grudnia 1970 r. władza wyprowadziła z koszar łącznie 61 tys. żołnierzy, 1700 czołgów, 1750 transporterów opancerzonych, 8,7 tys. samochodów oraz 108 samolotów i śmigłowców. Nie wspominając o mobilizacji 9 tys. milicjantów. Bilans pokazu siły komunistów był tragiczny: oficjalne dane mówiły o 45 zabitych i 1165 rannych. Ofiary strajków nie zostały jednak zapomniane. Artyści i ludzie kultury zadbali o to, by pamięć o ich walce i poświęceniu przetrwała dziesięciolecia.
Czytaj więcej: „Wszystko szło zgodnie z planem oprócz jednego – do Stoczni wciąż nie dotarł Lech Wałęsa”. Jak 40 lat temu zaczął się strajk
Hymn strajku
Tragicznym symbolem Grudnia ’70, utrwalonym na filmie i fotografii, jest pochód niosący na drzwiach ciało zabitego mężczyzny. 17 grudnia, w tzw. czarny czwartek, przeszedł on ulicami Gdyni, jego uczestnicy wielokrotnie uciekali przed strzelającymi milicjantami. Tak powstała legenda o bohaterze „Ballady o Janku Wiśniewskim”, hymnu robotniczych protestów. Tytułowy Janek Wiśniewski nigdy jednak nie istniał. Autor ballady celowo wybrał popularne imię i jedno z najczęściej spotykanych polskich nazwisk, by w ten sposób stworzyć postać symboliczną. Zabitym mężczyzną był tak naprawdę 18-letni Zbigniew Godlewski, młodziutki pracownik Stoczni Gdyńskiej im. Komuny Paryskiej, którego zastrzelono serią z karabinu maszynowego w trakcie starć w rejonie stacji Gdynia-Stocznia. To właśnie po tym wydarzeniu protestujący przemaszerowali ulicami miasta z jego ciałem ułożonym na drzwiach. Zdjęcia obiegły świat.
Przez blisko dwie dekady autor utworu pozostawał nieznany, a tekst kolportowano wyłącznie za pośrednictwem nielegalnej prasy podziemnej. W 1980 r. muzykę do niego skomponował sopocki pieśniarz Mieczysław Cholewa. – Bezpośrednio po sierpniowym strajku, w którym brałem udział jako delegat Elektrociepłowni Wybrzeże, wpadł w moje ręce egzemplarz podziemnego zeszyciku z kilkoma tekstami dotyczącymi wydarzeń grudnia 1970 r. Wśród tekstów była między innymi „Ballada o Janku Wiśniewskim”. Wspomniane wydawnictwo samizdatowe nosiło nazwę Archiwum. Żaden z zamieszczonych tekstów nie miał autora. We wrześniu 1980 r., uznając tekst „Ballady o Janku Wiśniewskim” za tzw. ludowy, skomponowałem do niego muzykę – wspominał Cholewa. To on spopularyzował utwór, śpiewając go na niezliczonych spotkaniach opozycji, dlatego ironią losu jest fakt, że w 2005 r. Cholewa publicznie przyznał, iż był tajnym współpracownikiem SB.
W 1989 r. znalazł się i autor tekstu, Krzysztof Dowgiałło, inżynier stoczni i naoczny świadek tamtych wydarzeń. Po raz pierwszy ujawnił się w telewizyjnym Studiu Wyborczym Solidarności w Gdańsku, przed czerwcowymi wyborami 1989 roku. Po latach wspominał: „Balladę napisałem 17 grudnia 1970 roku wieczorem, w mieszkaniu, gdzie czekałem na kolegów, z którymi pracowałem nad konkursem na centrum Katowic. Dałem ją do przeczytania Andrzejowi Romanowskiemu. Powiedział, że dużo w niej nienawiści. (…) Następnego dnia poprosiłem sekretarkę w biurze o przepisanie ballady na maszynie, rozdałem te kilka egzemplarzy”. Dowgiałło ukrywał swoją tożsamość przez tyle lat, bo jak przyznał, bał się nieprzyjemnych konsekwencji ze strony władz. Tytuły prawne Cholewy i Dowgiałły do pieśni oficjalnie potwierdził sąd.
„Ballada o Janku Wiśniewskim” szybko zaczęła żyć własnym życiem, stając się symbolem polskiego zrywu wolnościowego. Punktem zwrotnym w karierze tego utworu stał się film Andrzeja Wajdy „Człowiek z żelaza” (1981). Producenci włączyli go do filmu, zlecając skomponowanie muzyki Andrzejowi Korzyńskiemu. Przejmującą balladę zaśpiewała Krystyna Janda, a towarzyszyli jej Jacek Kaczmarski i Przemysław Gintrowski. Tekst filmowy odbiegał jednak nieco od pierwowzoru. Zamiast słów „to partia strzela do robotników” Janda śpiewała „to władza strzela do robotników”, „czarną kokardę” zastąpiono „czerwoną” i pominięto frazę „krwawy Kociołek, to kat Trójmiasta”. Ostatnia ingerencja wiązała się z faktem, że jesienią 1980 r., po premierze filmu Wajdy, Stanisław Kociołek został I sekretarzem stołecznego PZPR. Jasne było, że nawet w czasie tzw. karnawału Solidarności nie można było głośno mówić o wszystkim.
Filmowa interpretacja utworu stała się hitem I Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Prawdziwej, który odbył się w Gdańsku w sierpniu 1981 roku. Służba Bezpieczeństwa była poważnie zaniepokojona. Tym bardziej że film Wajdy zdobył wiele zagranicznych nagród, wspominając choćby Złotą Palmę na Festiwalu Filmowym w Cannes, a zwieńczeniem międzynarodowego sukcesu była nominacja do Oscarów (obraz został jednak wycofany z konkursu przez polskie komunistyczne władze).
O tym, jaką świętością dla polskiej myśli patriotycznej była „Ballada”, świadczy burza, jaka wybuchła po premierze filmu „Psy” Władysława Pasikowskiego w 1992 r. Jedna z najbardziej charakterystycznych scen to ta, w której byli esbecy, będący w nowych realiach już policjantami, śpiewają ją, niosąc na ramionach swojego zamroczonego alkoholem kolegę, kpiąc z tragedii i całego utworu. Wywołało to liczne głosy oburzenia ze strony środowisk solidarnościowych i oskarżenia o szarganie świętości. Zresztą podobny przykład mieliśmy niedawno przy okazji strajków kobiet wywołanych orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, podczas którego w Gdyni zainscenizowano pochód ze zwłokami Janka Wiśniewskiego, z tym że na drzwiach znajdowała się kukła kobiety.
Własną rockową interpretację utworu w 2011 r. przedstawił Kazik Staszewski. Zresztą nie on jeden postanowił podzielić się muzycznym przesłaniem epatującym pamięcią o tragicznych protestach Grudnia ’70. Zespół Holy Smoke z Tczewa nagrał utwór „Janek”, który umieścił na albumie „Quo vadis” (2011) inspirowanym polską historią powojenną, a rok później „Balladę grudniową” skomponował raper Tadeusz „Tadek” Polkowski. W zasadzie do dziś nie ma festiwalu piosenki patriotycznej, podczas którego nie pojawiłaby się jakaś wariacja piosenki odwołującej się do robotniczych strajków z tamtych lat.
Czytaj też: Wybory w 1947. Po co organizować głosowanie, jeśli można je przegrać?
Człowiek z żelaza
Innymi prawami rządził się film. Najwięcej rozgłosu i uznania miały bez wątpienia dzieła Andrzeja Wajdy: „Człowiek z marmuru (1976), wspominany już „Człowieka z żelaza” (1981) oraz dopełniający trylogię „Wałęsa. Człowiek z nadziei” (2013). Bez względu na fabułę w zasadzie każdy z tych filmów miał w sobie akcent grudniowych wydarzeń. Najbardziej emocjonalny ładunek miały w sobie dwa pierwsze obrazy, głównie dlatego, że kręcono je w stosunkowo niedługim czasie po stłumionych protestach. Reżyser musiał balansować między prawdą historyczną a czyhającą na każde potknięcie cenzurą.
Nie zawsze się udawało. W „Człowieku z marmuru” cenzura wyrzuciła scenę, w której Krystyna Janda zawiesza na bramie stoczni bukiet kwiatów. Sam Wajda wspominał, jakie wrażenie zrobiła na nim śmierć Godlewskiego i z jakimi trudnościami musiał się zmagać, by uczcić zamordowanych.
– To wstrząsające zdjęcie zabitego robotnika niesionego na drzwiach dostałem od kogoś z Gdańska i tak je dobrze wtedy ukryłem gdzieś w domu, że do dziś nie mogę znaleźć. Zresztą zdjęcie nie było mi już potrzebne, obraz zakodował się w mojej wyobraźni i wiedziałem, czego chcę. Wiedziałem też, że nie da się pokazać takiego zakończenia, pomyślałem więc, zróbmy chociaż, że ta dziewczyna, młoda reżyserka (bohaterka mojego filmu), chce koniecznie doprowadzić swoje zamierzenie filmowe do końca, a więc dowiedzieć się, co się stało z jej bohaterem. Jedzie więc na Wybrzeże, bo się okazuje, że tam trzeba szukać jego śladów. Najlepiej byłoby, skoro nie mogę zrobić tej sceny z ’70 roku, żeby ona szła na cmentarz, szukała grobu Birkuta i nie mogła go znaleźć. W domyśle, wiadomo dlaczego, ponieważ władza kolejny raz oszukała społeczeństwo, ukryła liczbę zabitych na ulicach Gdańska, Gdyni w Grudniu ’70. Ta scena znalazła się potem w „Człowieku z żelaza”, a w „Człowieku z marmuru” kończy się tak, że Agnieszka wsiada do pociągu, jedzie do Gdańska – opowiadał reżyser w 2016 roku.
Ze względu na oryginalną interpretację „Ballady o Janku Wiśniewskim” widzom z Grudniem ’70 najbardziej kojarzył się „Człowiek z żelaza”. Zresztą okoliczności powstania tego filmu są wyjątkowo ciekawe i wyszły wprost od robotników. W sierpniu 1980 r. Andrzej Wajda jako prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich przyjechał do Gdańska pod pretekstem nadzorowania pracy nad filmem telewizyjnym. Gdy znalazł się w Stoczni im. Lenina, pełni entuzjazmu robotnicy pamiętający „Człowieka z marmuru” nakłonili go, by zrobił film właśnie o nich. Nawet nazwa drugiej części trylogii wyszła bezpośrednio od stoczniowców.
Efekt był znakomity. Francuski krytyk Michel Perez uznał film Wajdy za kamień milowy w historii sztuki filmowej, wskazując na brak dystansu czasowego między wydarzeniami historycznymi a ich realizacją filmową, a redakcja amerykańskiego magazynu „Variety” stwierdziła, że film zapisał historię w biegu. Sam Martin Scorsese uznał go za jedno z arcydzieł polskiej kinematografii.
Dylematy moralne podejmuje również „Skarga” w reżyserii Jerzego Wójcika z 1991 r., który otrzymał nominację do Złotych Lwów. Głównym bohaterem filmu jest nastoletni Stefan, który w czasie drogi do szkoły przechodzi obok Stoczni Szczecińskiej, gdzie trwa strajk robotników. Gdy wojsko zaczyna strzelać, zabity zostaje także nastoletni bohater. Władze odmawiają jednak jego rodzicom prawa do pogrzebu. Boją się, że stanie się on manifestacją. Problem o tyle istotny, że podobną gehennę musiały przeżywać rodziny niemal wszystkich ofiar grudniowych strajków.
Ostatni współczesny film nawołujący wprost do Grudnia ’70 powstał w 2011 roku. „Czarny czwartek” w reżyserii Antoniego Krauzego stanowi rekonstrukcję wydarzeń z czwartku 17 grudnia 1970 roku i opowiada historię masakry stoczniowców przez pryzmat jednego bohatera i jego rodziny – Brunona Drywy. Mężczyzna zginął feralnego dnia z rąk wojska od strzału w plecy. Obraz o tyle ciekawy, że fabuła przeplatana jest zrekonstruowanymi scenami manifestacji, protestów, aresztowań oraz negocjacji i narad partyjnych funkcjonariuszy.
Reżyser wykorzystał w filmie także materiały archiwalne. – Kiedy podjąłem decyzję o nakręceniu „Czarnego czwartku”, postanowiłem, że nie będzie to żaden film mający na celu ważenie racji, lecz opowieść o tej stronie, która stała się ofiarą. W grudniu 1970 r. strzelano do bezbronnych ludzi idących na polecenie
władzy do pracy. Wprowadziliśmy wątek przedstawiający stronę rządową tylko po to, aby pokazać, kto podejmował decyzje i kto był za tę tragedię odpowiedzialny. Nie wdawaliśmy się jednak w szczegóły – tłumaczy Antoni Krauze.
Zdradzeni o świcie
Odniesień do grudniowej masakry było i jest w kulturze oczywiście więcej. W całej Polsce stoi dziś kilkaset pomników upamiętniających grudniową masakrę, by wspomnieć najbardziej okazały pomnik Poległych Stoczniowców w Gdańsku. Po wielu trudach i znojach odsłonięto go 16 grudnia 1980 roku. Składa się z trzech krzyży, z których każdy waży 36 ton i mierzy 42 m wysokości. Po upadku komunizmu takich trwałych miejsc pamięci zaczęło lawinowo przybywać, a zliczenie nazw ulic, placów i skwerów w Polsce, które odwołują się wprost do tamtych wydarzeń, byłoby zadaniem karkołomnym.
Słynny poeta i eseista Josif Brodski stwierdził niegdyś, że „narody, które nie czytają poezji, stają się bezbronne wobec tyranów i manipulatorów”. Tego wątku nie mogło zabraknąć także w Polsce Ludowej. Zdecydowana większość wierszy upamiętniających zabitych robotników pisana była do szuflady lub kolportowana w prasie podziemnej.
Ale bywali i poeci, którzy nie bali się głośno mówić prawdy. Już w 1971 r. prowadzący na Wawelu wykład Zbigniew Herbert rozpoczął go od słów: „Idąc do państwa, uświadomiłem sobie, iż dzisiaj przypada pierwsza rocznica tragicznych wydarzeń na Wybrzeżu. Chciałbym więc to, co mówić będę, poświęcić poległym w walce o chleb”.
Trzy lata później poeta napisał jeden ze swoich najbardziej znanych wierszy „Przesłanie Pana Cogito” – poemat o losie człowieka, który musi zachować godność. Ze względu na bezkompromisowość wiersz przez lata był na cenzurowanym, dopiero po 1989 roku znalazł się w ogólnodostępnym kanonie poezji. Wyjątkowo doniośle brzmi wątek „zdradzonych o świcie”: „Niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda. I nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świcie”.
Grudzień 1970 stał się również tematem poezji Jana Polkowskiego, który zainspirowany dramatycznymi scenami z Wybrzeża napisał tomik wierszy „Głosy”. Wiersze Polkowskiego przywołują losy zabitych i ich rodzin, jak również skłaniają do refleksji na temat najważniejszych wartości, jak miłość, wierność czy solidarność. Poeta bardzo sugestywnie kreśli słowem obrazy grudniowych ofiar.
Byli wreszcie i tacy, którzy odważyli się zmierzyć z pamięcią Grudnia w uniwersalnym języku sztuki. Artyści komentowali to wydarzenie na swój sposób, często bez zbędnej dekoracyjności, skupiając się na emocjach. Jednym z nich jest Andrzej J. Piwarski, autor wystawy „Ślady – Nadzieje – Polska. 1970 – 1980 – 2016”. W swoich obrazach maluje dramat człowieka powalonego w zwarciu z systemem.
Najtragiczniejszy epizod Grudnia ’70 zainspirował także Leszka Sobockiego do stworzenia niezwykłej litografii „Drzwi polskie”, która wprost odwołuje się do zamordowania Zbigniewa Godlewskiego. Jego dzieło, podobnie jak utwór Dowgiałły, jest nie tylko nawiązaniem do konkretnej sytuacji, lecz stanowi uniwersalny komentarz do ludzkich dramatów.
Tragiczna historia Grudnia ’70 przetrwała przede wszystkim dzięki pamięci robotników. Gdyby nie oni, zamordowani nie doczekaliby się zapewne nawet skromnej ikonografii. Ale to artyści i ludzie świata kultury ubrali tę pamięć w szlachetne oblicze. Wbrew ówczesnej władzy.
[Kalendarium. Grudzień 1970 r.]
13 grudnia
Rząd publicznie ogłosił podwyżkę cen żywności, czyli uchwałę Rady Ministrów o „zmianie cen detalicznych całego szeregu wyrobów”. Droższe miały być m.in.: smalec (33 proc.), mięso (17-19 proc.), dżemy i marmolady (37 proc.), kawa zbożowa (92 proc.), telewizory (13 proc.), radia turystyczne i samochodowe (19 proc.), pralki (17 proc.) i lodówki (16 proc.).
14 grudnia
Początek obrad VI plenum KC PZPR. Temat: „Sytuacja ekonomiczna”. Mówiono też o „układzie o podstawach normalizacji stosunków między PRL a NRF”. Tymczasem od rana robotnicy Stoczni Gdańskiej im. Lenina gromadzili się pod budynkiem dyrekcji – w sumie 3 tys. osób. Żądali cofnięcia podwyżki cen, regulacji systemu płac (zwłaszcza premii) oraz odsunięcia rządzącej ekipy od władzy. Po południu demonstranci przeszli pod budynek KW PZPR, próbowali podpalić budynek. Doszło do pierwszych starć z MO. Wieczorem tłum liczył już 10 tys. osób.
15 grudnia
Robotnicy w Gdańsku nie podjęli pracy. Tłumy na mieście, zwłaszcza przed gmachem KW, Komendy Miejskiej MO i prezydium MRN. Demonstranci podpalili budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR, z którego żołnierze strzelali do demonstrantów. Wojsko ostrzelało tłum także przed dworcem. Wieczorem w telewizji gdańskiej wicepremier uzasadniał konieczność użycia milicji i wojska, potwierdzając, że zginęło pięć osób. Poinformowano także o wprowadzeniu stanu wojennego na Wybrzeżu i godziny policyjnej (między godz. 18 a 5 rano).
16 grudnia
Do Gdańska wkroczyły oddziały pancerne, które obsadziły obiekty użyteczności publicznej. Redę gdańską zablokowały cztery okręty marynarki wojennej. Robotnicy ogłosili strajk okupacyjny. Kiedy usiłowali wyjść poza bramę stoczni, padły strzały. Zabito dwóch stoczniowców, poważnie raniąc kolejnych 11. Fala strajków rozlała się po całym Wybrzeżu.
17 grudnia
Czarny czwartek. W Gdyni oddziały wojskowe strzelały do robotników idących do pracy. Strzelano z karabinów maszynowych umieszczonych na czołgach i z helikopterów. Następnie wojsko otworzyło ogień do ludzi gromadzących się w centrum miasta, przed dworcem i przed gmachem prezydium MRN. Tego samego dnia na ulice wyszli pracownicy stoczni szczecińskich. Tam także oddziały wojskowe strzelały do stoczniowców. W Elblągu 2,5 tys. osób szturmowało siedzibę partii.
Pierwsze informacje o zajściach na Wybrzeżu pojawiły się w prasie centralnej. Pisano, że „elementy awanturnicze i chuligańskie, nie mające nic wspólnego z klasą robotniczą, zdemolowały i podpaliły kilka budynków publicznych i obrabowały kilkanaście sklepów”. Wspomniano o sześciu zabitych i kilkudziesięciu rannych.
Wieczorem już po użyciu broni w Gdańsku, w Gdyni i w Szczecinie ogłoszono uchwałę Rady Ministrów zobowiązującą „organy MO, służby bezpieczeństwa i inne współpracujące z nimi organy do podjęcia wszelkich dostępnych prawnie środków przymusu, włącznie z użyciem broni, przeciwko osobom dopuszczającym się gwałtownych zamachów na życie i zdrowie obywateli, grabieży i niszczenia mienia oraz urządzeń publicznych.
18 grudnia
Komitet Obrony Kraju zarządził zmilitaryzowanie wszystkich portów morskich.
W Szczecinie stoczniowcy domagali się zdjęcia ze stanowisk rządowych osób odpowiedzialnych za zaistniałą sytuację, przejęcia władzy przez wojsko do chwili utworzenia nowego rządu, przywrócenia cen z 1967 r., zapłaty za zmarnowane dniówki w stoczni oraz przyznania się do błędnych posunięć. Grozili spaleniem stoczni. Proklamowano strajk okupacyjny.
19 grudnia
Kolejny dzień strajków okupacyjnych na Wybrzeżu. W Warszawie toczyły się polityczne dyskusje. Moskwa naciskała, by jak najszybciej zakończyć strajki, znajdując jakieś „polityczne rozwiązanie”. Józef Tejchma w rozmowie z Władysławem Gomułką powiedział: „Powinniście podjąć ostatnią w swoim życiu wielką decyzję i odejść. (…) Bez tego – kryzysu w kraju nie rozwiążemy”.
20 grudnia
W Warszawie rozpoczęło się VII Plenum KC prowadzone przez Józefa Cyrankiewicza. Kandydatura Edwarda Gierka na szefa PZPR zostaje przyjęta bez dyskusji. Jeszcze tego samego dnia Gierek wygłosił przemówienie nadane przez radio i telewizję, w którym proponował powrót do pracy i wspólne wyciągnięcie wniosków z „bolesnych wydarzeń ostatnich tygodni”.
21 grudnia
Opublikowano komunikat o stanie zdrowia Gomułki, stwierdzający „zaburzenia w układzie krążenia, powodujące przemijające zakłócenia sprawności widzenia”.
23 grudnia
Na posiedzeniu Sejmu Marian Spychalski przestał być przewodniczącym Rady Państwa, a Józef Cyrankiewicz przestał być premierem. Nowym przewodniczącym został Cyrankiewicz, premierem Piotr Jaroszewicz.
Czytaj też: Jak jazz wojował z komuną
Fot. Stanisław Dąbrowiecki/PAP, Archiwum Edmund Pepliński/PAP, Tomasz Wierzejski/Fotonova, Andrzej Witusz/PAP
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS