Najmocniejsza wersja abonamentu PlayStation Plus umożliwia testowanie nowych gier przez ograniczony czas, bez ponoszenia dodatkowych opłat. To arcyciekawe rozwiązanie działa jednak tak sobie, za co winę ponosi przede wszystkim samo Sony.
Źrodło fot. Sony
i
Przeglądając ostatnio katalog tytułów oferowanych w ramach usługi PlayStation Plus Premium, skupiłem swoją uwagę na zakładce, którą posiadacze konsol firmy Sony zazwyczaj omijają szerokim łukiem – mowa o wersjach próbnych gier. Od premiery rozszerzonej wersji abonamentu w Europie minie za chwilę pół roku, więc postanowiłem sprawdzić, czy Sony faktycznie dotrzymuje słowa i udostępnia „dema” produktów, pozwalających graczom testować je przez ograniczony czas bez ponoszenia dodatkowych opłat. Cóż, trzeba to głośno powiedzieć – eksperyment raczej się nie udał. Przez sześć miesięcy udało się wrzucić do puli raptem 34 gry, a tak naprawdę to szesnaście, bo 18 z 34 tytułów było dostępnych już w czerwcu, czyli na starcie całego projektu.
Sam pomysł jest bardzo ciekawy, przynajmniej na papierze. Sony nie stać na płacenie wydawcom za możliwość umieszczenia gier na premierę w swoim abonamencie (tak robi Microsoft), więc pokusiło się o rozwiązanie alternatywne. Idea tzw. wersji próbnych zakładała, że najmocniejszy wariant usługi PlayStation Plus pozwoli graczom odpalić nowe tytuły przez krótki czas, dzięki czemu będą oni w stanie sprawdzić, czy dany produkt w ogóle ich interesuje. Wersje próbne miały więc wskrzesić dema, które zdechły śmiercią naturalną wieki temu. Niestety, nic z tego nie wyszło, bo wydawcy wykazali małe zainteresowanie inicjatywą, a samo Sony nie potrafi wyegzekwować zobowiązań, które wspomnianym wydawcom narzuciło.
Dzięki zaprzyjaźnionym deweloperom w połowie roku mieliśmy okazję przyjrzeć się dokumentacji wysłanej przez Sony do twórców gier i wynikało z niej jasno, że do opublikowania wersji próbnej zobowiązani są wszyscy ci, którzy udostępniają w PlayStation Store produkty za co najmniej 35 euro i muszą to zrobić w ciągu trzech miesięcy od premiery. Oznaczało to, że takie demo dostałyby wszystkie gry AAA bez wyjątku i spora grupa tytułów tej niższej kategorii, które przeważnie sprzedawane są w nieco niższych cenach. Pomysł wzbudził wśród wydawców lekkie wzburzenie, bo dziś mało kto chce inwestować moce przerobowe w tworzenie wersji demo (to kosztuje zarówno czas i pieniądze), ale po prawdzie nikt tego nie wymagał. Sony zapowiedziało, że jeśli ktoś klasycznego dema nie zrobi, to samo upora się z tym problemem, narzucając czasowe ograniczenie na „pełniaka”.
Same wersje próbne już teraz działają rewelacyjnie. Posiadacz abonamentu PlayStation Plus Premium nie musi kupować gry, żeby ją sprawdzić. Po prostu pobiera pełny produkt na konsolę i zaczyna grać normalnie, tak jak w każdy inny tytuł. Działają nawet „sejwy” i trofea. Jedynym ograniczeniem jest systemowy zegar, który skrupulatnie odlicza czas spędzony bezpośrednio w grze. Po jego wykorzystaniu narzucana jest niemożliwa do usunięcia blokada, więc jeśli chcemy bawić się dalej, trzeba za grę zapłacić.
Oczywiście podobne rozwiązanie zaoferował wcześniej Steam, ale tam z różnych względów działa to nieco inaczej. Przede wszystkim firma Valve zmusza nas do wydania pieniędzy na testowany produkt, więc nie można tego zrobić za darmo. Kasę da się teoretycznie odzyskać, jeśli nie spędzimy w grze więcej niż dwóch godzin, ale zainwestowana kwota po „refundzie” nigdy nie wróci na nasze konto bankowe. Oddane pieniądze trafiają do wirtualnego portfela w usłudze i tylko w taki sposób można obracać nimi ponownie.
Wróćmy jednak do Sony. O ile sam pomysł był naprawdę dobry, tak jego realizacja pozostawia już dużo do życzenia. Przede wszystkim japońska firma popełniła taktyczny błąd, oferując wydawcom trzy miesiące na wprowadzenie wersji próbnej gry do usługi. Zasada ta chroni wyłącznie tyłek dewelopera, bo konsument nie jest w stanie sprawdzić produktu w takiej formie, w jakiej sprzedawany jest on na premierę, a jak doskonale wiemy, z finalną jakością bywa bardzo różnie. Po drugie, nawet mimo reguły trzech miesięcy, Sony nie potrafi zmusić partnerów do jej respektowania. W zakładce wersji próbnych nie sposób znaleźć gier, które z marszu kwalifikują się do programu, np. Two Point Campus, Saints Row czy Madden NFL 23. Jestem w stanie się założyć, że podobnie będzie wyglądać to w przypadku jesiennych hitów. Przekonamy się o tym zresztą już niedługo.
Wersje próbne udostępniają wyłącznie ci, którym po prostu na tym zależy. Od początku działania usługi można ograć w ten sposób Cyberpunka 2077, czyli grę z grudnia 2020 roku. Na podobnej zasadzie do programu trafił też sequel Dying Lighta, bo Techland wydał swoją grę przed startem nowych abonamentów i nie miał obowiązku dostarczać wersji demo. W zachęceniu wydawców do działania nie pomaga nawet fakt, że to oni decydują, jak długo gracz może testować produkt za darmo. W Phoenix Point można grać okrągłe dwie godziny, ale w takie Rollerdrome już tylko 35 minut. Sony daje tu pełną dowolność.
Reasumując, prowadzenie operacji o nazwie „wersje próbne” na razie trzeba oceniać negatywnie – a szkoda. Sony, które ostatnio nie ma przecież najlepszej prasy, wymyśliło totalnie prokonsumenckie rozwiązanie, a i tak nie potrafi wywrzeć presji na swoich partnerach, żeby było ono respektowane. Z drugiej strony przykład idzie z góry i japońska firma też ma w tej kwestii sporo za uszami. Dziś mijają dokładnie trzy miesiące od premiery gry The Last of Us: Part I. Czy w usłudze znajdziemy jej ograniczone czasowo demo? Nie – i jest to totalna żenada.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać go przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS