Kolejna króciutka i prawdziwa opowiastka, która rok przeleżała czekając aż ją udźwiękowię. Z braku czasu nie doczekała się, więc prezentuję ją w formie pisanej… Pani Grażyna nie było zbyt zaradną osobą. I chyba nikt do końca nie wiedział, jak wpakowała się w takie tarapaty. Niektórzy mówili, że odszedł od niej mąż, a ona nie chciał rozstać się z dużym mieszkaniem, którego nie była w stanie utrzymać. Potem już poleciało… Prąd, gaz, rachunki, wezwania do zapłaty, komornik… Nie starczało też na leki, a destrukcja psychiczna postępowała… Co jakiś czas pani Grażyna stawała pod Biedronką, prosząc wybranych przez siebie klientów o pomoc. Najczęściej prosiła o zakup konkretnych, tanich produktów, choć mógłby ktoś zapytać, przez ile dni z rzędu można jeść tylko pasztet?
Pani Grażyna pełna nadziei podeszła właśnie do jakiegoś mężczyzny, wyjeżdżającego ze sklepu z wyładowanym po brzegi wózkiem. Prosiła o kupienie czegoś do jedzenia.
-Wie pani co, ja jestem za tym, żeby dawać ludziom wędkę, a nie rybę – odpowiedział mężczyzna.
-To wiesz pan co? – odezwał się Grzegorz, który akurat zbliżał się do sklepu i słyszał całą rozmowę. -To daj pan jej tę wędkę!
Mężczyzna poczerwieniał i wyraźnie oburzony, nie wiedząc co powiedzieć, ani co zrobić – poszedł sobie…
Kilka dni później pan Grzegorz znów spotkał pod Biedronką tę samą kobietę. -Panie Grzegorzu, panie Grzegorzu – zawołała za nim konspiracyjnym szeptem. -Niech pan pójdzie ze mną za sklep. Bo wie pan co, ja dziś dostałam bardzo dużo chleba. Co ja zrobię z taką ilością? Proszę wziąć ze sobą do reklamówki dwa bochenki. Nikt nie musi widzieć…
Pani Grażyny nie ma już pod Biedronką od bardzo wielu miesięcy. Podobno nie wychodzi z domu.
Mirosław Poświatowski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS