A A+ A++

I o rodzicach marzył. Któregoś dnia, trzymając na głowie poduszkę, żeby nie słyszeć krzyków z drugiego pokoju, myślał sobie: pomogę rodzicom. Tak, żeby byli szczęśliwi. Żeby mama przestała pić. I żeby już nigdy się nie kłócili.

1.

Hazard – w różnej formie – uprawia co drugi Polak. Najpopularniejsze są gry liczbowe, zdrapki, loterie, konkursy SMS-owe i automaty. W 2018 r. wartość legalnego hazardu w Polsce wyniosła prawie 15 miliardów złotych. Nielegalny rynek trudno oszacować, ale wiadomo, że między 2016 i 2019 r. skonfiskowano 67 tysięcy automatów, a suma nałożonych kar wyniosła 750 milionów złotych. Półtora miliona Polaków gra ryzykownie, czyli może być na drodze do uzależnienia.

Formalnie objawów głodu hazardowego jest 20. Dziewczyny i chłopaki z jednej z grup wsparcia dla uzależnionych próbują mi to przybliżyć.

Silna potrzeba gry, to jasne. Siedzisz i myślisz cały czas, żeby zagrać. Poczucie pustki. Na niczym ci nie zależy. Poczucie straty. Jakby się miało jakąś dziurę w ciele. Śni o pieniądzach, rano budzi się z moralniakiem. Pogarsza się pamięć, trudno się myśli. I ciągle tylko: grać, grać, grać.

„Gdzie są moje emocje? Nic nie czuję!” – wspomina Anka (38 lat, nie gra od sześciu, przegrała tyle, ile niektórzy zarobią przez całe życie). „Zero energii” (Sławek, 47 lat, nie gra od trzech). „Trudno zapomnieć tę euforię, jakbyś się pierwszy raz zakochał” (Bartek, 28 lat, nie gra od siedmiu miesięcy).

– Jak wygrałem, czułem, że mogę wszystko – dodaje smutno Maciek, marzyciel. – Dziewczynę na rękach nosiłem, na zakupy chciałem zabierać, na wycieczki. A zaraz potem przegrałem i z tej euforii spadałem na samo dno. W apatię, w zobojętnienie, w jakieś takie półżycie.

2.

U Maćka w domu się nie przelewało. Pieniądze szły głównie na alkohol. Jak rodzice wypili, uciekał do babci albo na podwórko.

– Pierwszą wygraną pamiętam do dziś – wspomina. – Miałem 12 lat. Kumpel z osiedla, starszy o parę lat, miał zeszyt, w którym opisywał ekstraklasę: składy, wyniki i tak dalej. Rodzice dawali złotówkę czy dwie na drożdżówkę. Czasem robiliśmy zakłady. Postawiłem pierwszy raz i od razu wygrałem.

Po wygranej Maciej poczuł się jak nigdy wcześniej. Radość, euforia. Tylko kumplom było trochę przykro. Więc wziął ich do spożywczaka i postawił każdemu po oranżadzie.

– Hazard wszedł mocniej, jak miałem 22 lata – opowiada. – Jak się przegrało wypłatę, to się brało pożyczkę, potem drugą. Telefon się oddało do lombardu, łańcuszek. Jak już było poważnie, grałem codziennie: w pracy, w nocy. Dziewczyna szła spać, szedłem do drugiego pokoju. Telefon, laptop. Oglądałem mecze piłkarskie. Całą dobę ktoś gdzieś gra: wieczorem Australia, nad ranem Paragwaj, Argentyna. Zdarzało się, że w piątek wpłacałem 100 złotych, w niedzielę miałem 15 tysięcy, a we wtorek byłem trzy tysiące na minusie.

Hazardziści mówią, że każdy prędzej czy później dochodzi do takiego momentu: bank nie da pożyczki, nawet chwilówki odmawiają, a dom pusty, nie ma co zanieść do lombardu. Wtedy się idzie do rodziny. Ale nie pożyczyć, bo już się zdążyło napożyczać. Ukraść.

– Przegrałem wypłatę i nie miałem na czynsz – wspomina Maciej. – Pojechałem do rodziców, niby na obiad. Ukradłem złote łańcuszki mamy. Zastawiłem w lombardzie. Jak się otrząsnąłem, to byłem w szoku. To ja? Jak mogłem coś takiego zrobić? Inaczej mnie babcia wychowywała.

Dna Maciej sięgnął jakiś czas później. Pracował wtedy w salonie jednej z sieci komórkowych. Poznał dziewczynę, zakochał się, zamieszkali razem niedaleko Warszawy. Grał głównie nocami albo zamykał się w łazience. Czasem i na dwie godziny. Kiedy kończyły mu się pieniądze, wynosił telefony z salonu. Zastawiał w lombardzie. Inwentaryzacja była raz w miesiącu, trzeba było poczekać, aż kierownik wszystko posprawdza i można było lecieć. A potem oby zdążyć je wykupić przed następną wizytą szefa.

– Pociągnąłem tak pół roku – opowiada Maciej. – W końcu się wydało. Przy klientach. Kierownik zadzwonił po policję, zwinęli mnie prosto z salonu. Przesiedziałem noc na dołku, w jednej celi z gościem, który popełnił morderstwo. Tak się bałem, że nie spałem całą noc. Płakałem w poduszkę: co ja zrobiłem. Dostałem rok w zawieszeniu.

3.

Ula (29 lat, po studiach ekonomicznych) mówi, że z uzależnieniem od hazardu jest jak ze spacerem w mżawce. Człowiek wychodzi się przejść, nawet nie czuje tych drobnych kropelek deszczu. A wraca do domu cały przemoczony. Ula grała już w liceum, głównie zakłady sportowe, zgarniała po 50 złotych. Czasem po 200, 300. Ale był czas, kiedy potrafiła wygrać 20, 30 albo i 80 tysięcy.

– Co się wtedy czuje? – pytam.

– Szczerze? Zobojętnienie. Dziesięć minut później już tych pieniędzy nie miałam. Oczywiście zdarzały mi się momenty euforyczne, ale później było tak, że im więcej wygrałam, tym dłużej musiałam siedzieć. Grałam, dopóki nie skończyły mi się pieniądze. Nawet 30 godzin.

Z czasem przerzuciła się na internetowe kasyna. Wystarczy kliknąć i po sekundzie, dwóch jest wynik, nie tak jak przy zakładach sportowych.

Któregoś dnia w nocnym autobusie na warszawskiej Woli Ula poznała dwóch gości. Powiedzieli, że jadą się zabawić na automatach. Poszła z nimi. Pawilonik niedaleko Płockiej nie był duży. Piętnaście miejsc, w środku ciemno. Czarne ściany, wszystko przesiąknięte zapachem dymu papierosowego i alkoholu. Nikt z nikim nie rozmawia, słychać tylko stukot maszyn. Trzeba chwilę poczekać przed wejściem, aż sprawdzą przez wizjer, czy nikt podejrzany.

– Weszłam z jednym banknotem – mówi Ula. – Wygrałam kilka tysięcy.

Pani w kasie powiedziała, że nie może wypłacić całości. Dwa tysiące dziś, reszta za parę dni. Ula wzięła pokwitowanie i poszła do domu. Jak potem wróciła, to już nie wyszła, dopóki nie przegrała wszystkiego. Zdarzało jej się siedzieć w tej ciemnicy i po kilkanaście godzin.

– Kiedyś wygrałam tam dużo pieniędzy. Byłam taka szczęśliwa, że dałam napiwek dziewczynie z kasy. Kilkaset złotych. Cieszyła się jak dziecko, mówiła, że pokój opłaci, rachunki. Godzinę później wróciłam już bez grosza. Kazałam jej oddawać.

Ula mówi, że granie to powolne dążenie do śmierci. Człowiek bierze kredyty, pożycza od znajomych, a potem ich unika, żeby się nie upominali. Gra za duże pieniądze, a je makaron z parówkami. Potrafi wygrać 50 tysięcy, a żyje w biedzie. Z całej palety emocji zostają dwie: euforia i złość.

– Jak już nie miałam pieniędzy, czekałam na wypłatę, pożyczkę, przelew od kogoś, to mogłam tylko leżeć w łóżku i odliczać godziny – wzdycha.

W którymś momencie miała długi wielkości trzech swoich pensji. Niezłych, pracowała w banku jako specjalistka. Nie było szansy tego spłacić.

– Byłam współwłaścicielką depozytu rodziców. Przelałam go na swoje konto. Sto tysięcy. I zaraz je przegrałam. W każdym momencie tej gry mówiłam sobie, że tak nie można, że to jest niemoralne, nieuczciwe, że to jest przestępstwo. Nie mogłam przestać.

4.

– Każde uzależnienie rujnuje życie, a z czasem doprowadza do śmierci – mówi Szymon Bartnicki, autor portalu Postaw na siebie, zajmującego się pomocą nałogowym hazardzistom i ich bliskim. Wie, o czym mówi, sam grał przez ponad 10 lat.

– Tyle że uzależnienie od hazardu jest niezwykle trudno wykryć. Jak ktoś pije czy bierze narkotyki, to nawet jeśli robi to w samotności, i tak po nim widać. Po hazardziście nie widać, że gra.

Co więcej, hazardzista, nawet jeśli zacznie dostrzegać swój problem, będzie sobie tłumaczył, że musi dalej grać, żeby spłacić długi. Hazard wchodzi we wszystkie aspekty życia: w radzenie sobie z codziennymi problemami, z pieniędzmi, z emocjami. Kiedy znika, zostaje pustka, którą – z pomocą specjalistów – trzeba powoli wypełniać.

– Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to jest zaburzenie psychiczne i tak naprawdę to jest największy problem – tłumaczy Bartnicki. – Jeżeli masz nowotwór, idziesz do lekarza. Z hazardem jest tak samo, trzeba szukać pomocy. Ale musisz pamiętać, że terapeuta nie jest dentystą. To nie jest szybki zabieg, tylko długa droga.

Statystyki wskazują, że z tych, którzy pójdą na terapię, udaje się wyleczyć od 32 do 46 proc. osób. Tyle że na terapię idzie tylko część uzależnionych. Także dlatego, podkreśla Bartnicki, że hazardziści są mistrzami w ukrywaniu swojego nałogu. Przed sobą, przed rodziną, przed całym światem.

5.

Przemek był mistrzem mistyfikacji. W podstawówce zakładał się z kolegami. O cokolwiek: choćby o to, kto pierwszy przebiegnie przez osiedle. Dzięki temu zawsze był szefem bandy, marzyły mu się wielkie rzeczy. Mieć mnóstwo przyjaciół, mieć własny biznes, wszystko mieć. W siódmej klasie jeździł ze szkolną drużyną koszykówki po warszawskich podstawówkach i urządzał zakłady. Kto wygra, iloma punktami i tak dalej. W liceum wchodził do kasyn na lewy dowód, na studiach urządzał weekendowe ekspedycje pod hasłem: „Wódka, kasyna, kokaina”.

– Pierwsza wielka przegrana? Samochód, który dostałem od ojca z okazji matury. Używany opel kadett. Wart był z 10 tysięcy, ale miał w środku nowiutki sound system za pięć tysięcy. Poszedłem do kasyna z dwoma tysiącami złotych. Jak wychodziłem, już bez samochodu, ochroniarz pożyczył mi na paczkę papierosów i pół litra. Wiedział, że wrócę.

Ale największą przegraną Przemka, który dziś nie ma wstępu do żadnego legalnego kasyna, a nielegalnych się boi, bo go tam pamiętają, było mieszkanie. Dostał je od rodziców, za magisterkę na prawie. Ładne czterdzieści metrów, blisko Śródmieścia. Długo ze sobą walczył, ale w banku miał już kredyty na ponad sto tysięcy, a – co najgorsze – załapał się na golenie frajera, czyli pożyczkę od chłopaków z miasta.

– Z grubsza wygląda to tak – opowiada Franek, który był kiedyś chłopakiem z miasta. – Widzisz, że gość gra i że ma co przegrać. Jest w cugu i przegrywa, tysiąc za tysiącem. Ale ubrany dobrze, samochód ma ładny, nowy. Wychodzi się z propozycją: „Widzę, że dzisiaj pechowo, nie zawsze można mieć farta, ale wyglądasz na normalnego człowieka, nie na degenerata, to ja ci pomogę”. Frajer najpierw mówi, że dzięki, ale on już do domu. Czekasz cierpliwie, a tymczasem ta myśl u niego kiełkuje. Że tu obok stoi wybawienie. No i pożycza. Na 50, na 100 procent. Trzeba wokół niego trochę pochodzić, sprawdzić, gdzie mieszka, czy ma rodzinę, co w razie czego może sprzedać, żeby oddać dług. Porządni ludzie biedaka nie będą golić, bo po co? Co mi po tym, że go postraszę, jak on nie będzie miał z czego oddać. Najpierw chłopaki się po prostu pojawiają u gościa pod domem, tak żeby ich zobaczył. Potem jest rozmowa i termin. Potem druga i termin z odsetkami. A potem, jak już jest po rozmowie, to mu się łamie rurką obie nogi. I tak się go dręczy, aż wymyśli, co by tu sprzedać, i odda dług.

Przemek stracił mieszkanie. – Sprzedałem za dobre pieniądze – uśmiecha się smutno. – Wziąłem prawie pół bańki. Oddałem chłopakom dwieście, bankom sto, stówę dałem matce na przechowanie, a stówę, o której nikomu nie powiedziałem, przegrałem.

Dziś Przemek ma 30 lat i nie gra. Już półtora roku.

6.

Powrót do rzeczywistości jest bardzo trudny. Trzeba znaleźć nową pracę, nowych znajomych, a jak ktoś ledwo co wyszedł z odwyku, to niczego nie wie, ani o sobie, ani o życiu.

– Wydawało mi się, że mam na czole wypisane, że jestem nienormalna – wspomina Ula, która dziś prowadzi facebookowego bloga Życie hazardzistki. – Dostałam pierwszą wypłatę i się przeraziłam. Dla hazardzisty pieniądze to jak sklep monopolowy dla alkoholika. Wcześniej dostawałam wypłatę o 9 rano, a o 20 miałam może na papierosy.

Rozmawiamy z Ulą o filmie „Hazardzista” z Philipem Seymourem Hoffmanem. W jednej ze scen psychoterapeuta pyta go, na ile, w skali od jednego do stu, oceniłby emocje podczas gry. „Sto”. „A w zwykłym życiu, poza grą?” „Dwadzieścia”.

Ula dobrze pamięta tę scenę. – Bardzo długo też tak myślałam – przyznaje. – Ja naprawdę lubiłam grać! Boże! Zwoje w głowie miałam przepalone od wrażeń. Mistrzostwo świata w przyjemności, myślałam, że nic mi tego nie zastąpi. Z biegiem czasu pospłacałam długi, zaczęłam oszczędzać, poszłam na zajęcia z teatru improwizacji. Okazało się, że to jest super, że ja się tam śmieję, mam przyjaciół. Zaczęło się okazywać, że to nie jest tak, że wiecznie musi się dziać coś ekstremalnego. Że życie ma tyle do zaoferowania. Że w tej skali zdarzają się nawet setki.

Tymczasem Maciej jest trzeźwy już sto siedemnasty dzień. Też prowadzi bloga na Facebooku: Dziennik hazardzisty. I dalej marzy, tyle że dziś głównie o tym, żeby odzyskać narzeczoną, którą stracił przez nałóg. I żeby pomagać innym wyjść z kłopotów. No i żeby nie grać. Żeby w ogóle o tym nie myśleć.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZezowate szczęście Zandberga
Następny artykułPseudowektor prędkości kątowej czyli specjalny pseudowektor obrotu.