A A+ A++

Fernando Santos strzelał miśki, uśmiechał się szeroko, śmiał się szczerze i rubasznie. Nowy selekcjoner reprezentacji Polski to człowiek nobliwy. Doświadczony fachowiec. Stary wyjadacz. Podczas swojej prezentacji nie popełnił żadnego faux pas na miarę prezesa Cezarego Kuleszy i jego „Felipe Santosa”. Rozbrajał wszelkie miny, unikał konkretów, uciekał w banał i patos. Taka jego rola. 

68-letni portugalski selekcjoner wchodzi na grząski grunt. Polacy stracili bezinteresowne zaufanie i bezgraniczną sympatię do swojej reprezentacji narodowej. I czekają na trenera, który nie tylko przywróci kadrze należyty blask i oczekiwany ogień, ale też będzie mógł liczyć na posłuch i autorytet wśród polskich gwiazd, co przełoży się na właściwe wykorzystanie potencjału liderów tej drużyny. I nie skończy się katastrofą wizerunkową.

Samotne gwiazdy na niebie

Selekcjoner siedzi na scenie. Nazwał się już Polakiem. I wspomniał, że przyjaźni się z Paulo Sousą. Snuł opowieść o olbrzymim zaszczycie, wielkim kraju, niezwykle bogatej historii i kulturze, wspaniałych zawodnikach i zespole ze światowej czołówki. Powtarzał, że nie lubi słowa „ja”, woli słowo „my”. Lubi też „wygrywać”. Nawet bardzo lubi „wygrywać”. Naturalnie nie ogląda Ekstraklasy. Ale zaraz ujrzą jego oblicze polskie stadiony.

Nieco niezręcznie zareagował tylko na pytanie o postawę Polski na mundialu. Począł się śmiać. Śmiał się zaskakująco długo. Aż członkowie zarządu PZPN i doradcy Kuleszy – z Karolem Klimczakiem i Dariuszem Mioduskim na czele – spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Santos skwitował to krótko: „Mój poprzednik wykonał bardzo dobrą pracę, ale rozumiem pytanie o mundial. Widziałem te mecze”. Teraz palcem przyciska słuchawkę w uchu, wsłuchuje się w tłumaczenie, chichocze nieskrycie.

– Panie selekcjonerze, ważniejsze będzie optymalne wykorzystanie wielkości Roberta Lewandowskiego czy uniezależnienie reprezentacji Polski od formy dnia swojego kapitana i największego gwiazdora? – pytam Fernando Santosa.

– Jeśli masz Chopina, a Chopin jest geniuszem, wykorzystaj Chopina! Nie znam żadnego selekcjonera na świecie, który odmawiałby wykorzystywania talentów geniuszy. Chcę, by talent służył drużynie, więc nie mogą go ograniczać. Mam jednak takie sformułowanie, którego często używam: „jeszcze nigdy nie widziałem samotnej gwiazdy na niebie” – mówi nowy selekcjoner reprezentacji Polski.

Podczas całej konferencji prasowej z ust Fernando Santosa ani razu nie padnie imię i nazwisko Roberta Lewandowskiego. Ani żadnego innego piłkarza związanego z reprezentacją. Świeżo upieczony selekcjoner sam przyznawał, że dopiero skończył pracę z kadrą Portugalii. I nie wszedł jeszcze w polskie sprawy. Będzie potrzebował czasu. Jest też jednak jeszcze jedno wytłumaczenie tego unikania szafowania personaliami. Santos chwali się bowiem całkiem otwarcie: – Całą karierę pracuję z gwiazdami.

Stary wygrał

Jest takie zdjęcie. Wychodzą z samolotu z pucharem za wygranie Euro. Obaj w garniturach. Cristiano Ronaldo – w zapiętej marynarce, pod krawatem. Fernando Santos – w rozpiętej marynarce, bez krawata. Wznoszą trofeum. CR7 zagrał u niego osiemdziesiąt dwa razy. Strzelił sześćdziesiąt osiem goli. Więcej niż za kadencji jakiegokolwiek innego selekcjonera kadry Portugalii.

  1. Fernando Santos – 82 mecze, 68 goli,
  2. Paulo Bento – 38 meczów, 27 goli,
  3. Luiz Felipe Scolari – 58 meczów, 21 gole,
  4. Carlos Queiroz – 18 meczów, 2 gole.

Nagle okazało się, że kariera reprezentacyjna wielkiego Ronaldo wcale nie musi być pasmem pojedynczych zrywów i rozczarowujących klęsk. Santos zdawał się akceptować jego kapryśny charakter, grymasy, chimery, minki, skrzywienia, dąsy, całą tą ekstrawagancję, cały ten narcyzm i łatkę niewybrednego pyszałka. Mówił, że jego gwiazdor niewątpliwie jest egoistą, ale w „dobrym tego słowa znaczeniu”. Pozwalał mu też „zarządzać” zespołem z perspektywy ławki dla rezerwowych podczas finału Euro 2016.

Świat obiegły obrazki, na których kontuzjowany Ronaldo przyćmiewa Santosa. Jest jego duchem i uchem, wyższy i głośniejszy, bardziej wyrazisty i bardziej zauważalny. W pewnym momencie zbiorowej euforii piłkarz wpada nawet na trenera, wywraca go na ziemię i nic sobie z tego nie robi, ale takie prawo zwycięzcy. – To były brutalne obrazki. Darłem się do kogoś, żeby przypilnował lewego skrzydła, a on podbiegł do mnie, walnął mnie w plecy z całej siły i wykrztusił: „Stary, stary, dość, już wygraliśmy!” – wspominał Santos.

To on wpuścił Edera, który zdobył kluczowego gola.

I to jemu ten sam Eder powiedział przy linii bocznej, że strzeli kluczowego gola.

Tak stosunki Santosa z Ronaldo wspomina w rozmowie z nami Beto, były bramkarz reprezentacji Portugalii: – Mieli dobrą relację od początku, natomiast nie powiem ci wiele, jeśli chodzi o to, co stało się na mundialu – wówczas nie było mnie w drużynie. Natomiast gdy byłem, szanowali siebie nawzajem i uzupełniali. Santos był liderem jako trener, a Ronaldo jako kapitan. Nie dochodziło jednak do sytuacji, żeby walczyli o pierwszeństwo – wszyscy rozumieli, także Cristiano, kto jest selekcjonerem i kto ma decydujący głos.

Zdrada przyjaciela

„Mundial” to słowo klucz. Portugalia pojechała na niego z wielkimi nadziejami i z wielkimi obawami. Skład zebrała mocarny, ale Santosowi raz po raz zarzucano zbyt pragmatyczny styl gry i niewłaściwe wykorzystywanie ofensywnego potencjału gwiazd. Do tego wszystkie dochodziło ego Ronaldo, który może i przybył do Kataru jako bezrobotny, ale też przekonany o własnej wielkości i głodny sięgnięcia po Puchar Świata.

W podstawowym składzie rozpoczynał każdy z trzech meczów w grupie. Wyglądał na niezadowolonego, gdy selekcjoner zmienił go w 65. minucie spotkania z Koreę Południową. Ponoć Santos przywołał go do porządku słowami: „Nie możesz tak reagować, nie zapominaj, że ja tu rządzę”. Niedługo później posadził go na ławce dla rezerwowych przy okazji spotkania ze Szwajcarią w 1/8 fazy pucharowej. Portugalia wygrała 6:1. Portugalskie media plotkowały, że Ronaldo zagroził opuszczeniem drużyny.

– Ronaldo spytał mnie, czy naprawdę myślę, że to dobry pomysł? Nigdy nie powiedział, że chce opuścić drużynę narodową – ripostował Santos.

W ćwierćfinale Portugalia grała z Marokiem. Po golu Youssefa En-Nesyriego przegrywała 0:1. I musiała odrabiać straty. Ronaldo wszedł na murawę chwilę po przerwie. Nie wyszło, nie wpadło, po wszystkim. CR7 płakał w drodze do szatni.

– Nie żałuję. Myślę, że ten zespół zaprezentował się bardzo dobrze przeciwko Szwajcarii. Cristiano Ronaldo to świetny zawodnik. Wszedł, kiedy myślałem, że to konieczne. Więc, jeszcze raz: nie żałuję. Dwie osoby, które po tym wszystkim były najbardziej zdenerwowane, to Ronaldo i Santos. Ale to część pracy trenera i piłkarza – jeszcze raz tłumaczył się Santos.

W międzyczasie ozwała się Georgina Rodriguez, partnerka piłkarza, która napisała, że „przyjaciel Ronaldo, dla którego ten ma tyle szacunku, podjął złą decyzję”. I dodała, iż „nie można lekceważyć najlepszego gracza na świecie”. Krytyką jedno, prawda drugie, ale Fernando Santos nieprzypadkowo nazywany został „przyjacielem Ronaldo”.

Twarda ręka

Fernando Santos ma twardą rękę. Potrafi wzbudzać szacunek. Za pracę w reprezentacji Portugalii publicznie podziękowali mu niemal wszyscy czołowi gwiazdorzy kadry Selecao. Fundamentalna sprawa, bo Czesławowi Michniewiczowi – jakoś tak wyszło – choćby najbardziej neutralnego dowodu wdzięczności jawnie nie okazał żaden polski piłkarz. 68-letni Portugalczyk pracował z postaciami naprawdę dużego kalibru.

Cristiano Ronaldo.

Bernardo Silva.

Bruno Fernandes.

Pepe.

João Cancelo.

Joao Felix.

Młodzi, starzy. Doświadczeni, niedoświadczeni. Zasłużeni, utalentowani. Drodzy, tani. Klucz doboru przypadkowy. Chodzi o skalę. Przez dobrych kilka ostatnich lat Santos stykał się z grupą kilkudziesięciu piłkarzy, którzy w takiej reprezentacji Polski automatycznie odgrywaliby główne role. Skoro na jego warsztat nie narzekał Cristiano Ronaldo, to dlaczego dygać miałby przed Robertem Lewandowskim? Skoro strzelali i asystowali u niego Bernardo Silva i Bruno Fernandes, to może będzie potrafił odnaleźć klucz do głowy i nóg Piotra Zielińskiego? Skoro Pepe potrafił wyglądać u niego absolutnie kozacko, to może rozwiąże też problem starzenia się Kamila Glika, Grzegorza Krychowiaka czy innego weterana?

I tak dalej, i tak dalej.

Kompleksów mieć nie musi.

Autorytet przysługuje mu niemal z urzędu.

Najpierw jednak niech Fernando Santos definitywnie zamknie wszelkie portugalskie sprawy. I rozpocznie panowanie w Polsce. Nauczy się nazwisk. Skompletuje skład. Obejrzy mecze w Ekstraklasie i Europie. Nie przestraszy się. Nie ucieknie. Nie zacznie mądrzyć się w selekcjonersko-papieskim trybie nieomylności. I udowodni, że faktycznie chce zbudować tutaj coś poważnego.

Czytaj więcej o Fernando Santosie:

Fot. Fotopyk

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułGMINA BUKOWSKO: Wilki spotkane w drodze do pracy! (ZDJĘCIA)
Następny artykułSmartfony realme o nowoczesnym designie