A A+ A++

Czy nie obawia się pan, że premier Morawiecki nie blefuje i że zawetuje pakiet finansowy, jeśli UE nie ustąpi w sprawie mechanizmy ‘pieniądze za praworządność’?

Jan Truszczyński*: – Jeżeli Morawiecki chce coś naprawdę w tej kwestii ugrać, to na czwartkowym wirtualnym spotkaniu Rady Europejskiej powinien był powiedzieć: „Zrozumcie, mam trudną sytuację w kraju. Chcę doprowadzić do kompromisowego rozwiązania, ale wczoraj musiałem opowiadać różne banialuki w sejmie, bo moimi głównymi słuchaczami byli obecni na sali wicepremier Kaczyński i minister sprawiedliwości Ziobro. A ja muszę dbać o to, by rząd mi się nie rozpadł”. Powiedziawszy to, mógłbym wejść w dyskusję z Komisją Europejską na temat dodatkowych wyjaśnień, protokołów bądź deklaracji, które jeszcze dokładniej określałyby, z jaką neutralnością i sumiennością Komisja będzie prowadzić analizę stanu praworządności.

Problem w tym, że Morawiecki tego jednak zapewne nie powiedział, więc ryzyko zawetowania pakietu budżetowego na szczycie UE w grudniu rośnie. Ślepa uliczka, w której rząd polski znalazł się na własne życzenie prowadzi do ściany. Pytanie, czy Morawiecki z niej zawróci? Gdybym się miał dziś założyć o to, czym skończy się grudniowy szczyt UE, to postawiłbym na to, że weta mimo wszystko nie będzie…

W środę Morawiecki występując w sejmie sięgnął po absurdalne argumenty brexitowców. Czy to aby nie skończy się wyjściem Polski z UE? Do tego nie trzeba przecież referendum…

– Z punktu widzenia polskiego prawa nie ma potrzeby organizowania referendum konsultatywnego, nie mówiąc już o referendum stanowiącym. Wystarczy zadeklarowanie Radzie Europejskiej oraz Komisji Europejskiej zamiaru wyjścia z Unii i decyzja Sejmu w tej prawie, oraz podpis prezydenta. Jeśli chodzi o samą procedurę, sprawa jest więc prosta i może być załatwiona raz-dwa. Pozostaje pytanie o konsekwencje polityczne takiego kroku? I czy jest odpowiednio wysokie poparcie społeczne dla wyjścia Polski z Unii? Myślę, że PiS nie rozpoznał na tyle dobrze sytuacji w tej sprawie, by posługując się manipulacjami i propagandą polityczną zapewnić sobie wysoki poziom zrozumienia czy też poparcia dla suwerenistycznego wymarszu Polski z UE. Mimo wszystko znakomita większość badanych Polaków opowiada się za członkostwem w Unii i jest z niego zadowolona. PiS nie dysponuje zaś chyba głębokimi analizami na temat tzw. drugiego dnia tego poparcia, które pozwoliłyby ustalić, czy jest ono wystarczająco płytkie i jak bardzo można by nim zachwiać?

Konferencja Ambasadorów RP, do której należę, posługuje się październikowym sondażem ośrodka badania opinii publicznej Kantar, z którego wynika, że ponad 70 proc. badanych uważa, iż powinien istnieć związek między praworządnością a dostępem do funduszy z budżetu UE. Oczywiście niedawno pojawiło się inne badanie zamówione przez „Gazetę Prawną” i RMF FM, z którego wynika, że jest spore poparcie dla weta, nawet jeśli miałoby ono spowodować utratę pieniędzy. Tyle tylko, że wiele wskazuje na to, iż to badanie zostało wykonane w sposób niepoprawny, bo pytania wprowadzały ankietowanych w błąd. Nie jest więc wystarczająco miarodajne.

Co może zrobić Merkel, na której z racji sprawowania przez Niemcy prezydencji w Radzie UE ciąży odpowiedzialność znalezienia kompromisu? Nie może chyba ustąpić Polsce i Węgrom, bo na osłabienie zasady „pieniądze za praworządność” nie godzi się Parlament Europejski, ani większość członków UE na czele z Holandią…

– Chciałbym być muchą na ścianie w pokoju któregoś z uczestników czwartkowej Rady Europejskiej, żeby posłuchać szczerej wymiany zdań na temat tego jak uniknąć weta (śmiech). Większość przywódców zapewne nie będzie chciała się nadmiernie angażować w tę dyskusję, ale oczekiwałbym przynajmniej zdecydowanych apeli do Polski i Węgier o rozsądek i zadbanie o interes Europejczyków w obliczu pandemii.

Krótko mówiąc, spodziewam się dość mocnego i jasnego nacisku ze strony partnerów z UE na Orbana i Morawieckiego. Nie oczekiwałbym jednak konkretnych deklaracji w rodzaju: „Panowie, wiemy, że macie problem, więc pomożemy wam byście jakoś wyszli z tego z twarzą, a nie tylko listkiem figowym, przygotujemy więc jakąś deklarację”. Myślę, że to jeszcze nie ten etap negocjacji. Ponieważ Orban z Morawieckim zapędzili się do kąta, muszą w tym kącie przez najbliższy czas pozostać, choćby po to, by wymyślić jak z niego wyjść. Nie wiem, czy skończy się deklaracją interpretacyjną, czy uzgodnieniem przez Komisję Europejską protokołu do rozporządzenia o powiązaniu wypłat z budżetu UE z praworządnością. Samo rozporządzenie jak wiadomo może być przyjęte większością kwalifikowaną bez żadnych dyskusji na dowolnym posiedzeniu Rady UE…

Polska i Węgry tego nie zablokują…

– Rozporządzenie już jest de facto częścią prawa europejskiego – klepnięcie go to tylko formalność. Co więcej, nikt w Unii nie będzie chciał już przy nim majstrować, co najwyżej można wyobrazić sobie jakąś dodatkową deklarację, o czym mówiłem wcześniej. Nie sądzę jednak, by ktokolwiek w Unii był gotów iść dalej. Morawieckiego i Orbana czeka więc chwila prawdy. Nie chciałbym dramatyzować i mówić, że teraz tylko wóz albo przewóz, ale nie widzę powodów, dla których prezydencja niemiecka miałaby się ugiąć pod presją tych dwóch grzeszników. Spodziewałbym się raczej twardej gry ze strony Unii i postawienia sprawy jasno: „Panowie albo bierzecie to, co jest plus deklarację interpretacyjną, albo robimy prowizorium budżetowe a co do Funduszu Odbudowy, to poradzimy sobie, ale bez was”.

Wetując pakiet budżetowy Polska może stracić kilkanaście miliardów złotych rocznie. A jaki byłby polityczny i wizerunkowy koszt ewentualnego weta?

– Szczerze mówiąc nie umiem sobie tego wyobrazić. Koszt będzie ogromny, ale nie jestem w stanie go kwantyfikować. W końcu zarówno Polska, jak i Węgry już są przecież postrzegane przez większość państw członkowskich UE jako kraje częściowo tylko należące do europejskiej rodziny, jako kraje egoistyczne, kierujące się inną filozofią niż wszyscy, krótko mówiąc nie przystające, żeby nie powiedzieć, że Unii znalazły się przez pomyłkę. W tej sprawie weto byłoby gwoździem do trumny, pytanie, czy ostatnim? Na pewno przypieczętowałoby negatywy wizerunek Polski w Europie, który zawdzięczamy PiS. Dysproporcja między tym, co chcą osiągnąć Orban z Morawieckim a celom przyświecającym Unii jest ogromna i zrozumiała dla każdego szarego człowieka – Włocha, Hiszpana czy Niemca. Z jednej strony mamy zabiegi o zachowanie bezkarności np. w gwałceniu rodzimego wymiaru sprawiedliwości, z drugiej przyszłość gospodarek, miejsc pracy we wszystkich krajach Europy, które borykają się z pandemią.

Konsekwencje mogą być też geopolityczne. Jest przynajmniej jeden kraj, którego premier mówi otwarcie, że Unię Europejską trzeba stworzyć od nowa, bez Polski i Węgier. Holandia…

– Holenderski premier mówi o tym otwarcie, ale Holandia nie jest jedynym krajem, w którym się o tym myśli. Teoretycznie stworzenie nowej Unii Europejskiej jest możliwe, ale w praktyce sobie tego nie wyobrażam, choćby dlatego, że chętnych do takiego rozwiązania na razie jest mało. Wola Holandii, Belgi czy nawet Francji nie wystarczy, bo ta nowa Unia musiałaby być bardzo mała…

Z drugiej strony może wcale nie jest to potrzebne? W końcu rządząca w Polsce Zjednoczona Prawica chwieje się i kolebie. Społeczeństwo obywatelskie wciąż się trzyma, zaś nadzieja na to, że Polska wróci do mainstreamu politycznego w Europie, jeszcze nie umarła. Takie przynajmniej jest nastawienie w Niemczech i większości krajów UE.

Był pan ambasadorem RP przy UE i negocjatorem członkostwa Polski w UE, w czasie kiedy trwały rokowania akcesyjne. Co czuje pan teraz, patrząc jak PiS stawia sens tego członkostwa pod wielkim znakiem zapytania?

– Zastanawiam się, co powiedziałby Jan Kułakowski, mój mentor i poprzednik na tych stanowiskach, gdybyśmy mieli okazję porozmawiać o polskim wecie budżetu UE? Ja jestem wściekły, ale z jaką bezsilną wściekłością musiałby on patrzeć na rozwalanie butem wszystkiego, co zostało osiągnięte w tamtych latach!? Oczywiście wejście do Unii nie było osiągnięciem negocjatorów, tylko całego kraju. Z tym większym żalem patrzę na to, co robi PiS, ale podobnie jak Niemcy, pozostaję optymistą. W końcu zdrowy rozsądek w polskim społeczeństwie nie zginął, opór przed zmianami wprowadzanymi przez PiS jest wciąż silny, zaś alternatywa polityczna dla PiS potencjalnie istnieje – mimo słabości i rozbicia opozycji. W związku z tym nie wszystko stracone, ale po drodze nie możemy dopuścić do polexitu…

Załóżmy, że Polska nie wyjdzie z Unii, a PiS w końcu straci władzę. Jak długo potrwa odbudowa pozycji i reputacji Polski w UE?

– Obserwowałem w Brukseli proces odbudowy pozycji Polski w Unii po pierwszych rządach PiS. Wtedy wyjście z pisowskiego dołka poszło szybko, bo już w ciągu 2007 roku dało się zaobserwować wyraźną poprawę nastawienia do Polski. Ta pozytywna tendencja umocniła się, kiedy zaczął się kryzys zadłużeniowy – wówczas zyskaliśmy reputację tej osławionej „zielonej wyspy”. Choć mam wciąż trudności z posługiwaniem się tą propagandową terminologią, Polska rzeczywiście świetnie dawała sobie z kryzysem radę. W Europie zachowywała się zaś racjonalnie – była graczem kopiącym piłkę do tej samej bramki co inni. Koniec końców pozycja naszego kraju i akceptacja dla Polski jako partnera rosły.

Tym razem tak łatwo i szybko nie pójdzie. Partnerzy w Unii będą mieli świadomość, że po czterech latach rządów alternatywy dla PiS, populizm może wrócić do Polski ze zdwojoną siłą w przypadku, gdyby nowy rząd nie dał sobie rady z kryzysem po pandemii czy problemami wynikającymi z innych zagrożeniami jak jakieś nowe pandemie, czy zmiany klimatyczne. Nawet po zmianie warty politycznej, Polska długo nie będzie partnerem równie wpływowym i cenionym jak przed 2015 rokiem. Z tego dołka wydobyć się będzie trudniej i na pewno zajmie to ładnych parę lat. Zakładając oczywiście, że nowy rząd odzyska zaufanie partnerów, wracając do normalnej współpracy i proponując rozwiązania problemów, a nie je tworząc. Słowem, jeśli Polska znów będzie postrzegana jako wpływowy gracz, którego warto posłuchać…

W Brukseli i unijnych stolicach ma pan pewnie wielu znajomych i przyjaciół. Wyobrażam sobie, że muszą teraz do pana pisać i dzwonić, pytając co się dzieje z Polską. Ciekawy jestem czy wyrażają współczucie, czy też są wściekli?

– Ponieważ kontaktują się ze mną dobrzy znajomi i przyjaciele, to nikt nie pyta wprost, co wyście najlepszego w tej Polsce narobili? Wiele osób mi współczuje, wyrażając zaniepokojenie tym, co się dzieje w Polsce, ale żeby osłodzić gorzką pigułkę zwykle dodają, że u nich też są problemy, bo populizm grasuje w różnych częściach Europy. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z opinią, że Unii Europejskiej nie należało rozszerzać na Wschód albo że błędem było przyjęcie niektórych nowych państw członkowskich takich jak Polska i Węgry. Oczywiście takie opinie w Europie są i nie mogą zaprzeczyć, że za moimi plecami ktoś z moich znajomych je w Brukseli powtarza. Sądzę jednak, że moi przyjaciele nie uważają rozszerzenia Unii za porażkę.

* Jan Truszczyński (ur. 1949) w latach 1996–2001 był ambasadorem RP przy UE, od grudnia 2001 do lipca 2003 pełnił funkcję negocjatora polskiego członkostwa w Unii. W październiku 2006 został wicedyrektorem Dyrekcji Generalnej ds. Rozszerzenia UE w Komisji Europejskiej, a trzy lata później dyrektorem generalnym ds. edukacji i kultury w Radzie UE

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł“Czarno na białym było widać strach samego Kaczyńskiego”
Następny artykułMaluchy na scenie, czyli jesienne występy grupy Fiku Miku