A A+ A++

30 maja 2020 roku zakończyła się długa saga niemieckiej elektrowni węglowej Datteln IV. Jednostka ta, po wielu perypetiach, została w końcu podłączona do sieci elektroenergetycznej na zasadach komercyjnych. Historia jej budowy sięga 2007 roku. Przez długi czas nie było wiadomo, czy dla Datteln IV znajdzie się miejsce w systemie. Szczególnie czarne chmury zawisły nad nią w czerwcu 2018 roku, kiedy to rząd w Berlinie powołał do życia komisję dekarbonizacyjną, mającą opracować plan wyjścia RFN z węgla. Harmonogram dekarbonizacji RFN został opublikowany na początku roku ubiegłego, dawał on Niemcom zaledwie 19 lat na porzucenie gospodarki węglowej. Do tego ambitnego planu elektrownia Datteln IV pasowała jak pięść do nosa.

Hipokryzja Niemiec?

Przełom nastąpił w listopadzie ubiegłego roku. Wtedy też Agencja Reutera poinformowała, że niemiecki rząd zgodził się, by Datteln IV mogła rozpocząć komercyjną produkcję energii elektrycznej.

Wiele mediów z całego świata donosiło o tym, że Niemcy – kraj uchodzący za lidera transformacji energetycznej – włączają nową elektrownię węglową. Wywołało to słuszne zaskoczenie opinii publicznej, pojawiły się głosy, że Datteln IV to dowód niemieckiej hipokryzji klimatycznej. Jest to reakcja zrozumiała – ale patrząc kompleksowo na politykę klimatyczno-energetyczną Berlina, to podłączenie tej jednostki do sieci jest tylko odpryskiem znacznie większego problemu, który może mieć groźne skutki dla całej Europy.

Uruchomienie Datteln IV nie byłoby bowiem możliwe, gdyby nie charakter niemieckiej transformacji energetycznej (Energiewende), która zakłada m.in. walkę z energetyką jądrową – czystym, praktycznie bezemisyjnym źródłem energii. Berlin niszczy atom wyłącznie dla własnych korzyści, godząc tym w ochronę klimatu. Co gorsza, Niemcy rozciągają swoje zmagania poza własne granice, starając się uniemożliwić rozwój elektrowni jądrowych w całej Unii Europejskiej.

Walka z atomem

Losy niemieckiego atomu wydają się być przypieczętowane. RFN chce zamknąć wszystkie swoje elektrownie jądrowe do 2022 roku. Co ciekawe, Niemcy chcą wyjść z atomu wcześniej niż z węgla – zakończenie generowania energii z tego drugiego surowca zaplanowane jest dopiero na rok 2038.

Tak się złożyło, że podłączenie do sieci Datteln IV prawie zbiegło się w czasie z wyłączeniem niemieckiej elektrowni jądrowej w Philippsburgu. Jednostki te dysponują podobną mocą, można zatem powiedzieć, że w Niemczech czysty atom został zastąpiony przez emisyjny węgiel.

Ale Berlin nie chce na tym poprzestawać. Jego celem jest również ograniczanie potencjału europejskiej energetyki jądrowej. Plan ten partie sprawujące władzę w RFN – chadecy i socjaldemokraci – wpisały sobie nawet do umowy koalicyjnej. „W UE będziemy domagać się, aby cele Traktatu Euratomu dotyczące wykorzystania energii jądrowej były dostosowane do wyzwań przyszłości. Nie chcemy żadnego wsparcia z funduszy unijnych na nowe elektrownie jądrowe. Chcemy konsekwentnie wdrożyć zakończenie udziału funduszy państwowych w elektrowniach jądrowych za granicą (…) osadzenie Energiewende w kontekście europejskim otwiera szansę na zmniejszenie kosztów i wykorzystanie efektu synergii. Chcemy dodatkowych możliwości rozwoju i wzrostu zatrudnienia w Niemczech oraz możliwości eksportowych dla niemieckich firm na rynkach międzynarodowych” – tymi słowami sprzymierzone CDU/CSU oraz SPD dały do zrozumienia, że zamierzają wyjść ze swoją antyatomową krucjatą poza granice RFN.

A to wszystko dzieje się pomimo tego, że Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) w swych raportach podkreśla, że atom jest praktycznie niezbędny do realizacji globalnych celów klimatycznych, czyli ograniczenia wzrostu średniej temperatury powierzchni Ziemi.

Pierwsze salwy w tej wojnie Niemiec z atomem już padły. Jedną z istotniejszych są niemieckie zmagania o wykluczenie energetyki jądrowej z taksonomii, czyli agendy inwestycyjnej Unii Europejskiej. Berlin podejmuje istotne starania polityczne, by nie uwzględnić atomu na liście technologii mogących liczyć na wsparcie budżetu Unii oraz unijnych instytucji finansowych. Byłby to cios dla wszystkich krajów, które chcą pozyskać środki dla budowy takich jednostek (czyli m.in. Polski).

Bój o taksonomię nie jest jedynym przykładem walki Niemiec z atomem. W listopadzie 2019 roku europosłowie z ramienia niemieckiej SPD starali się zamieścić w rezolucji UE przygotowywanej na szczyt COP25 fragment, który zawierał zapowiedź wyłączenia europejskich elektrowni jądrowych. Z kolei jednym z najnowszych przykładów walki Berlina z europejskimi elektrowniami jądrowymi jest planowany zakaz eksportu paliwa jądrowego do elektrowni mających więcej niż 30 lat, które znajdują się mniej niż 150 kilometrów od niemieckiej granicy.

Wzmocnienie Niemiec

Jaki cel kryje się za tymi wszystkimi działaniami Berlina? Przecież wyłączanie elektrowni jądrowych może zachwiać bezpieczeństwem energetycznym Europy i storpedować wysiłki zmierzające do wyhamowania zmian klimatu. Tymczasem, jak się okazuje, Niemcy sami powiedzieli, jaki jest cel ich antyatomowej walki. Jej sens zawiera się bowiem w przytoczonych wyżej słowach umowy koalicyjnej CDU/CSU i SPD: „(…) osadzenie Energiewende w kontekście europejskim otwiera szansę na zmniejszenie kosztów i wykorzystanie efektu synergii. Chcemy dodatkowych możliwości rozwoju i wzrostu zatrudnienia w Niemczech oraz możliwości eksportowych dla niemieckich firm na rynkach międzynarodowych”.

Niemcy otwarcie wskazują zatem, że ich antyatomowa polityka (bo taka właśnie jest Energiewende) ma na celu budowę gospodarczej potęgi RFN (poprzez stymulowanie rozrostu rynku pracy oraz zwiększenie możliwości eksportowych), a co za tym idzie – wzrost pozycji politycznej Niemiec. Rezygnacja z atomu skłoni bowiem poszczególne państwa do inwestycji w odnawialne źródła energii, przede wszystkim zaś: w farmy wiatrowe i farmy fotowoltaiczne. Skorzystać na tym mogą firmy z RFN, które wyspecjalizowały się w tym segmencie dzięki dekadom intensywnych niemieckich inwestycji w OZE. Jeśli zaś chodzi o eksport, to nie sposób nie zauważyć, że Niemcy wkrótce będą dysponować ogromnymi ilościami gazu, tłoczonymi do ich kraju magistralami Nord Stream. Tak się zaś składa, że błękitne paliwo doskonale nadaje się do wspomagania źródeł odnawialnych, które pracują stochastycznie. Innymi słowy mówiąc, Niemcy, walcząc z atomem w Europie, przygotowują sobie rynki zbytu pod towar, który będą odsprzedawać. Szczegóły tego procesu autor niniejszego artykułu opisał w książce „Energiewende. Nowe niemieckie imperium”.

Wszystko to skłania do wniosku, że niemiecka Energiewende nie stawia sobie za priorytet ochrony klimatu. Jej celem jest natomiast wzmocnienie gospodarczych i politycznych wpływów Berlina w Europie.

Autor jest dziennikarzem gospodarczym, ekspertem ds. energetyki.

Czytaj także:
Niemcy wracają do węgla. “Po cichu” włączyli nową elektrownię?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJak dbać o delikatną skórę szyi i dekoltu? Sprawdzone metody!
Następny artykułNiecodzienny Dzień Dziecka