A A+ A++

Ewa Drzyzga: Nigdy nie myślałam o tym, żeby specjalnie się skupiać na zdrowym stylu życia, narzucać sobie jakiś reżim. Nie zastanawiałam się nad tym, co jadłam, ile jadłam, jak długo spałam. Dopiero od jakiegoś czasu staram się nie jeść i nie robić rzeczy, które mnie trują i są dla mnie szkodliwe, unikam tego, co jest ewidentnie niedobre dla organizmu.

To znaczy – od kiedy?

– Zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać, kiedy kilkanaście lat temu przygotowywałam jeden z pierwszych programów o otyłości. Zdałam sobie sprawę, jak trudno wyjść z tej choroby. Jakim jest obciążeniem dla organizmu. I zamiast narażać się na otyłość, postanowiłam jej zapobiegać. Jeden z bohaterów opowiedział w programie o diecie Montignaca.

Z książki na ten temat dowiedziałam się o istnieniu produktów o niskim indeksie glikemicznym. Moją uwagę skupiła bardzo praktyczna rada: zapełnij swą lodówkę rzeczami, które ci nie szkodzą. Sięgaj do niej zawsze wtedy, kiedy jesteś głodny. To ważne, żeby się nie głodzić i jeść zdrowe rzeczy. Stopniowo z mojej lodówki znikały produkty, które są zbędne i zaśmiecają organizm. I tak zmieniłam sposób jedzenia. Przy moim trybie pracy nie przeżyłabym jeszcze dokładania sobie diety i odchudzania się. Uznałam, że to się nie opłaca, być głodną i złą. Od tej pory jem więcej warzyw, więcej ryb.

Mówimy cały czas o jedzeniu. Ale równie ważny jest ruch.

– Oczywiście, dla mnie jedzenie i ruch są kluczowe, bo kształtują to, co człowiek robi dla siebie. O tym przekonałam się w dorosłym życiu, chyba już bliżej trzydziestki. Trafiłam na wczasy konne nad morzem, gdzie bardzo wcześnie wstawaliśmy, żeby oporządzić konie. Do śniadania zostawała jakaś godzina. A ja już byłam na pełnym rozruchu, więc wymyśliłam, żeby może wykorzystać tę przerwę na zajęcia ruchowe. Tak trafiłam na kinezyterapię. Przedtem nie wiedziałam, co to jest. A okazało się, że to, mówiąc w dużym uproszczeniu, gimnastyka, która koncentruje się na pracy mięśni, ale cię nie wykańcza. To było dla mnie idealne! Odkąd zaczęłam ćwiczyć systematycznie, poczułam, że nie boli mnie kręgosłup. Ćwiczenia weszły mi w nawyk. Do tego stopnia, że nawet jak wstawałam do radia na godzinę 5, to jeszcze przed wyjściem ćwiczyłam. Ale człowiek ma taką przypadłość, że jak przestaje go boleć, to przestaje ćwiczyć. Ja też mam chwile słabości, nie jestem idealna i wiem o tym. Przypilnować samego siebie jest naprawdę trudno, dużo łatwiej jest radzić innym.

Jak regularne odżywianie oraz ruch połączyć z nieregularnym trybem życia, jaki wymusza zawód dziennikarki?

– To jest trudne. Kiedy pracowałam w radiu RMF FM i jeździłam na kopiec Kościuszki do siedziby redakcji, nie miałam szans wyjść do baru w porze lunchowej czy nawet wybiec do sklepu, by kupić jogurt albo jabłko. Jeśli nie wzięłam czegoś z domu, to jadłam raz dziennie – dopiero wieczorem. I tyłam. Kiedy człowiek jest młody i ma szczęście, to nie choruje, więc nie myśli o regularności jedzenia. Ja też te błędy wtedy popełniałam. Teraz przekonałam się, że muszę jeść co trzy godziny.

To, co pani je, to pani własny jadłospis czy specjalisty?

– Przez lata prowadzenia programu podglądałam przepisy i słuchałam specjalistów. Kiedy w studiu zjawiał się dietetyk, to pomysły na dania miałam na wyciągnięcie ręki, bo dla mnie największym problemem jest wymyślenie, co mam ugotować, żeby nie było monotonii, a jednocześnie posiłek zawierał różnorodne składniki. Usłyszałam od niejednego eksperta, że bardzo ważne jest słuchanie samego siebie. Każdy z nas jest wyjątkowy, żyje innym rytmem, ma inną konstrukcję psychiczną, inne dolegliwości. Jeżeli teraz mam wątpliwości, zawsze mogę poradzić się ekspertów na planie „36,6”. Doktor Łabuzek, z którym współprowadzę program, zawsze podpowie coś trafnego. W końcu jest diabetologiem.

Jak wygląda pani codzienna aktywność?

– Planuję wrócić do tenisa. Obiecałam mężowi, że nauczę się grać. Trzy lata temu poszłam na pierwsze lekcje. Myślałam, że to nie dla mnie, bo będę spocona, będą mnie bolały kolana. Ale pani Daria, która mnie wprowadzała w tajniki tej sztuki, dopasowuje ćwiczenia tak, by człowiek był odpowiednio zmęczony i ucieszony. Bo, moim zdaniem, sport powinien być przyjemnością, a nie katorgą. Ostatnio lekka kontuzja nie pozwoliła mi trenować, ale za to zyskałam więcej czasu na rehabilitację kręgosłupa. Zauważyłam, że jest mi dużo łatwiej, jeśli ktoś pilnuje, czy wykonuję ćwiczenia prawidłowo. Nie zapomnę swego doświadczenia w rehabilitacji, kiedy po czterech miesiącach ćwiczeń właściwie byłam w gorszym stanie niż wcześniej, a każdy mój ruch kończył się łzami. Ówczesna moja rehabilitantka nie zwróciła na to uwagi, nie pokazała, że robię coś źle. Potem wymyśliłam, że rehabilitant będzie przychodzić do domu, bo dzięki temu nie odwołam zajęć. Nigdy nie opuścił zajęć. Mimo że czasami na to liczyłam (śmiech). Jego konsekwencja postawiła mnie na nogi. Teraz dwa razy w tygodniu jestem na zajęciach z fizjoterapeutami, każdy z nich ma inny styl i inny zestaw ćwiczeń. A oprócz tego 20 minut dziennie ruszam się sama.

Podobno ta rehabilitacja była dla pani konieczna z powodu stresu. Czy to prawda?

– To jest koncepcja jednej z rehabilitantek, która uznała, że moje mięśnie tak odreagowują stres. Myślę, że nie jest to jedynie kwestia pracy, bo od wieku nastoletniego zmagam się z problemami z kręgosłupem. Ale gdybym od początku się ruszała, gdyby WF w szkole był sportem z prawdziwego zdarzenia, to dziś bym dużo łagodniej przechodziła różne ataki bólu czy postrzały. Dlatego teraz staram się, by moje dzieci miały odpowiednią ilość ruchu.

Zdrowy styl życia oznacza też dbanie o kondycję psychiczną. Przez lata prowadziła pani rozmowy bardzo obciążające emocjonalnie. Zresztą, zawód dziennikarza jest bardzo stresujący. W jaki sposób odreagowuje pani napięcia?

– Po „Rozmowach w toku” relaksowała mnie cisza, ciepła herbata – czyli zupełnie prozaiczne historie. Po prostu potrzebny był mi spokój. Za czasów radiowych cisza była dla mnie oznaką tego, że jest źle, że zacięła się płyta, że nie włączył się mikrofon. Kiedy przeszłam do telewizji, chciałam zagadywać ciszę, bo zapominałam, że coś można pokazać obrazkiem. Byłam cały czas w dźwięku, a potem zrozumiałam, że ta cisza jest dobra, że za dużo słów mnie przytłacza. Teraz znów mogę słuchać muzyki, która mnie relaksuje. Proste rzeczy, a niosą odpoczynek i spokój.

Ważne jest dla pani otoczenie?

– Oczywiście.

Nawet jeśli to duszący się od smogu Kraków? Ja, powiem szczerze, mam w zimie wyrzuty sumienia, że robię to swojemu zdrowiu i siedzę w tym smogu.

– Moje dzieci mają ferie zimowe akurat w czasie najgorszego smogu. Wyjeżdżamy wtedy z Krakowa, ale nie w polskie góry, gdzie zanieczyszczenie jest równie duże. Przepraszam górali i zachęcam do walki o czyste powietrze. „Macie moc – pokażcie innym, jak to się robi!”. Odkryłam genialny kierunek – polskie morze. Tym, którzy nie mają takiej możliwości, by wyjechać z zasmogowanego miasta na dłużej, polecam weekend w miejscach, które odkryłam, przygotowując fragment programu „36,6” o smogu właśnie. To kopalnie soli w Wieliczce, w Bochni czy tężnie przy polskich uzdrowiskach. Mieszkam poza Krakowem, gdzie smog jest trochę mniejszy, ale wciąż go czuję. Noszę maskę, kupiłam je też dzieciom. Kiedy jest duży, rezygnujemy z aktywności na zewnątrz. Tylko tak możemy się chronić, dopóki nie ockną się politycy i nie zrozumieją, że to ich zadaniem jest ratować swoich wyborców przed czymś, co nas wszystkich zabija.

Wspomniała już pani o programie „36,6”. Jak wpływa na panią prowadzenie medycznego programu? Zaczęła pani diagnozować u siebie choroby czy przeciwnie – po wyjściu ze studia już o medycynie nie myśli?

– Nie mogę wyjść i nie myśleć, bo natychmiast przypominam sobie, że muszę coś przeczytać, dowiedzieć się, nadrobić, sprawdzić, czy można coś powiedzieć prościej. Chcę o medycynie mówić w prosty i przystępny sposób, a żeby to umieć zrobić, trzeba dokładnie wiedzieć, jak medyczne słowo zastąpić normalnym i niczego nie pomylić. Ale mnie samej ten program dał naprawdę dużo. Zanim wiosną ruszyły nagrania, pomyślałam, że wykorzystam ten czas, żeby się zbadać. Zbliża się pięćdziesiątka, więc to dobry moment. Przed czterdziestką też to zrobiłam, ale byłam akurat po dwóch ciążach, więc to było naturalne. Pretekstem teraz okazał się ten program i czas, jaki dostałam. A wiadomo, że jak chcemy się spotkać ze specjalistami, szczególnie w naszym systemie zdrowotnym, trzeba mieć dużo czasu. Więc umawiałam się do kolejnych lekarzy i przełamywałam się. Zrobiłam już większość badań, ale niektóre wciąż przede mną. Wiele osób nie bada się, bo w młodości myślą, że są nieśmiertelni i nic im nie grozi. A potem, kiedy są starsi, boją się, że dowiedzą się czegoś złego.

Mam wrażenie, że każdy taki program czy tekst medyczny ma swoje zadanie – przekonuje ludzi, że np. mammografia może nam uratować życie. I to jest sukces, kiedy jeden widz czy czytelnik się przekona i na takie badanie pójdzie.

– Jedno życie, bezcenna rzecz! Dlaczego tego nie zrobić? Zgadzam się w stu procentach – przecież badania profilaktyczne, takie jak cytologia, USG piersi, a dla panów wizyta u urologa, to powinno być coś, co zapisujemy w kalendarzu i poświęcamy na to jeden dzień. Każdy z nas robi sobie co roku zdjęcia z wakacji czy do dokumentów, to dlaczego nie zrobić sobie też RTG? Wymądrzam się, a sama zrobiłam takie zdjęcie dopiero w tym roku. Było mi trochę wstyd, ale chyba lepiej taki wstyd schować do kieszeni i mieć szansę zareagować w porę. W „36,6” oswajamy z wieloma badaniami i próbujemy przełamać strach.

Ewa Drzyzga – dziennikarka, od 2000 r. związana ze stacją TVN. Przez 16 lat prowadziła „Rozmowy w toku”, obecnie program o zdrowiu „36,6”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułFerment w mleku
Następny artykułPolska po zabójstwie Narutowicza. „Wojna domowa wisiała na włosku”