To wszystko jest wynikiem werdyktu “kardynałów z Karlsruhe”. Nazywani tak ze względu na czerwone togi sędziowie niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego orzekli, że pieniądze z pozabudżetowego funduszu covidowego, nie mogą być przenoszone na inne cele.
Ministerstwo Finansów zamroziło w związku z tym wszelkie wydatki do końca roku. Nie wiadomo co będzie w przyszłym roku, bo prawnicy nie są jednomyślni w ocenie, co ten wyrok oznacza dla wykorzystania innych pozabudżetowych funduszy, a rząd planował też inne zmiany w wykorzystaniu pieniędzy z funduszy.
Rząd Niemiec, podobnie jak Polski, tworzył pozabudżetowe fundusze, by ratować gospodarkę i zachować miejsca pracy w czasie pandemii. Teraz ekipa kanclerza Szolca zaplanowała przeznaczenie 60 mld euro z funduszu covidowego na sfinansowanie Funduszu Klimatu i Transformacji. To podobna suma do tej, którą ma Polska dostać na KPO, ale wyrok trybunału w Niemczech może zablokować w sumie kilka razy większe środki.
Fundusz Klimatu i Transformacji ma chronić klimat, ale przede wszystkim ma pomóc w odnowie niemieckiego przemysłu, który utrzymywał przez lata konkurencyjność m.in. dzięki taniej energii z Rosji. To już przeszłość i widać to w statystykach. Dotychczasowy model przemysłowy w Niemczech staje się obciążeniem, a największa gospodarka Europy, w odróżnieniu od amerykańskiej, ale też od polskiej, kurczy się.
Berlin postanowił ratować sytuację, dając finansowe zachęty dla nowych, mniej energochłonnych branż. Pieniądze z nowego funduszu miały pomóc w “dekarbonizacji”, a więc przeorientować przemysł RFN.
Teraz te finansowe zachęty dla przekształceń w przemyśle stają pod znakiem zapytania, podobnie jak szybka modernizacja niemieckiej armii i w ogóle przyspieszenie gospodarcze w Niemczech.
Niepewność dotyczy np. nowych fabryk półprzewodników, które mają w Niemczech budować firmy z USA i Tajwanu. Przemysłowcy narzekają, że nie wiedzą, na czym stoją i naciskają, by sprawę rozwiązać jak najszybciej.
Koncerny samochodowe, za pośrednictwem swojej wpływowej organizacji Verband der Automobilindustrie radzą, by władze wykazały “więcej determinacji w celu umacniania pozycji Niemiec jako miejsca gdzie lokuje się zakłady produkcyjne”. Z kolei koncern Thyssenkrupp żali się, że na początku roku musi podjąć decyzje o inwestycjach w sektorze wodorowym i nie wie, na jakich założeniach się oprzeć.
Niemiecki rząd nie może po prostu zwiększyć deficytu, bo w konstytucji od kilkunastu lat zapisany jest limit, który “pozostawiła po sobie” kanclerz Angela Merkel. Minister gospodarki i klimatu Robert Habeck przekonuje co prawda, że to przeżytek, z czasów “gdy był tani gaz z Rosji, Chiny kupowały na pniu wszystko co niemieckie, zaś Amerykanie byli zawsze lojalnymi przyjaciółmi”, ale i tak potrzebne byłoby wsparcie opozycyjnych chadeków. Trudno się go spodziewać, skoro to właśnie CDU złożyło wniosek w sprawie funduszy do “kardynałów” z Karlsruhe.
Rząd ma też inne rozwiązania: może po prostu na trwałe ograniczyć wydatki, ale to przyhamowałoby i tak słabnącą gospodarkę. Ewentualnie może podnieść podatki, ale na to absolutnie nie godzi się jedna z trzech partii koalicji, czyli liberałowie z FDP.
Berlin niedawno obiecał, że w przyszłym roku wyda dwa razy więcej pieniędzy na wsparcie Ukrainy, a to bardzo ważne dla Kijowa w obliczu komplikacji w Waszyngtonie i zatrzymania pomocy ze Stanów Zjednoczonych.
Niemieckie pieniądze w dużej mierze utrzymują unijne wydatki. Według niemieckich mediów Berlin już przekazał Brukseli, że nie będzie na razie dodatkowych środków na politykę imigracyjną.
Niemcy są nadal zdecydowane najważniejszym partnerem handlowym Polski. Nasz kraj wciąż jest głównym poddostawcą np. dla niemieckiej branży motoryzacyjnej.
Pod znakiem zapytania staje nie tylko modernizacja przemysłu, ale i niemieckiej armii. To wszystko dzieje się w czasie, gdy rośnie popularność nacjonalistów, a wybory w Holandii wygrała właśnie skrajna prawica.
Opracowanie:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS