Armia w tym roku wezwie 200 tys. rezerwistów na ćwiczenia wojskowe. To osoby, które już przeszły szkolenie w armii, złożyły przysięgę wojskową i nie ukończyły 55. roku życia. Chyba że mają stopień podoficerski lub oficerski, to wtedy wezwanie mogą dostać do 63. roku życia.
Wśród nich znalazł się 59-letni nauczyciel i dziennikarz Jan Wróbel, który co wtorek prowadzi “Poranki Radia TOK FM”. Od 1989 roku jest kapralem podchorążym rezerwy. Ten podoficerski stopień zdobył w szkole podchorążych, do której musiał pójść po ukończeniu studiów. Nazywano ją “bażanciarnią” od biało-czerwonych pagonów na mundurach kursantów.
Ilu rezerwistów po pięćdziesiątce założy w tym roku mundur i trafi na ćwiczenia? Centralne Wojskowe Centrum Rekrutacji nie chce udzielić tej informacji, wskazując na jej poufność i konieczność ochrony przed Rosjanami. Poprosiłem Jana Wróbla o rozmowę, by zapytać, czy widzi sens w powoływaniu osób w jego wieku na ćwiczenia wojskowe.
Konrad Oprzędek, tokfm.pl: Bolało?
Jan Wróbel: Pięty bolały, łydki płakały, stawy narzekały. Moje ćwiczenia wojskowe trwały pięć dni i po każdym z nich czułem się, jakbym go spędził w górach. Na szczęście nie wychodzę na takie szczyty, z których nie umiałbym zejść. Tutaj było podobnie: mimo że obolały i zmęczony, to jednak wróciłem do domu.
Nie pomogło, że był pan prezesem Klubu Sportowego Bednarska?
Proszę pamiętać, że prezesi klubów nie zawsze są bardzo wysportowani.
Co mówili pana znajomi?
Ci w moim wieku byli raczej zdeprymowani. Pytali, czy naprawdę wybieram się na te ćwiczenia. Wiedzą przecież, że nie jestem kulturystą. Natomiast u młodszych widziałem niemal panikę. Bo skoro do wojska biorą takiego starca jak ja, to co dopiero będzie z nimi.
Mógł pan odmówić?
W Wojskowym Centrum Rekrutacji od razu usłyszałem, że mogę odwołać się od decyzji o wezwaniu mnie na ćwiczenia. Mogłem powiedzieć: “Przepraszam, jestem znanym dziennikarzem, dlatego nie będę dzielił losu zwykłych ludzi”. Ale zanim skończyłem to zdanie w myślach, po prostu się zawstydziłem. Jestem z pokolenia “Solidarności” i nie chciałem się wygłupiać.
Takie wezwania jak ja dostają tysiące Polaków i wielu nie jest zadowolonych z tego powodu. Muszą oderwać się od codzienności, prowadzenia interesów i dojechać do jednostki z daleka. Dla licznych rezerwistów te ćwiczenia są też po prostu udręką fizyczną. Mimo to stawiają się na wezwanie wojska, bo widocznie czują, że tak trzeba. Dlaczego więc miałbym czuć się od nich lepszy? Proszę nie myśleć, że mam odpał patriotyczny, ale jestem świadomy, że niepodległości Polski nie dostajemy za darmo. Musimy utrzymywać siły zbrojne i dbać o bezpieczeństwo narodowe. Jest to coś, co wyrabia się jak ciasto. Jeśli choćby w niewielkim stopniu mogę w tym uczestniczyć, to jestem zadowolony. Nawet jeżeli realistycznie muszę ocenić, że żołnierz ze mnie jak z koziej dupy trąba.
Nie bał się pan, że nie podoła kondycyjnie i wygłupi się w wojsku?
Nie chcę, by wziął mnie pan za idealistycznego psychopatę. Ale gdy dostałem wezwanie, to pomyślałem: “Jeśli skończę to szkolenie z udarem lub zawałem, to trudno. Niech wojsko się tym przejmuje, bo widocznie popełniło błąd, wzywając mnie na ćwiczenia”. Tak to sobie ustawiłem w głowie, ale rzeczywistość w jednostce okazała się inna.
Na przykład w upalny dzień usłyszeliśmy od podoficera, który prowadził ćwiczenia: “Teraz pomaszerujemy w szyku ok. 500 metrów. Czy wszyscy są w stanie to zrobić?”. Gdybym podniósł rękę, by przyznać, że jest mi gorąco, słabo i wolałbym zostać w cieniu, po prostu by mi na to pozwolił. Bo tam bardzo dbano, byśmy wyjechali z ćwiczeń w stanie nie gorszym od tego, w jakim przyjechaliśmy.
Nie zliczę, ile razy tam usłyszałem: “Pamiętajcie, mężczyzna powinien pić trzy litry wody dziennie”, “Czy wszyscy już wypili wodę?”, “Teraz przerwa, proszę napić się wody”. Podobnie było z ostrzeżeniami dotyczącymi kleszczy: “Proszę uważać na kleszcze”, “Sprawdzajcie, czy nie wbił się wam kleszcz”. I tak kilkadziesiąt razy w ciągu pięciu dni. Nie przypominam sobie chamstwa, zamiast niego słyszałem: “Proszę pana, w tym ćwiczeniu robi pan błąd. Proszę je powtórzyć jeszcze raz, tylko w taki sposób”.
Może oszczędzali pana, bo jest znanym dziennikarzem?
Nie odniosłem wrażenia, że ludzie w jednostce wiedzieli, kim jestem. To dobrze, bo wolałem zobaczyć wojsko takim, jakim jest, a nie skrojonym wizerunkowo pod dziennikarza Wróbla. Poza tym nie chciałem, by ktoś na mnie chuchał. Jestem mężczyzną starej daty i moim wzorem jest John Wayne, a nie Woody Allen.
Ile pieniędzy dostanie pan za pięć dni, podczas których się szkolił, zamiast pracować?
Lekko ponad tysiąc złotych brutto. Może zarobiłbym więcej w pracy, ale nie mam poczucia, że wojsko mnie wykorzystało. W “bażanciarni” dostawałem humorystyczną kwotę, w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze pewnie było to jakieś 150 zł na miesiąc. Więc teraz wojsko nawet się szarpnęło. Mogło przecież powiedzieć: “Szkolenie to obowiązek wobec ojczyzny! Ciesz się, Wróblu, że zwrócimy ci za dojazd do jednostki”.
W “bażanciarni” uczył się pan, jak obronić Polskę przed NATO, a ostatnio przed Rosjanami. Inny wróg, inne szkolenie?
Zaskoczę pana, ale nie. Teraz omijaliśmy temat zagrożenia ze strony Rosji. Pewnie siedział w głowach przynajmniej części rezerwistów i dowódców, ale nie odegrał żadnej roli podczas ćwiczeń. Krótko mówiąc, szkoliliśmy się dla Polski, nie przeciwko Rosji.
Czym różniły się te ćwiczenia od szkolenia, które przeszedł pan w “bażanciarni”?
Tych światów nie da się porównać. Ostatnie ćwiczenia były na wyższym poziomie niż szkolenie w 1989 roku. Tamto było wielką fikcją. Trwało cztery miesiące zamiast dwunastu, bo nastąpiła zmiana ustroju i posypały się szkoły dla podchorążych. Ale w tych czterech miesiącach znalazłoby się najwyżej pięćdziesiąt godzin, gdy rzeczywiście czegoś się uczyłem. Pozostały czas spędzałem na sprzątaniu, noszeniu skrzynek z amunicją i siedzeniu na trawie. Dowódcy woleli nas kierować do noszenia skrzynek, bo przy bardziej skomplikowanych zadaniach mogliśmy coś spieprzyć. Trzeba byłoby pisać protokół, a po co się z tym bawić.
Owszem, parę razy strzeliłem z kałasznikowa, a pod koniec kursu miałem zaliczyć rzut granatem. Tyle że granaty zapieczętowano w magazynie, bo jednostka była już w likwidacji. Dowódca wpadł więc na pomysł, bym zastąpił granat kamieniem. Taki właśnie rzut zaliczyłem. Podejrzewam, że nie był pan w wojsku, ale pewnie z komiksów wie, że granaty mają zawleczki. A kamienie ni ch…a.
Teraz wezwali pana, żeby sobie przypomniał te “umiejętności” wojskowe.
Tak to wygląda w teorii. Jak ze szczepionką na koronawirusa i później jej dawką przypominającą.
Ale z pana opowieści wynika, że pierwsza dawka to było placebo.
Nigdy nie byłem ekspertem od wojskowości i nie zmienił tego fakt, że ostatnio przez kilka dni chodziłem w mundurze. Ale według mnie podstawowe umiejętności, które miałem sobie przypomnieć, polegają nie tyle na obsłudze broni, co na odnalezieniu się w wielkiej machinie, jaką jest armia. Chodzi głównie o to, by wysłuchiwać rozkazów i dawać się zarządzać dowódcom. Robi to 200 tys. żołnierzy Wojska Polskiego. Dopóki tak się dzieje, ta wielka machina działa i jest przygotowana do boju.
Jak w praktyce to wygląda? Pobudka o świcie, a potem zbiórka i co dalej?
Teraz już mam pewność, że nie był pan w wojsku. Proszę więc pozwolić, że pana poprawię, bo reprezentuję pokolenie, które – jak ustaliliśmy – zdobyło doświadczenie wojskowe zgodnie z zasadą “chu…wo, ale bojowo”. Więc w armii nie ma żadnych zbiórek jak u zuchów, tylko są apele. Wstaje pan o godz. 5:30, idzie z innymi na śniadanie, potem na plac, gdzie odbywa się liczenie wszystkich i to właśnie jest apel. A potem ruszacie na ćwiczenia, które trwają od godz. 7 do 18.
Chytry zamysł tych szkoleń polega na tym, że gdy się skończyły, to już nie miałem siły na nic. O godz. 19:30 brałem prysznic, a po 21:00 wkładałem stopery do uszu i zasypiałem. Nie na wielkiej sali. Miałem pokój dwuosobowy.
Bieganie z bronią tak męczyło?
Nie mogę szczegółowo opisać, jak wyglądały nasze zadania, bo co wydarzyło się w jednostce wojskowej, to tam zostaje. Oczywiście, ćwiczyłem z bronią. Ale to były zajęcia dla rezerwy, nie oddziałów szturmowych. Więc nie wdrapywałem się na ściany, ani nie przeskakiwałem przez przeszkody. Raczej przypominałem sobie, jak nie zgubić się granatem czy karabinem na polu walki i jak udzielić pierwszej pomocy.
Kto z panem ćwiczył?
Około stu mężczyzn i był to pełny przekrój społeczny. Od kierowców, poprzez zaopatrzeniowców i mechaników, po inżynierów. Spotkałem tam też liczną grupę drobnych przedsiębiorców, a nawet wykładowcę jednej z akademii wojskowych. Na ćwiczeniach dla rezerwy nie ma jednak większego znaczenia, kto był “bażantem”, a kto oficerem. Wszyscy mają takie same zajęcia.
Najstarsi byli mniej więcej moimi rówieśnikami, ale stanowiliśmy zaledwie kilka procent ogółu. Niewiele liczniejsza wydawała się grupa najmłodszych, czyli dwudziestoparolatków. Najwięcej było mężczyzn po trzydziestce i czterdziestce. To osoby, które jeszcze załapały się na pobór do wojska (ostatni odbył się w 2008 roku – przyp. autora) i potem zostali rezerwistami, przez co teraz trafili na ćwiczenia wojskowe.
Nasłuchał się pan ich narzekania, że marnują czas na ćwiczeniach?
Nie zdążyłem porozmawiać z każdym, ale myślę, że dominował tam pogląd, że ćwiczenia nie mają dla nas wielkiego znaczenia wojskowego. Na przykład dla mnie, prawie 60-letniego mężczyzny, nie mogły okazać się przełomowe. Przecież już nie stanę się mocny ani sprawny jak członek oddziału szturmowego. Ale nie miałem takich oczekiwań, ani nie słyszałem, by inni je mieli. Różnymi krętymi ścieżkami ich rozumowanie zmierzało w końcu do podobnego wniosku: nie marzymy, by biegać w mundurze, ale skoro już armia nas wezwała, to zrobimy swoje.
Nic mi się tutaj nie klei. Wojsko wyrywa Polaka z jego codzienności i każe mu wskakiwać w kamasze, mimo że ten nie widzi w tym wielkiego sensu. On zaś marnuje okazję do narzekania i mówi: “Skoro już tak, to dobrze, zrobię, czego ode mnie chcą”?
Jedno nie wyklucza drugiego. Jeśli ktoś nadaje na żonę, to niekoniecznie ją zostawia. Inny psioczy na dzieci, ale przecież nie odsyła ich do internatu. Codziennie wstajemy też do pracy, chociaż na nią narzekamy. Podobnie jest z instytucjami, których działanie oceniamy jako niedoskonałe. Wiele z nas chodzi do sądów, mimo że ich nie lubimy. Opowiadamy, jak nieporadna jest policja, a dzwonimy po nią, gdy tylko ktoś zarysuje nam samochód. W wojsku również nie szukamy doskonałości. To nie żadna metafizyka, tylko jeden z licznych życiowych obowiązków. Niezbyt przyjemny, może nie mający wielkiego sensu, ale co z tego?
Z sondaży jednak wynika, że większość Polaków nie chce iść do wojska. Im są młodsi, tym sceptyczniej odnoszą się np. do kwestii przywrócenia poboru.
Skoro na ćwiczeniach wojskowych stawiają się staruszkowie w moim wieku, to dlaczego ludzie młodzi nie mieliby wziąć d..p w troki? Wszyscy dla wszystkich bronią kraju. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy go bronić bardziej starymi rękami niż wszystkimi.
Byłby pan gotów walczyć za ojczyznę, gdyby Rosja ją zaatakowała?
Gdyby dano mi karabin do ręki, to bym go przyjął i walczył. Nie mam wątpliwości.
Chcesz zgłosić temat, opowiedzieć swoją historię? Napisz do autora: [email protected]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS