A A+ A++

Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Rozmowa z historykiem, dr. Piotrem Stankiem

Joanna Bosakowska: Po 63 dniach walki dowództwo powstania podpisało kapitulację. Do niewoli trafiło ponad 17 tys. powstańców. Co się z nimi stało?

Dr Piotr Stanek*: Udało mi się ustalić, że trafili do co najmniej 37 obozów. To nie była duża grupa, 17 tysięcy osób można było umieścić w jednym obozie, były przecież nawet takie, w których przebywało i 40 tysięcy jeńców. Jednak Niemcy woleli powstańców rozproszyć po różnych miejscach, bo uznali, że będzie to grupa sprawiająca problemy, przenoszenie z obozu do obozu czy do komand roboczych było też formą represji.

Jak byli przez Niemców traktowani?

– Mieli być traktowani zgodnie z konwencją genewską, mogli więc zachować stopień wojskowy, a oficerowie białą broń, przynajmniej w teorii. Ta grupa powstańców była dobrze przygotowana do niewoli, zgromadziła odzież, żywność, miała wypłacony żołd, co prawda pieniądze na nic jej się nie przydały, co najwyżej jako papier do papierosów czy do pamiątkowych podpisów.

4 i 5 października powstańcy składali broń w wyznaczonych miejscach, potem wyruszyli w kilkunastokilometrowy marsz do Ożarowa i do Pruszkowa, skąd byli rozwożeni do obozów jenieckich. Część wolała jednak wyjść z Warszawy wraz z cywilami, m.in. żołnierze Kedywu, którzy prowadzili potem działalność konspiracyjną.

Ale nie zawsze był to dobry pomysł, o czym przekonało się kilkunastu powstańców, którzy wmieszali się w grupę cywili, których hitlerowcy postanowili przetransportować do Auschwitz. Dopiero po interwencji arcybiskupa Adama Sapiehy pociąg z nimi został zatrzymany, a więźniowie zostali skierowani do pracy przymusowej.

Czy jakaś grupa powstańców trafiła do obozów zagłady?

– Wiemy o ok. 40 łączniczkach i sanitariuszkach, które wywiezione zostały do obozu koncentracyjnego w Stutthof. Ten transport świadczy o bałaganie organizacyjnym Niemców, bo te kobiety potraktowano jak cywili, a nie – zgodnie z umową kapitulacyjną – jak jeńców wojennych.

Największą grupę powstańców, ok. 6 tysięcy, wysłano w kilku transportach z Ożarowa do Stalagu 344 Lamsdorf, czyli do dzisiejszych Łambinowic na Opolszczyźnie.

– To był jeden z największych międzynarodowych obozów jenieckich w Europie. W sumie w czasie II wojny światowej przeszło przez niego ok. 300 tys. jeńców blisko 50 narodowości.

Pierwszy transport z powstańcami warszawskimi dotarł tu 6 października, jeńcy musieli przejść pieszo jeszcze kilka kilometrów ze stacji do obozu. Okoliczna ludność niemiecka nie szczędziła im wyzwisk, rzucała nawet kamieniami czy błotem w “polnische banditen”.

Jak powstańcy byli traktowani w obozie?

– Najpierw była rewizja na “szaberplacu”, czyli placu apelowym, powstańców pozbawiono biało-czerwonych opasek, zabierano im cenne rzeczy, obrączki, zegarki, złoto, no i oczywiście broń, bo w Ożarowie, przy załadunku, większych rewizji nie było, więc udało im się ją przemycić. Jeden z powstańców przewiózł nawet w całości pistolet maszynowy, stena. W Lamsdorf rzucił go Niemcom pod nogi…

Po rewizji powstańców kwaterowano w barakach, w najgorszej części obozu, w sektorze, gdzie przebywali wcześniej jeńcy radzieccy. Baraki były zdewastowane, pozbawione elektryczności, bieżącej wody; jeńcy spali na pryczach, na gołych deskach. A latryny to było kilka dołków i dwa drągi, potrzeby załatwiało się na oczach innych.

Wyżywienie było złe, na śniadanie napar, który jeńcy nazywali “ziółkami”, kromka chleba, kawałek margaryny, czasem łyżka stołowa marmolady z buraków. Na obiad zupa z suszonej brukwi lub kapusty oraz kilka ziemniaków. Na kolację tylko “ziółka”.

Prawdziwym utrapieniem jeńców były jednak wszy, pchły i pluskwy, w ciągu dnia ogłaszano nawet zbiorowe iskanie, wszyscy zajmowali się wówczas zabijaniem insektów. Żeby spokojnie przespać noc, trzeba było położyć sobie szmatkę na twarz, bo pluskwy spadały setkami na człowieka. Jeden z najmłodszych uczestników powstania, Ryszard Chęciński, wspominał: “Jak matka mnie zabrała z obozu, to miałem wszy nawet w brwiach”.

Zwolnienia z obozu w ogóle były możliwe?

– To był jedyny przypadek zwolnienia jeńca z Lamsdorf. Chęciński miał wówczas 12 lat, ale był niski i wyglądał na młodszego. Matce udało się przez Czerwony Krzyż uzyskać zgodę, by go zabrać.

Wielu młodocianych powstańców przebywało w Lamsdorf?

– Przyjechało ok. 600, najmłodszy był Jerzy Szulc, ps. Tygrys, który miał 10 lat! Przy rejestracji w obozie jednak zawyżył swój wiek o dwa lata.

18 października 1944 r. odbył się w Lamsdorf nietypowy apel, podczas którego wywoływano kolejno z szeregu chłopców 12-letnich, 13-letnich itd. Niemcy nagrywali to kamerą z dachu jednego z baraków. To miał być materiał propagandowy, by zachęcić niemieckie dzieci, by wstępowały do Volkssturmu [niemieckie pospolite ruszenie, w którym powoływano do wojska młodzież i starszych mężczyzn – przyp. red.]. Mieli przekonywać, że jeśli polskie dzieci potrafiły walczyć, to co dopiero niemieckie!

Ale chyba zorientowali się, że to miecz obosieczny, bo jeśli niemiecka armia nie potrafiła sobie przez dwa miesiące powstania poradzić z takimi dziećmi, to jest to ujma dla Wehrmachtu, więc w kronikach tego filmu nie pokazywano.

Nieletni byli w obozie traktowani tak jak dorośli?

– Tak, nie mieli żadnych przywilejów. Po kilkutygodniowym pobycie w Lamsdorf młodzi powstańcy zostali przewiezieni do innych obozów.

Łambinowice okazały się więc dla powstańców obozem przejściowym.

– Tak, po kilku dniach po przybyciu do Lamsdorf byli rejestrowani, każdy otrzymywał kartę jeniecką i numer. Wielu z nich to znane nazwiska: płk Jan Rzepecki z Komendy Głównej AK, rotmistrz Witold Pilecki, Aleksander Gieysztor, wybitny profesor historii, czy Jerzy Stefan Stawiński, późniejszy pisarz i scenarzysta m.in. “Kanału” Andrzeja Wajdy i “Eroiki” Andrzeja Munka.

Pierwsi powstańcy wyjechali z Lamsdorf już po kilkunastu dniach, ostatni transport kolejowy odszedł zaś 20 stycznia 1945 r. Tylko niewielka grupa kilkudziesięciu chorych pozostała w lazarecie i dotrwała do zajęcia obozu przez Armię Czerwoną w marcu 1945 r.

Większość powstańców Niemcy skierowali do pracy przymusowej?

– Udało mi się ustalić, że mężczyzn i chłopców skierowano do prawie 90 oddziałów roboczych. Pracowali w fabrykach, hutach, stalowniach, kopalniach, przy budowie umocnień wojskowych, karczowaniu lasów, odgruzowywaniu miast, w rzeźniach, cukrowniach, w elektrowniach, w rolnictwie, dosłownie wszędzie.

Zgodnie z konwencją genewską do pracy przymusowej mogli być kierowani tylko szeregowi. Niemcy jednak namawiali także jeńców wyższych stopniem, by dobrowolnie zgłaszali się do pracy, obiecując lepsze warunki. Skuszeni obietnicami, później tego żałowali, np. odgruzowywali Hanower czy Hamburg, często jeszcze w trakcie nalotów.

Duża grupa oficerów z powstania, ponad 500, została przewieziona z Łambinowic do oflagu VII A Murnau, gdzie warunki były nieporównanie lepsze.

– Jerzy Stawiński wspominał, że poczuł się w Murnau jak w sanatorium. Gdy nieopatrznie podzielił się swoimi wrażeniami z jeńcami, którzy w obozie więzieni byli już kilka lat, ci o mało go nie zlinczowali. Ale faktycznie, Murnau, leżący w dzisiejszej Austrii, był obozem wzorcowym, a to ze względu na bliskość granicy ze Szwajcarią, stąd często wizytowali go delegaci z Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża. Murowane baraki, sanitariaty, bieżąca woda, lepsze niż wcześniej wyżywienie, choćby przez większy napływ paczek czerwonokrzyskich, bogate życie kulturalne, naukowe. Po pobycie w Lamsdorf można było w Murnau poczuć się jak w sanatorium.

Był tam m.in. teatr, w którym działał reżyser teatralny Leon Schiller.

– W ostatnich dniach powstania Schiller, jak i inni twórcy, literaci, został mianowany stopniem oficerskim. Wszyscy otrzymali legitymacje AK, by uchronić ich przed wysyłką na roboty przymusowe.

W Murnau działał nie tylko teatr, ale również chór, orkiestra, swoje prace, za zgodą władz obozowych, wystawiali malarze, rzeźbiarze. Oficerowie nie pracowali, mieli więc czas na organizowanie wielu form życia kulturalno-oświatowego, sportowego, religijnego czy planowanie ucieczek.

Powstańcy uciekali z obozów?

– Oczywiście. Najczęściej próbowali uciekać z komand pracy, które były słabiej strzeżone. Ale zdarzały się też ich ucieczki z obozów, co czasem kończyło się tragicznie, np. trójka powstańców: Janusz Sznytko, Ireneusz Wiśniewski i Jan Lewandowski próbowali sforsować druty kolczaste, ale się w nie zaplątali. Zauważył ich przejeżdżający oficer inspekcyjny z psem. I – to już znamy z relacji Lewandowskiego: “Niemiec stanął i oddał do nas z odległości 3-4 metrów kilka strzałów, z których jeden okazał się dla kolegi Janusza śmiertelny. Następny strzał trafił kolegę Irka w lewe ramię i powierzchownie w kręgosłup, a mnie powierzchownie w brodę. Potem Niemiec wystrzelił rakietę i zaczął krzyczeć: ?Wache, Wache ?. Teren naszej ucieczki został oświetlony z wieży strażniczej i Niemcy zbiegli się z psami”.

Wiśniewski był w takim stanie, że Niemcy uznali go za zmarłego. Jeńcy radzieccy, którzy grzebali ciała, zauważyli jednak, że chłopiec – miał przecież 17 lat – jednak żyje. Ukryli go w lazarecie. W styczniu 1945 r. Wiśniewski, już pod zmienionym nazwiskiem, wyjechał wraz z innymi jeńcami do Stalagu XVII B Gneixendorf w Austrii. Dożył końca wojny.

Kiedy obóz w Murnau został wyzwolony?

– Pod koniec wojny były targi pomiędzy Wermachtem a SS, kto ma przejąć jeńców wojennych. Zabiegał o to Heinrich Himmler, który w planach miał nawet eksterminację kilku obozów, m.in. w Murnau. 29 kwietnia 1945 r. tuż obok obozu z jednej strony nadciągnęły wojska amerykańskie, z drugiej batalion SS, który miał rozstrzelać polskich oficerów. Doszło do wymiany ognia, wielu esesmanów zginęło.

Z pierwszego czołgu, który wjechał do obozu, wyszedł Amerykanin, ale polskiego pochodzenia. I powiedział: “Chłopaki, jesteśta wolni”.

Inne obozy były wyzwalane przez wojska brytyjskie, radzieckie, wielu jeńców wraz ze zbliżającym się frontem było ewakuowanych, przewożono ich do innych obozów albo maszerowali kilkaset kilometrów, jak na przykład ok. 700 jeńców z Lamsdorf, którzy ostatecznie doszli na początku kwietnia do Austrii, tam zostali oswobodzeni przez wojska amerykańskie. Marsze ewakuacyjne były wyczerpujące, część żołnierzy ich nie przeżyła.

Ilu powstańców zginęło w niewoli i podczas marszów ewakuacyjnych?

– Nie udało nam się ustalić wiarygodnej liczby. Wiemy o kilkudziesięciu zabitych z oddziału roboczego z Hamburga, którego barak został zbombardowany. Niektórzy ginęli już praktycznie wolni, jak grupa chłopców, którzy ewakuowani ze stalagu w Mühlberg, szli w kierunku Czech, już bez eskorty niemieckiej. Ale natknęli się na oddziały radzieckie, które wzięły ich za Niemców i ostrzelały.

A dlaczego pan zajął się akurat losami powstańców w niewoli?

– W dziejach jeniectwa była to bardzo specyficzna grupa, niepokorna, stawiająca się komendanturze obozowej, łamiąca regulaminy. Jeden z powstańców, Alojzy Pluciński, pisał w swoich notatkach tak: “Polacy siedzący od 1939 roku w niewoli mówią, że wnieśliśmy do obozu wyjątkowe nastroje. Śpiewy, jakie u nas się często odbywają pod gołym niebem, przedtem były nie do pomyślenia. Mówią dalej, że Niemcy odnoszą się do nas taktowanie i dziwnie, że nie protestują i pozwalają na śpiewanie ?Roty” lub ?Boże, coś Polskę ?. Słowem, wnieśliśmy do Lamsdorfu nowego ducha i nowe nastroje”.

Już sam wygląd kolumn jenieckich złożonych z powstańców był inny, o czym świadczy rymowanka, która zachowała się w naszym archiwum: “Wojsko kolorowe, chłopaki jak maki, spalili Warszawę i poszli do paki”.

* Dr Piotr Stanek

jest pracownikiem w Centralnym Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu.

Wypróbuj prenumeratę cyfrową Wyborczej

Nieograniczony dostęp do serwisów informacyjnych, biznesowych,
lokalnych i wszystkich magazynów Wyborczej.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPodsumowanie najważniejszych wydarzeń tygodnia [PODCAST]
Następny artykułIwona, nie przenoś nam Kutza do Warszawy