A A+ A++

Zdjęcia: Bartłomiej Buczkowski

Wielki, majestatyczny, luksusowy i piekielnie drogi, a przy tym zaskakująco przyjazny, zwrotny i dynamiczny. “Harley o twarzy rekina”, czyli Road Glide, zdecydowanie nie jest wymuskanym elegancikiem, który wyłącznie błyszczy. To również uczciwy turystyczny wyrobnik, który nie boi się trudów dalekiej trasy.

Jeśli się powiedziało A, to trzeba powiedzieć Ą. Muszę się przyznać, że umieściłem kiedyś Road Glide’a wśród najbrzydszych motocykli na rynku i napisałem, że wygląda jakby dostał w twarz łopatą do śniegu. Model ten do niedawna wyróżniał się oryginalnym wyglądem nie tylko w rodzinie Touring, ale również w całym katalogu Harleya-Davidsona. Był po prostu jedynym motocyklem, który nie miał okrągłej przedniej lampy. Teraz za sprawą kilku nowych maszyn w ofercie się to zmieniło, ale Road Glide pozostaje jednym z największych stylistycznych oryginałów.

Muszę przyznać, że na żywo maszyna ta wygląda dużo lepiej niż na zdjęciach. Jednocześnie wciąż widzę spory zgrzyt stylistyczny między nowoczesną czaszą z podwójna lampą i bardzo klasycznym tyłem. Nie zmienia to faktu, że odebrany przeze mnie motocykl w pięknym podwójnym malowaniu River Rock Gray / Vivid Black wizualnie skutecznie się broni.

W drogę!

Chociaż Harley-Davidson Road Glide Limited z powodzeniem może służyć do cotygodniowego polerowania, cieszenia oczu właściciela i podsycania zazdrości otoczenia, to jest przede wszystkim motocyklem turystycznym. W moim teście skupiłem się więc na walorach czysto użytkowych. W ciągu tygodnia przejechałem ponad 1400 km, większość z pasażerką.

Tak jak wielki jest ten motocykl – 1625 mm rozstawu osi i 423 kg masy z paliwem – tak długa jest lista jego zalet w długiej trasie i niestety wysokość faktury zakupu. Ceny Harleya Road Glide startują od niemal 130 tysięcy zł. Czy wobec tego jest to motocykl idealny, pozbawiony wad? Takich maszyn nie ma proszę państwa, za żadne pieniądze.

Wielkie plusy

Wielkie maszyny i wielkie podróże wymagają wielkich jednostek napędowych, a przynajmniej miło jest, jeśli takie są. Tutaj nie ma ściemy. H-D Road Glide Limited 2020 napędzany jest świetnym silnikiem Milwaukee-Eight 114 o pojemności 1868 cm3. Ten producent tradycyjnie już nie chwali się mocą swoich jednostek, prawdopodobnie dlatego, że na papierze nie robi większego wrażenia – w końcu czym jest ok. 100 KM na takiego mastodonta?

Najważniejsze jest jednak co innego – potężny V-Twin generuje maksymalny moment 164 Nm, dostępny już przy 3000 obr/min. Daje to na drodze poczucie ogromnego potencjału i jednocześnie bezpieczeństwa, a przy tym generuje ogromną frajdę z jazdy. Silnik ten pracuje miękko i jest niesamowicie elastyczny – spokojnie można ruszać z trójki i traktować ten bieg jako symulację automatycznej skrzyni, pozwalającej sprawnie jeździć w pełnym zakresie prędkości przewidzianych przez polski kodeks drogowy.

Milwaukee-Eight 114 jest również zaskakująco oszczędny – w trasie spalanie potrafi zejść w okolice 5l/100 km. Fabryczny wydech przyjemnie mruczy, ale nie jest zbyt głośny, co dla mnie jest akurat zaletą – nie męczy w trasie i nie uszczęśliwia na siłę całego otoczenia.

Plus drugi – prowadzenie

Harley-Davidson Road Glide ma w katalogu pozornie bardzo zbliżonego konkurenta w postaci Electry Glide, o identycznym rozstawie osi, z takim samym systemem bagażowym i multimedialnym. Poza stylistyką motocykle te różni jeden niezwykle istotny szczegół. Czasza Road Glide’a jest nieruchoma, mocowana bezpośrednio na ramie. Dzięki temu jej masa nie obciąża kierownicy, jak ma to miejsce w Electrze.

Motocykl prowadzi się bardzo łatwo i jak na swoje gabaryty jest bardzo zwinny. Chętnie wchodzi w zakręty i daje przerzucać z jednego w drugi – oczywiście wciąż pozostaje autobusem na dwóch kołach, ale niezwykle sprawnym. Zaskoczyło mnie, jak dobrze jeździ się Road Glidem w mieście. Nie jest przesadnie szeroki, dobrze się nim manewruje, a kierowcy aut chętnie robią dodatkowe miejsce – być może będąc w szoku, że ktoś w ogóle pakuje się tym mamutem między sznury samochodów.

Plus trzeci – wygoda i bagaż

To akurat widać gołym okiem – szeroka kanapa kierowcy i prawdziwy tron dla pasażera obiecują niebiański komfort na trasie o każdej długości. Jest to w większości prawda. Moja żona pierwszy raz zgodziła się pojechać ze mną motocyklem w długą trasę i Road Glide był jednym z najlepszych wyborów, żeby jej nie zrazić. Pasażer jest tu osobą zdecydowanie najbardziej dopieszczoną.

Kierowca również nie ma na co narzekać, choć moim zdaniem kupując ten model warto pokombinować z doborem kanapy i ustawienia kierownicy do swojego wzrostu. Fabryczne są moim zdaniem optymalne dla kogoś o wzroście mniej więcej 175 cm. Ja mam 10 cm więcej i chętnie podniósłbym kierownicę nieco wyżej, a zamawiając customową kanapę lub nowe tapicerowanie poprosiłbym o usunięcie nieco gąbki zza pleców, by móc odsunąć się bardziej do tyłu. Standardowa kanapa ma wklęsłą “nieckę” do której non stop zjeżdżałem, co wymuszało nie do końca optymalną pozycję. To już jednak szczegóły – poziom komfortu Road Glide’a o lata świetlne wyprzedza inne modele.

Z bagażem dla dwóch osób również nie ma problemu, choć kufry po otwarciu wydały mi się niezbyt imponujące. To jednak tylko wrażenie, do górnego, choć wygląda na dosyć płaski, spokojnie wchodzą dwa duże kaski i nieco drobiazgów. Bocze są wyraźnie mniejsze, ale i tak oferują dużo miejsca na dobytek. Nie zachwyciły mnie za to schowki w czaszy pod kierownicą. Jeden z nich wyposażony jest w gniazdo USB, ale co z tego, skoro są tak małe, że nie mieszczą telefonu.

Na pochwałę zasługuje ochrona przed wiatrem i deszczem, zarówno górnej, jak i dolnej części ciała. Szyba nie jest zbyt wysoka i wydaje się dobrym kompromisem. Pozwala poczuć jazdę motocyklem i przyjemny szum wiatru, ale jednocześnie pęd powietrza nie urywa głowy. Road Glidem najlepiej jeździ się do prędkości 150 km/h, zresztą do tej wartości działa tempomat. Powyżej czuć lekkie, ale wyraźne wężykowanie przodu, które nie zachęca do szybszej jazdy.

A teraz będziemy narzekać

Pierwszym moim zastrzeżeniem jest w zasadzie nawet nie wada, tylko cecha tego motocykla, która tyczy się również reszty ciężkich turystycznych krążowników. To, co w “otwartej trasie” jest wielką zaletą, na parkingu może stać się koszmarem. Zwłaszcza na piaszczystym, kamienistym, leśnym – a takich przecież spotkamy na trasie wiele. Trzeba bardzo rozsądnie wybierać miejsca postoju, ponieważ jeśli wjedziemy przodem w dołek, samodzielne wyciągnięcie maszyny może być bardzo problematyczne. Uważam, że przy masie powyżej 400 kg wsteczny bieg powinien być jednak montowany w standardzie. Kilka razy zdarzyło mi się porządnie uchetać, a moja filigranowa małżonka nie była w stanie służyć większą pomocą.

Podobnie z pracą klamek – jeśli przyzwyczailiście się do metody “dwupalcowej”, możecie się nie odnaleźć. Sprzęgło i hamulec wymagają użycia całej dłoni, a i tak pod koniec dnia w trasie ręce błagają o litość. Na pociechę mamy nawigację działającą bardzo sprawnie i umieszczoną w najbardziej optymalnym miejscu, jakie można sobie wyobrazić. Do tej pory nie rozumiem natomiast idei stojącej za montażem na motocyklach systemów audio z zewnętrznymi głośnikami. Dotyczy to tego Harleya, a także wszystkich innych maszyn z czymś takim. Na postoju głośniki Road Glide’a brzmią bardzo przyjemnie, natomiast tuż po ruszeniu dźwięk po prostu znika. Zwiększanie głośności sprawia natomiast, że zaczynamy kojarzyć się z dostawcami lodów i ich słynną melodyjką.

Drobne upierdliwości

Naliczyłem ich w Harleyu Road Glide dokładnie trzy. Pierwsze dwie są typowe dla wszystkich maszyn tego producenta, jakimi jeździłem. Po pierwsze przyciski kierunkowskazów umieszczone po obu stronach kierownicy, zamiast wspólne po lewej stronie. W lżejszych motocyklach mi to zupełnie nie przeszkadza, natomiast w czasie wolnej jazdy miejskiej, wymagającej przy tej masie precyzyjnej pracy gazem i kierownicą, obsługa prawego kierunku jest mocno frustrująca.

Drugim minusem jest konstrukcja bocznej nóżki. Z jakiegoś powodu w maszynach Harleya rozkłada się ona do mniej więcej kąta prostego względem motocykla, zamiast wyraźnie do przodu, by zrównoważyć lekkie stoczenie się maszyny po zaparkowaniu. Tutaj miałem wrażenie, zresztą nie tylko ja, bo konsultowałem to z innymi motocyklistami, że całość jest na krawędzi wywrotki. Po zatrzymaniu na biegu zawsze dopychałem motocykl do samego punktu zablokowania, a i tak schodziłem z niego z duszą na ramieniu.

Trzecia upierdliwość jest chyba charakterystyczna dla szeroko pojętej amerykańskiej motoryzacji. Wiem, bo jeżdżę vanem z USA i mam identyczny problem. Chodzi o niską skuteczność świateł mijania. W czasie jazdy przez miasto nie jest to wielkim problemem, ale przejazd przez ciemną leśną drogę wymaga już wrzucenia długich, co nie zawsze jest możliwe. W motocyklu turystycznym to zdecydowanie największy minus.

Kim jesteś, panie Road Glide?

Harley-Davidson Road Glide to dla mnie najbardziej użytkowy motocykl wśród najbardziej luksusowych. Bardzo wygodny, majestatyczny i prestiżowy, ale zachęcający jednak, by ten prestiż wieźć przez tysiące kilometrów i oblepiać kurzem i muchami. Ciężki na parkingu, tuż po ruszeniu radykalnie się zmienia – jak mors, który z lodowej kry wtacza się do morza, w którym prezentuje zaskakującą grację ruchów.

Jeśli podróże w amerykańskim stylu – z pasażerem, po dobrych asfaltach, między hotelami i kempingami z równym parkingiem jest czymś, co mieści się w zakresie waszych turystycznych preferencji, to Harley-Davidson Road Glide będzie na pewno świetnym wyborem. Warto spróbować!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZarażona koronawirusem lekarka zostanie pociągnięta do odpowiedzialności? „Nikt nie ma prawa…”
Następny artykułZasady przewozu osób w publicznym transporcie zbiorowym od 1 czerwca 2020 r.