A A+ A++

Pokonanie trasy ze stolicy do Poznania raczej nie kojarzy się z przygodą. Jednak tak może być, jeśli wybierzecie się w nią elektrykiem.

Naszymi bohaterami są Darek, Agnieszka, czteroletnia Lara i Mercedes EQC. Nasza trójka zdecydowała się na podróż autem elektrycznym z Warszawy do Poznania. Nikt ich do tego nie zmuszał, sami chcieli, a raczej Agnieszka chciała, bo w Darku pojawiło się postępujące z godziny na godzinę powątpiewanie. To droga, którą znają bardzo dobrze, jednak żadne z nich nigdy nie miało wcześniej bliższego kontaktu z autem elektrycznym. I to istotne, że są elektrycznymi laikami, bo jako „bezpartyjni” łatwiej stwierdzą, jak to jest w Polsce z tą elektryfikacją i podróżowaniem elektrykiem.

Zaczęło się w Warszawie od próby doładowania auta w jednej z galerii handlowych. W podziemnym garażu stacje ładowania są, ale jak się okazało, szczelnie opakowane i nieczynne. No cóż, bateria w aucie i tak była niemal pełna (brakowało około 12 proc., co przekładało się na dodatkowe 40 km zasięgu), a komputer wskazywał zapas 30 km względem długości trasy do celu. Można wyjeżdżać, tym bardziej że Darek zaplanował ładowanie po drodze.

Pomijając dziwny ucisk w żołądku Darka, rodzina wyjechała z Warszawy z uśmiechami na twarzy. Agnieszka w mediach społecznościowych zapytała swoich followersów, czy dojadą na jednym ładowaniu czy nie. 58 proc. z nich stwierdziło, że tak. Ale już niejeden uczestnik teleturnieju „Milionerzy” przekonał się o tym, że nie zawsze należy wierzyć publiczności. Na autostradzie Darek prowadził normalnie, tzn. zgodnie z przepisami i tak jakby jechał swoim dieslem. Chwilami 140 km/h, kilka razy mocniej przyspieszył. Zasięg na komputerze pokładowym topniał w oczach, ale do punktu ładowania zostało tylko około 90 km, więc nie było się o co martwić. Na położoną przy autostradzie stację benzynową nasza rodzina wjechała z zasięgiem 40 km. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że przy tej stacji nie było ładowarki. Okazało się, że zaznaczona w internecie stacja ładowania ma tam dopiero powstać. Wylądowało już tam kilka aut elektrycznych z podobnym problemem, więc miły pan ze stacji był doskonale poinformowany o tym, gdzie jest kolejna ładowarka. Za 30 km, czyli 10 km zapasu zasięgu. Szkoda tylko, że spora część tej trasy przebiega pod górkę.

fot. Agnes Kubicka

Sielankowy nastrój zniknął, zrobiło się nerwowo. Darek zaczął po cichu przeklinać, że dał się na to namówić, Agnieszka zaczęła wypominać, że za szybko jechał i nie tak się jeździ elektrykiem. Pod wskazany punkt ładowania podjechali w milczeniu, na oparach energii i zasięgiem mniejszym niż 10 km. Z samym ładowaniem też nie poszło gładko. Trzeba było się zarejestrować w systemie usługodawcy, co zajmuje sporo czasu, a ładowarka do najszybszych nie należała. Na razie pokonali z Warszawy 213 km i teraz czekała ich dłuższa przerwa. Lara jako jedyna uznała całą sytuację za niezłą zabawę. Zjadła trzy porcje lodów. Po ponad godzinie ładowania niecałej połowy baterii ruszyli w dalszą drogę. Darek coraz częściej planował w myślach pozostawienie auta w Poznaniu i powrót innym środkiem lokomocji.

Po ponad pięciu godzinach rodzina dojechała do celu. Plus minus dwie godziny dłużej niż podróż na tej trasie autem z silnikiem spalinowym. Sam dojazd to jednak nie koniec tej historii. Przecież trzeba wrócić, a to oznacza naładowanie baterii. Zwykłe gniazdko nie wchodzi w grę, bo przez noc w najlepszym wypadku załaduje się kilkadziesiąt procent. Trzeba znaleźć ładowarkę. Niby łatwe, ale jeśli korzystasz pierwszy raz z elektryka, to nawet przy tym zdarzają się potknięcia. Sam kiedyś szukałem ładowarki w centrum handlowym przez kwadrans, żeby ją w końcu namierzyć w najciemniejszym rogu garażu podziemnego. Pod poznańskim sklepem IKEA ładowarki są, ale z dwóch działała tylko jedna i to taka, z której ładowanie zajęłoby kilkanaście godzin. Szybka też była, ale popsuta.

W końcu jednak się udało znaleźć taką, przy której czas ładowania wyniósł nieco ponad dwie godziny. Kiedy wszystko wyglądało na  w miarę sprawny finał pojawił się pan, który chcąc podładować swoją hybrydę plug-in BMW przypadkiem rozłączył proces ładowania Mercedesa. Wszystko jednak skończyło się dobrze i wrócić udało się już na jednym ładowaniu. Tym razem prowadziła Agnieszka.

Ta podróż, która zmieniła się w przygodę prowadzi do kilku wniosków. Po pierwsze infrastruktura ładowania elektrycznych aut jest na poziomie przedszkola. My nawet nie uczymy się czytać. My poznajemy pierwsze litery. Po drugie auto elektryczne wymaga nauczenia się nowych nawyków. Niestety też, w przypadku dłuższej podróży dokładnej analizy trasy i punktów ładowania wraz z opcjami … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMP skuterów wodnych: Dariusz Gryt najlepszy w Mechelinkach
Następny artykułGoogle Pixel 4a oficjalnie zaprezentowany. Czym zaskakuje producent?