Dominik Senkowski: Trudniej wygrać turniej Roland Garros będąc faworytką po świetnej serii zwycięstw, czy US Open po nieco trudniejszym okresie, a jednocześnie nadal mierząc się z rolą liderki rankingu?
Iga Świątek: Na pewno wygranie US Open kosztowało mnie dużo więcej. Cały okres w Stanach był dla mnie trudny i musiałam zmierzyć się z wieloma wyzwaniami, m.in. z piłkami, które doprowadzają do wielu błędów i trudno je kontrolować. Zaadaptowałam się do wszystkich okoliczności i jestem dumna, że dotrwałam do końca.
Wygranie US Open i Roland Garros trudno porównywać. To inne turnieje, inne okoliczności, samopoczucie. Wiele było zmiennych. Jestem z pewnością dumna z obu tych turniejów. W Paryżu zrealizowaliśmy od A do Z wszystko, co zaplanowaliśmy i poradziłam sobie z ogromną presją, a podczas US Open dostosowałam się do wymagających okoliczności. Każdy sukces więc smakuje nieco inaczej.
Wielu ekspertów wskazuje, że nawet jak ma pani gorszy dzień, to i tak wygrywa dzięki zwycięskiej mentalności. Jak się zdobywa taką mentalność? Trzeba się z tym urodzić czy można wypracować?
Nie wiem, czy jest coś takiego jak raz dana zwycięska mentalność. Myślę bardziej, że to ciągła praca. Na pewno duża w tym zasługa mojej psycholog Darii Abramowicz, z którą pracujemy nad moim rozwojem od paru lat. Widzę tego efekty i nie wiem, czy rok temu, w podobnie wymagającej sytuacji, przezwyciężyłabym tyle trudności, ile w tegorocznym US Open. Na pewno widzę swoje postępy.
Co Ons Jabeur mówiła do pani po meczu finałowym US Open, jak reagowała? Widzieliśmy piękny obrazek, gdy Jabeur poprawiała pani kołnierzyk, by lepiej wyglądała pani na zdjęciu, trzymając puchar za zwycięstwo w Nowym Jorku.
Ons jest przemiłą dziewczyną z klasą, bardzo ją lubię. Jest naturalnie życzliwa dla każdej z nas i to jest super. Pogratulowała mi z dużą klasą. Cały zespół zresztą zachował się świetnie.
– Nie miałam wielkich oczekiwań wobec tego turnieju, bo za mną bardzo trudny sezon i ostatni czas. Bardzo trudny był też ten turniej – mówiła pani po finale US Open. Który moment turnieju był dla pani najtrudniejszy? Czy brak oczekiwań pomógł?
Trudno było nie mieć oczekiwań po pół roku, w którym wygrałam sześć turniejów. Te oczekiwania były, w pewnym sensie i w pewnym momencie sformułowałam je sama sobie, ale też świat zewnętrzny je na mnie nakładał. Pojawiały się głosy niepokoju, co się ze mną dzieje, po jednym przegranym meczu.
Ja wiedziałam, że po takiej pierwszej połowie sezonu musi przyjść obniżka formy, to naturalny cykl w sporcie, ale to i tak było trudne. Zawsze chciałabym poniekąd zabawiać publiczność i imponować grą, a w tym turnieju musiałam nauczyć się wygrywać też bez fajerwerków. I to jest dla mnie najcenniejsza lekcja.
Po finale US Open powiedziała pani, kierując słowa do teamu: “Dziękuję, bo wy wiecie najlepiej, jak było nam ciężko. Bardzo przepraszam, że czasem jestem dla was trudna. To wy jesteście mądrzejsi i wiecie, co mam robić. A ja bywam uparta”. Czy może pani nieco zdradzić i rozwinąć, co miała na myśli?
Po prostu to, że praca ze mną to nie jest constans, jak z każdym. Są dobre momenty, ale są też ciężkie. Pobyt w USA był dla mnie wymagający i odczuł to na pewno cały zespół. Duże napięcie i stres odbija się na relacjach, i praca nad tym bywa wyzwaniem. Wiem jednak, że zespół to rozumie, wspiera mnie i wie, że każdemu zdarzają się momenty przeciążenia.
Co się zmieniło, że aż tak dobrze radzi sobie pani w tym sezonie?
Z jednej strony to na pewno efekty wszystkich lat treningów, które zawsze przychodzą po czasie. Zwłaszcza całej pracy wykonanej przeze mnie i mój zespół od wygrania Roland Garros dwa lata temu. Zmierzyłam się wtedy z tym, że muszę grać pod presją, że stałam się faworytką, że musiałam zarządzać karierą poza kortem i doszło mi wiele obowiązków biznesowych. Cieszę się, że słuchałam wtedy mojego otoczenia i nie rzuciłam się do wykorzystania moich pięciu minut, tylko nadal skupiałam się na sporcie. To teraz procentuje. A oprócz tego oczywiście bardzo dużo mi dała współpraca z trenerem Tomkiem Wiktorowskim, który wiele mnie w tym sezonie nauczył i bardzo przyczynił się do zmiany mojego stylu gry czy przełamania wielu słabości na korcie.
Kiedy w grudniu zaczynała pani współpracę z trenerem Tomaszem Wiktorowskim, spodziewała się, że może być tak dobrze?
Wiedziałam, że jest świetnym trenerem, ale starałam się nie mieć oczekiwań. Mimo że mam wymagający charakter i jestem indywidualistką, postanowiłam poddać się pracy z tak dobrym specjalistą i zaufałam mu. Nie żałuję.
Zadałem to pytanie Darii Abramowicz po Roland Garros, ale jestem ciekaw co pani o tym myśli. Czy zakończenie kariery przez Ash Barty i jednocześnie uzyskanie pierwszego miejsca w rankingu przez panią miało jakiś wpływ na wyniki, które zaczęła pani od tamtego momentu uzyskiwać?
Słyszałam gdzieś głosy i hipotezy, że odejście Ash spowodowało, że dostałam skrzydeł i postanowiłam “wykorzystać miejsce, które się pojawiło”. Tymczasem moje cele nie zmieniły się od początku sezonu i konsekwentnie je realizowałam. To, że Ash zdecydowała się zakończyć karierę, ja numerem dwa byłam przez niecały tydzień, a potem w ciągu jednej doby zostałam jedynką, sprawiło tylko, że musiałam błyskawicznie odnaleźć się w nowej, niesamowicie wymagającej sytuacji. I tu pomogła duża praca wykonana przez nas nad tym, aby przygotowywać się także na to, co dzieje się po sukcesie.
Czyta pani komentarze w social mediach? Sama prowadzi konta? Czy raczej stara się pani od tego odciąć?
To zależy od turnieju i od okresu. Konta prowadzę sama z niewielką pomocą techniczną i merytoryczną mojego zespołu. To dla mnie szansa, żeby mieć kontakt z fanami. Czytam komentarze, choć nie wszystkie, bo byłoby trudno, jest tego zwyczajnie za dużo. W trakcie turniejów rzadziej korzystam z telefonu, a między nimi dużo częściej i swobodniej, ale wciąż to limituję. Wiem, jak to wpływa na moją regenerację czy na sen, więc staram się pilnować. Lubię sama robić zdjęcia i wideo, które wrzucam nie tylko w moje social media, ale też na Xiaomi Community, społeczność fanów mojego sponsora, Xiaomi. Relacjonuję sezon, zwiedzanie różnych miast, które odwiedzam, pokazuję swoje treningi, a czasem kulisy turniejów.
Co się zmieniło, że w tym sezonie widzimy z pani strony dużo mniej emocjonalnych reakcji na korcie?
Nie wiem, czy się z tym zgodzę, bo niejednokrotnie rzucałam rakietą w powietrze z radości, a to jak dla mnie całkiem emocjonalna reakcja. Bywam sfrustrowana, bywam podekscytowana, bywam smutna. Nie wstydzę się emocji i okazuję je spontanicznie, więc nie mam potrzeby analizować, czy jest ich mniej czy więcej, po prostu są.
Czuje pani oczekiwania opinii publicznej w Polsce?
Tak, chyba każdy by je czuł, mając wsparcie tak wielu kibiców i zainteresowanie mediów w całym kraju. Staram się mimo to grać dla siebie, czerpać z tego radość, bo na to mam wpływ. Próba spełnienia wszystkich oczekiwań to prosta droga do wypalenia.
Czy zdaje sobie pani sprawę z historycznej wagi tegorocznych osiągnięć?
Oczywiście. Znam statystyki.
Sportowcy mówią często, że trudniej jest utrzymać się na szczycie niż na niego wejść. Czy zatem druga część sezonu jest dla pani trudniejsza?
Jest trudniejsza, dlatego, że narasta zmęczenie, tęsknota za domem, zwyczajne przeciążenie związane z sezonem, który w tenisie jest wymagający. Nie skupiam się na tym, że muszę utrzymać się na szczycie. Skupiam się na kolejnych krokach i na tym, żeby się rozwijać.
Jako najlepsza tenisistka świata nie jest już pani tylko zawodniczką, ale też twarzą kobiecego tenisa. Dziennikarze, kibice czy inne osoby proszą panią o opinie w sprawie Wimbledonu, pozycji kobiecego tenisa, wychodzi pani z roli wyłącznie tenisistki. Jak się pani w tym odnajduje?
Uczę się. Staram się pamiętać, że ja decyduję, w co się angażuję i korzystam z tego prawa. Dlatego odnajduję się chyba dobrze, nie mnie to oceniać, skoro podejmuję tylko te tematy, w których czuję, że mój głos będzie wartościowy.
Co pani aktualnie czyta?
Skończyłam “Pokutę”, czytam też “Atlas of the heart” Brene Brown. Obejrzałam też dwa sezony “Big Little Lies” i jestem zachwycona tym serialem.
Jak zareagowała pani, gdy zobaczyła, że na koncercie Taco Hemingway i Dawid Podsiadło śpiewali o pani, zmieniając refren piosenki na “Pić, jeść, grać, jak Iga Świątek”?
Bardzo mnie to rozbawiło i doceniam kreatywność!
Daria Abramowicz po Roland Garros powiedziała w rozmowie ze Sport.pl: “Patrząc na cały tour tenisowy bardzo ważne jest też, by pamiętać, że ‘tenis nie przeszkadza w życiu’. On nie zabiera życia, jest częścią życia, a czasami wręcz umożliwia jakościowe, fajne, dobre życie”. Zakładam, że pani też tak teraz myśli.
Różnie z tym było. To zdecydowanie jedna z rzeczy, których nauczyłam się i ciągle się uczę w trakcie mojej kariery.
Co ma pani zapisane na kartkach, które czyta w czasie spotkań?
Pomidor.
Turniej WTA Finals w Dallas zakończy się 7 listopada, a już 8 listopada w Glasgow rozpocznie się finałowy turniej Billie Jean King Cup. Jak pani to ocenia?
Nie jest to komfortowa sytuacja dla mnie i jestem zawiedziona, że dwie federacje tenisowe nie zadbały o to, aby stworzyć kalendarz, który umożliwi zawodniczkom zagranie w obu imprezach. Jeden dzień na zmianę strefy czasowej to niestety sytuacja bardzo niekomfortowa.
– Cieszę się też, że tenis staje się coraz bardziej popularny w Polsce – powiedziała pani po finale US Open. Jerzy Janowicz uważa inaczej. Powiedział ostatnio w rozmowie z TVP Sport: “U nas w Polsce nie ma mody na tenisa, jest moda na sukces”. Co pani o tym sądzi?
Nie znam statystyk tenisa w Polsce, bo nie miałam czasu się w to jeszcze zagłębić, pewnie mój zespół wiedziałby więcej. Na pewno pojedyncze historie pokazują, że coś się zmienia, że ludzie chętniej sięgają po rakietę. Często dostaję wiadomości, że ktoś zaczął grać dzięki mnie albo filmiki dzieciaków, które oglądają moje mecze i krzyczą “Iga, Iga”, trzymając swoje małe rakiety. To na pewno praca na lata, ale wierzę, że robimy postępy.
Wiele osób zastanawia się, dlaczego pani trener Tomasz Wiktorowski jest tak poważny, gdy siedzi na trybunach podczas meczów. Zapytany o to po finale US Open, powiedział w rozmowie z Eurosportem: “Jestem skoncentrowany na tym, co robię, a też staram się spełniać oczekiwania mojej zawodniczki. A ona chyba nie chciałaby, żebym chodził po korcie z wyszczerzonymi zębami”.
Mój zespół to profesjonaliści i robią wszystko, żeby zwiększyć moje szanse na wygraną. Są dni, kiedy pomoże mi energiczny doping, a są takie, kiedy potrzebuję ich spokoju i opanowania, a problemy na korcie chcę rozwiązywać sama. Ustalamy to, co jest w danym momencie najlepsze, ale nie chcę wchodzić w to bardziej, bo to nasze wewnętrzne sprawy.
Iga Świątek Inf. prasowa
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS