A A+ A++

Łukasz Jachimiak: Czy Australian Open odbędzie się bez zasad, które kazałyby przed turniejem zamknąć zawodników na dwa tygodnie bez możliwości trenowania?

Piotr Sierzputowski: Podczas piątkowego spotkania trenerów z przedstawicielami WTA dostaliśmy bardzo dużo informacji. Mogę powiedzieć, że jest dobrze. Do końca następnego tygodnia mają być znane wszystkie szczegóły, do 15 listopada. Jeszcze kilka rzeczy jest dogrywanych, ale wydaje mi się, że wszystko co najważniejsze jest już załatwione. Największym problemem są przejazdy między stanami w Australii. Teraz są takie przepisy, że przy wjeździe do każdego stanu trzeba w nim pójść na 14 dni kwarantanny. I na to organizatorzy nie chcą się zgodzić. Natomiast ja jak najbardziej rozumiem, że po przylocie do Australii kwarantanna to konieczność. Organizatorzy Australian Open chcą wpuszczać kibiców, chcą się z wirusem uporać i widzą szansę wypełnienia trybun, jest więc logiczne, że działają tak, żeby ze zdrowymi ludźmi nie miał kontaktu nikt, kto nie przeszedł kwarantanny.

Zobacz wideo Świątek wygrała Roland Garros. “Kiedyś przetrwała mentalny kataklizm”

Australia notuje dziennie tylko po kilka-kilkanaście przypadków zakażeń koronawirusem, na pewno trzeba szanować jej podejście do walki z pandemią, a nie oczekiwać, że nagle bez ustanowienia dobrych zasad wpuści kilkaset osób, żeby sobie pograły w tenisa.

– Dlatego absolutnie się zgadzam z ich podejściem. Jest aż przesadne, ale to jest ich kraj, oni decydują. Chociaż są rzeczy, które można zrobić inaczej, bez szkody dla nich. I o tym od jakiegoś czasu strony rozmawiają.

Co konkretnie chcecie zrobić inaczej, niż proponuje strona australijska?

– Wracamy do tematu kwarantanny. Jeżeli wlecimy do kraju i będziemy mieli dwa tygodnie kwarantanny, to nie wiem, po co później mielibyśmy nie móc przejeżdżać swobodnie pomiędzy stanami.

Ta swoboda nie musi być ograniczana, skoro w kraju praktycznie nie ma nowych przypadków zakażeń, a te, które są, służby błyskawicznie wychwytują i izolują od zdrowych?

– Zgadza się.

Z kolei wy musicie się przemieszczać po kraju, jeśli macie grać nie tylko w Australian Open, ale też w poprzedzających je turniejach w innych częściach kraju?

– Właśnie o to chodzi, że jeden turniej ma być w Adelajdzie, drugi w Brisbane i dopiero po nich ma być grane Australian Open. Ale nie martwimy się na zapas. Jeśli nie będzie zgody na nasze podróżowanie po kraju, to możliwe, że wszystko, czyli i jakiś turniej na przetarcie, i Australian Open, odbędzie się w Melbourne. Tak samo jak to miało miejsce z turniejem przeniesionym z Cincinnati do Nowego Jorku przed US Open. Na pewno nikt z nas nie będzie w kwarantannie trzy razy po 14 dni, bo to by było niemożliwe do zrobienia.

Kiedy planujecie lecieć do Australii?

– Jeszcze nie wiadomo kiedy i gdzie zacznie się pierwszy turniej. Prawdopodobnie 4 stycznia. Najważniejsze, że każdy scenariusz jest dobrze opracowany, sponsorzy na każdy scenariusz są gotowi, a logistykę jeszcze dogrywają. Nie wiadomo, jak będziemy się do Australii dostawać. Może zostaną dla nas podstawione czartery w różnych miejscach na świecie. A może dostaniemy specjalne przepustki, żebyśmy byli wpuszczani na pokłady samolotów lecących do Australii.

Przepustki byłyby potrzebne, bo tych samolotów lata znacznie mniej niż przed pandemią?

– Tak, teraz Australijczycy nie mogą swobodnie wrócić do domu z różnych stron świata. Są limity dzienne. Jest jeszcze trochę niewiadomych, ale w moim odczuciu nie ma zagrożenia, że Australian Open się nie odbędzie. Wiemy, że będziemy grali i że w Australii trzeba będzie się pojawić już 14-15 grudnia. A jak się tam dostaniemy, to mamy wiedzieć – jak już powiedziałem – za około tydzień.

Trener Igi Świątek dostał kosmiczną ofertę od rodziców innej tenisistki! “Absurdalne pieniądze”

I nie ma takiego zagrożenia, że gdzieś w Australii zaraz po przyjeździe zamkną Was na dwa tygodnie kwarantanny, nie dając Idze dostępu do kortu i siłowni?

– To niemożliwe. Craig Tiley [dyrektor Australian Open] powiedział, że jeżeli to nie będzie zagwarantowane, to nie będzie turniejów. On się tego trzyma, tu nie ma dyskusji. Teraz trzeba tylko doprecyzować procedury. Bo na pewno nie będzie tak, że wszystkie hotele przeznaczone na kwarantanny będą miały korty. Ma być tak, że z hoteli będziemy dojeżdżać do ośrodka treningowego. A z tym się wiążą pytania, jak dojeżdżać, czy każdy własnym samochodem, czy specjalnymi busami i tak dalej. Nad takimi sprawami organizacyjnymi muszą teraz pracować.

Jak to było rozwiązane w USA przy okazji US Open, a jak we Francji przy okazji Roland Garros?

– W Nowym Jorku jeździliśmy na Flushing Meadows, nie było żadnych innych kortów treningowych. Śmieszne było, że transport organizowano nam nawet na korty w parku, do których mieliśmy 60 metrów od bramy głównego obiektu. Ta brama jest przy wejściu do metra/kolejki, tam chodzą normalnie, nieodizolowani ludzie, dlatego musieliśmy jeździć naokoło samochodami. To był absurd. Kto wie, czy nie lepiej byłoby za grosze postawić tymczasową kładkę, niż spalać mnóstwo benzyny.

Olga Szarypowa“Mówił: Jesteś nikim. Ja mam sukcesy i pieniądze. Nie chciałam żyć”. Wstrząsające wyznania Szarypowej

Skoro Australia twardo walczy z pandemią, to pewnie spodziewacie się, że bańka stworzona dla was będzie tam przypominała bardziej tę restrykcyjną z US Open, niż tę luźną z Roland Garros?

– W Stanach było ciężko. Do głównego obiektu jeździliśmy autobusem godzinę w każdą stronę. To było uciążliwe, a w Australii ma być wszystko tak zorganizowane, żeby ten czas był zdecydowanie krótszy. A po wyjściu z kwarantanny normalnie dołączamy do społeczeństwa i tak jak zawsze, sami organizujemy sobie miejsce noclegu. Generalnie spodziewam się, że pojedziemy od razu do Melbourne, tam będziemy mieli kwarantannę, tam będziemy trenować i tam wszystko będzie grane. Baza jest tam bardzo duża, bo poza kortami w Melbourne Park jest dookoła jeszcze kilka dobrych klubów, a 10 minut drogi dalej jest też Kooyong Stadium, gdzie kiedyś rozgrywano Australian Open [do 1987 roku], a teraz są organizowane pokazówki przed turniejem głównym. Na pewno i tak będzie ciasno, na pewno nie będzie takiego komfortowego trenowania, że jak będę chciał cztery godziny, to dostanę cztery godziny. Ale jeżeli ktoś wszystko mądrze zaplanuje, to i grając godzinkę-dwie dziennie będzie w stanie zrobić dobry trening.

W Paryżu też nie dostawaliście kortu na cztery godziny dziennie, prawda? A wynik zrobiliście.

– Zgadza się. Tylko w Paryżu nie mieliśmy kwarantanny, a w Australii jakoś trzeba będzie przetrenować dwa tygodnie w kwarantannie. To musi być czas dobrej pracy, a nie odpoczynku, bo wtedy wyniku na pewno nie będzie.

O ile łatwiej funkcjonowało się w Paryżu niż Nowym Jorku?

– W Nowym Jorku w pewnym momencie na stołówce nawet nie mogliśmy razem z Igą siadać do posiłków. Przy każdym stoliku zostały tylko dwa krzesła, przykręcone do podłogi. Luźno stojących krzeseł nie było.

To się stało po tym, jak pozytywny test miał Benoit Paire?

– Tak. We Francji, w porównaniu, wszystko było na luzie. Ale to trzeba zrozumieć – Stany jako pierwsze organizowały bardzo poważne granie w pandemii, dlatego restrykcje musiały być bardzo duże. Trzeba było sprawdzić, jak wszystko działa. Większy luz we Francji był dzięki temu, że okazało się, że generalnie na turniejach tenisiści się nie zarażają.

Mówisz, że we Francji było luźniej, ale Katarzyna Kawa nie dostała zgody na grę w Roland Garros, bo – niepotrzebnie – dmuchano na zimne.

– Kasia miała wynik fałszywie pozytywny. Kilka dni później jej test już był negatywny, a wykluczono ją wcześniej przez złą procedurę. Wiadomo, że jeden pozytywny test to często za mało, nie powinno się wyrzucać zawodnika bez potwierdzenia drugim testem. Tydzień wcześniej w Hamburgu był turniej facetów, w którym jak ktoś był pozytywny, to następnego dnia testowano go jeszcze raz. Żeby być pewnym choroby, trzeba mieć dwa pozytywne wyniki. W przypadku trójki czy czwórki zawodników będących w takiej sytuacji jak Kasia wystarczyło pozwolić im zrobić kolejne testy, nawet na ich koszt, i wszystko by się dobrze skończyło. Dopiero po tej sytuacji procedura została zmieniona. Szkoda, że Kasia na tym ucierpiała i jeszcze kilku innych zawodników. Ale dzięki temu, że oni głośno o swoich przypadkach mówili, kolejni tenisiści mieli już inaczej. Muszę powiedzieć, że my wszyscy prowadzimy pustelnicze życie. Bardzo o to dbamy, żeby mieć jak najmniej kontaktów z ludźmi. Pewnych rzeczy oczywiście nie da się uniknąć. Na przykład ja jako trener nie muszę spotykać się z innymi ludźmi poza sztabem, ale zawodniczka już musi wywiązać się ze swoich obowiązków. Dbamy, żeby wszystko było w absolutnym reżimie sanitarnym. A na turniejach wszystko jest tak zorganizowane, żeby się nie zarazić. I jeśli ktoś się zarazi, to z ogromnym prawdopodobieństwem jest to jego wina. Mamy dużo przestrzeni, każdy jeździ osobnym samochodem z szybą oddzielającą go od kierowcy – naprawdę trzeba się postarać, żeby się zarazić.

Mówiłeś, że na US Open jeździliście autobusami.

– Tak, ale tam byliśmy dużo bardziej odizolowani od całej reszty społeczeństwa, nawet kierowcy autobusów byli w bańce. Tam mógł się zarazić tylko zawodnik od zawodnika. Stąd ta cała sytuacja, że Benoit Paire zablokował aż 11 osób. Ale od ludzi z zewnątrz nikt się nie zaraził. Naprawdę jeśli my się będziemy zarażali nawzajem, to będzie świadczyło o głupocie danego zawodnika, o braku respektu do zasad. Bo to znaczy, że albo zaprosił sobie kogoś do pokoju na granie w Play Station, albo ludzie grali w grupie w karty gdzieś na korytarzu, wbrew zasadom, na które się zgodzili.

Wielkie osiągnięcie Novaka Djokovicia! Wyrównał wyczyn legendy i swojego idolaWielkie osiągnięcie Novaka Djokovicia! Wyrównał wyczyn legendy i swojego idola

Niektórzy tenisiści pewnie zgadzają się, bo muszą, jeśli chcą grać, ale mają swoje przekonania silniejsze niż wszystko. Patrz Novak Djokovic.

– Widziałem go na Rolandzie na obiektach i zachowywał się tak samo jak wszyscy. Słyszałem, że w hotelu też tak było. Co innego, gdy na US Open miał swój apartament i została mu przydzielona ochrona, którą musiał opłacić. Ale i tam nie poczuł zewu wolności, bo przecież przyjeżdżał na korty, tak samo jak każdy inny zawodnik miał kontakt z ludźmi ze swojej ekipy, więc oni wszyscy by zarażali. Każdy na zasady musi się zgodzić. Niezależnie od poziomu, od tego, czy jest legendą. Myślę, że gdyby na turnieju pojawił się Roger Federer, to sytuacja byłaby podobna, chociaż na pewno jego bańka byłaby największa. Ale czy ktoś mógłby mieć mu za złe, że wziął sobie więcej ludzi do obsługi niż inni? Przecież cała reszta w dużej mierze dzięki niemu, dzięki temu, jak on promuje tenis, zarabia więcej. A nie podejrzewam, żeby Roger w swoich apartamentach przyjmował wielu gości i narażał siebie oraz przez to też innych.

Podsumowując: wygląda na to, że burza o Australian Open skończy się dobrze zorganizowanym turniejem z kibicami na trybunach i z mocną obsadą?

– Tak, z wielu przyczyn. Tenisiści uszanują zasady panujące w Australii. To raz. Dwa: nasz sport nie jest kontaktowy i gramy na świeżym powietrzu, to nie wrestling czy siatkówka, tu nie ma i nie będzie masowych zakażeń. Poza tym wielu sportowców dziś narzeka, że funkcjonowanie w bańkach jest jak współczesne niewolnictwo. Okej, pod pewnymi względami jest, ale jednak za ogromne pieniądze. Trzeba zerknąć w kontrakty i zauważyć, że można się trzymać zapisanych w nich warunków pracy i nie zgadzać się na nowe, ale moim zdaniem w tak trudnej rzeczywistości ktoś nie musi pracować, ale niech się nie dziwi, że nie zarabia. Nie chcesz przebywać w kwarantannie – nie jedź, nie graj. Nawet punktów w rankingu nie tracisz, bo zostały zamrożone. Kar dla zawodników, którzy nie przyjeżdżają na największe turnieje, też nie ma, zostały anulowane. Każdy ma wybór.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBeczka prochu. Na marginesie kary dla Gulbinowicza…
Następny artykułVuelta a Espana 2020. Richard Carapaz drugi, ale szczęśliwy