A A+ A++

Mec. Małgorzata Gliwa: – Interwencja była jak najbardziej uzasadniona, po otwarciu drzwi przez policję zastaliśmy 23 koty w stanie – w mojej ocenie – skrajnego zaniedbania. Potwierdził to zresztą sąd – najpierw rejonowy, potem, po odwołaniach – również okręgowy. Sądy nie miały żadnych wątpliwości, doszło tam do przestępstwa znęcania się fizycznego i psychicznego nad zwierzęciem. Bo niezapewnienie odpowiednich warunków bytowania dla zwierzaka, który z racji swojego gatunku ma określone wymagania i te wymagania nie są spełnione – to psychiczne znęcanie się. Zwierzę cierpi np., że jest w małej klatce, a z racji specyfiki gatunku powinno mieć więcej przestrzeni – to też forma znęcania się nad zwierzęciem. A tam 23 koty bytowały na 19 m kw., w mieszkaniu zawalonym górami śmieci. Bez dostępu do wody, do karmy, bez kuwet. Odchody, mocz  wszędzie, nieopisany smród, zamknięte okna i upał 30 stopni. Wszystkie koty chore, niewysterylizowane, na ich leczenie wydaliśmy około 15 tysięcy zł, a jednego kota nie udało się uratować. Osoby, które w takich warunkach przechowują zwierzęta, robią krzywdę nie tylko im, ale i sąsiadom. Bo brud, odchody i bałagan powodują trudny do wytrzymania fetor, wydzielający się też i na klatkę schodową, powodują namnażanie insektów przenoszących choroby również i na ludzi mieszkających obok.

Czy spółdzielnie, wspólnoty mieszkaniowe nie mogą w takiej sytuacji zareagować?

– Właściwie też nie mają zbyt wielu środków perswazji, zwłaszcza gdy mieszkanie jest własnościowe, nie mają środków przymusu. Owszem, mogłyby wykonać taką pracę jak my – zgłosić na policję, do odpowiedniej fundacji, dopilnować interwencji. Ale to by jeszcze musiała być wola zrobienia tego, wzięcia odpowiedzialności, a z tym jest bardzo trudno, chyba nawet coraz gorzej. “Co ja się będę wychylał, to nie moja sprawa” – niestety bardzo często napotykamy takie rozumowanie. I obojętność – ludzie coraz częściej przestają mieć poczucie bycia za coś odpowiedzialnym, za coś, za kogoś, za wspólnotę, w której żyją, za środowisko. Na to się nakłada poczucie bezkarności… I to takie koło zamachowe, lawina, którą ciężko zatrzymać.

A jak się skończyła sprawa państwa interwencji? Ta osoba została ostatecznie skazana, ukarana za tak skrajne zaniedbanie zwierząt?

– No cóż, sąd zakazał jej posiadania zwierząt przez dwa lata. Nawet zwolnił z kosztów sądowych i kosztów leczenia zwierząt – bo zwyczajnie nie miałaby z czego płacić. To osoba biedna, ale to nie jest taka osoba zła, jak sobie wyobrażamy. Ona  nawet dokarmiała zwierzęta bezpańskie. Ale ma zaburzenia osobowościowe, kłopoty z sobą. Ona chciała tym zwierzętom pomóc, tylko zabrakło środków finansowych, możliwości, warunków, umiejętności. Kierowała się impulsem – dobrym, ale brakowało ciągłości działań, przeradzało się to jej działanie w rzeczy bardzo złe. Co może dziwić, z wykształcenia była technikiem weterynarii, powinna wiedzieć, że to, co robi jest złe, że te zwierzęta chorują, umierają, że ona sobie z tym nie radzi. W pseudohodowli w Dobrczu mieliśmy do czynienia z premedytacją, nastawieniem na zysk. Tu jednak nie. Ale nie zmienia to tragedii, jakiej doświadczyły zwierzęta, ich cierpienia. Mieliśmy do czynienia z ewidentnym znęcaniem się przez skrajne zaniedbanie. Dlatego trudno mi się pogodzić z tym wyrokiem. Nie chodzi o areszt, o kary finansowe, ale takie osoby powinny mieć zakaz posiadania zwierząt dożywotni.

W jaki sposób pomóc, gdy widzimy, że ktoś nie dba o swoje zwierzę, widzimy zabiedzone, chore zwierzęta, podejrzewamy, że dzieje się im krzywda?

 – Głównym podmiotem, do którego należy takie przypadki zgłaszać, jest Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Zwierząt, OTOZ Animals. Można zgłaszać na adres mailowy [email protected] lub pod numerem telefonu 506 074 088. Ta organizacja ma podpisaną umowę z miastem na różnego rodzaju interwencje. W ramach Centrum Zarządzania Kryzysowego – w przypadku Bydgoszczy – można dzwonić pod całodobowe numery telefonów 52 58 59 888, 606 859 637, 606 694 199. Miasto ma podpisaną umowę z Gabinetem Lekarzy Weterynarii “Czapla”. Można też zawieźć zwierzę do Kliniki Weterynaryjnej “Centrum” przy ul. W. Bełzy 36, z tej kliniki w razie potrzeby zwierzę trafia do schroniska.

Stowarzyszeń, które niosą pomoc bezdomnym psom i kotom, jest bardzo wiele. Jak one działają? Na ile mogą pomóc?

– Jeśli ktoś się zgłasza do stowarzyszeń mniejszych, jak np. Bydgoski Klub Przyjaciół Zwierząt Animals, to powinien pamiętać, że ich możliwości są zdecydowanie mniejsze. Opierają się jedynie na działalności prywatnej ludzi dobrej woli, którzy, często za własne pieniądze, starają się jakoś pomóc zwierzętom. I działają, na ile pozwalają im skromne środki finansowe. Oczywiście również podejmują interwencje, najczęściej wobec pojedynczych zwierząt, ale zwykle borykają się z koniecznością zapewnienia środków na swoją działalność. Organizują więc zbiórki na konkretne zwierzę, apelują o wpłaty, o przeznaczenie 1 proc. podatku – te pieniądze z reguły nie są przeznaczone na wynagrodzenia, a głównie na karmę i opłacenie faktur w klinikach. Weterynarze zwykle idą nam na rękę, otwierają kredyt, no, ale kiedyś i tak przecież trzeba go spłacić, a to sumy ogromne. Wiele razy przez te lata wolontariusze, aktywiści musieli z własnej kieszeni płacić rachunki.

A jak wygląda finansowanie tzw. domów tymczasowych?

– Niedobrze. Wiele takich domów przyjmuje zwierzęta w bardzo złym stanie, np. całe mioty z kocim katarem, DT je biorą, ja również brałam. I – szczerze mówiąc – to ja za nie płaciłam, z prywatnych środków, nie zwrócił mi ich już nikt. Trzeba jasno powiedzieć, że regulacje prawne w tym zakresie nie są wystarczające.

Każda gmina powinna mieć program wsparcia i ochrony zwierząt…

– Ale to czysta teoria. Na papierze wygląda ładnie, ale gdy przychodzi do konkretnych działań, praktycznej realizacji tego programu, to często zaczynają się schody. A koszty leczenia zwierząt są ogromne. Zwierzę przecież nie powie, co mu dolega, rzadko na pierwszy rzut oka widać. Lekarz musi zrobić badania diagnostyczne, by ustalić przyczynę złego stanu zwierzęcia. Leki nie są refundowane, ubezpieczeń zdrowotnych dla zwierząt nie ma. A zdarza się, że leki – te same co dla ludzi, ale w innych, dostosowanych do potrzeb zwierzęcia dawkach, zupełnie inaczej kosztują. Przeprowadzenie operacji – to kosmiczne koszty.

Wróćmy do pytania o nagłą interwencję – czy może się zdarzyć, że wezwiemy policję, powiadomimy OTOZ, a taki właściciel, który krzywdzi zwierzę, po prostu nie otworzy drzwi?

– Praktyka wygląda różnie. Bywa, że takich prób wejścia jest kilka, kilkanaście. Podczas naszej ostatniej interwencji, gdy odebraliśmy właścicielce 24 chore i zabiedzone koty, w końcu policja sama otworzyła drzwi. Ale policjanci generalnie raczej mają opory, by dokonywać samodzielnego otwarcia nieruchomości, bo właściwie w takim przypadku muszą mieć pewność, że za tymi konkretnymi drzwiami dochodzi do znęcania się nad zwierzęciem. Obawiają się, bo mogą potem sami mieć problemy – mieszkańcy piszą skargi. Gdy wiedzą, że rzeczywiście zwierzę jest w stanie krytycznym, to nie mają oporów i wtedy taka interwencja z ich udziałem przebiega, ale przecież przez zamknięte drzwi trudno ocenić, jaki jest faktyczny stan zwierzęcia. I dlatego generalnie wchodzić do mieszkań nie chcą. To są problematyczne kwestie, a policjantom bardzo często brakuje wiedzy o zapisach Ustawy o ochronie zwierząt. Nie ma szkoleń w tym zakresie, często policjanci nie wiedzą, w jaki sposób mają postępować, by nie popełnić błędu, który będzie skutkował skargami na nich, postępowaniem na drodze służbowej. A my w stowarzyszeniach się potem odbijamy od kolejnych ścian.

Czy w Bydgoszczy są policjanci odpowiednio przeszkoleni w zakresie zabezpieczania zwierząt, takich interwencji?

U nas, w Bydgoszczy, akurat jest już kilku funkcjonariuszy z doświadczeniem w przeprowadzaniu takich interwencji we współpracy ze stowarzyszeniami – przywołam tu słynną sprawę nielegalnej hodowli zwierząt w Dobrczu (więcej: TUTAJ), gdzie była przeprowadzona bardzo duża interwencja. Do obowiązków policji w takich przypadkach należy otworzyć nieruchomość, a potem również ją zabezpieczyć, żeby ktoś czegoś nie ukradł, nie zniszczył, ale też ochronić nas. Właściciele nie zawsze są przyjaźnie nastawieni, choć bywa i tak, że z ulgą oddają nam zwierzę, żeby się “pozbyć kłopotu”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułJeff Bezos kontra kontra Richard Branson – kto wygra wyścig w kosmos?
Następny artykułNa jeziorze Lubiąż wybuchła motorówka, sternik zdążył wyskoczyć