Grunt to dobre nastawienie! Trudno jednak oczekiwać, aby osoba zaatakowana przez groźne choróbsko tryskała optymizmem. Trzeba więc sprawić, aby pacjent uwierzył w swoje rychłe uzdrowienie. Jak się okazuje, najlepiej w takich wypadkach sprawdza się… kłamstwo.
Chory dostaje cudowny lek oraz obietnicę jego niezawodnej skuteczności. Wkrótce jego stan się poprawia, mimo że w rzeczywistości pigułki, które łyka, teoretycznie nie zawierają żadnej substancji, która mogłaby komukolwiek poprawić stan zdrowia…
Ante patientum latina lingua est
Od niepamiętnych czasów ludzie korzystali z mocy amuletów, szamańskich modłów oraz tak dziwnych praktyk, jak leżenie krzyżem czy pielgrzymki do „uzdrawiających” źródeł, aby na własnej skórze poczuć cudowną moc najzwyklejszej wody. Wiara. Jak się okazuje, to nie mniej ważny niż lekarstwo czy chirurgiczny skalpel element walki z chorobą. Mimo że efekt placebo znany jest od zarania dziejów. W średniowieczu lekarze korzystali z zasady:
„Ante patientum latina lingua est” („W obecności chorego mówić po łacinie”). Najwyraźniej ktoś odkrył, że znacznie lepsze samopoczucie mają chorzy, którym podaje się anethum niż prozaicznie brzmiący „koper włoski”.
Poważne badania i eksperymenty, mające na celu poznanie tajemnicy mechanizmu placebo, zaczęto prowadzić dopiero w XX wieku. Niekiedy jednak ten medyczny fenomen dawał o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Podczas II wojny światowej amerykański lekarz polowy Henry Beecher ze zgrozą odkrył, że skończyły mu się zapasy morfiny, która stosowana była jako silny środek przeciwbólowy, podawany ciężko rannym żołnierzom. Postanowił jednak nikogo nie informować o tych brakach i zamiast narkotyku, Beecher zaczął stosować najzwyklejszą sól fizjologiczną. Ku jego zdziwieniu na niemal połowę pacjentów preparat ten podziałał wcale nie gorzej niż morfina…
Placebo – solidny antydepresant?
Podobnie sprawa się ma w przypadku leczenia depresji. Według jednego z ostatnich badań, skuteczność w leczeniu tego zaburzenia psychicznego za pomocą drogich medykamentów czy psychoterapii jest porównywalna z efektem, który uzyskano podając pacjentom placebo. Póki co, jako że ten fenomen jest dla nas ciągle tajemnicą, badacze sugerują, aby wstrzymać się z pochopnymi wnioskami.
Jednocześnie z hurraoptymistycznymi doniesieniami na temat tego typu badań, idą całkiem sceptycznie wypowiedzi rzeczników koncernów farmaceutycznych. Trudno się akurat temu dziwić – od czasu wprowadzenia na rynek Prozacu w latach 80., liczba przepisywanych antydepresantów wzrosła o 400%, a w samych tylko Stanach Zjednoczonych obywatele wydają 11,3 miliarda dolarów na leczenie depresji.
Cena ma znaczenie…
Wiadomo – w naszym przekonaniu im coś droższe, tym lepsze i skuteczniejsze. Szczególnie jeśli mówimy o lekarstwach. Okazuje się, że ta prawidłowość dotyczy też medykamentów, które są jedną, wielką ściemą. Do takiego wniosku doszli naukowcy z instytutu w Massachusetts. Podzielili oni składająca się z 82 osób grupę badanych na dwie grupy. Pierwszej podano placebo z ulotką mówiącą, że jest to skuteczny środek przeciwbólowy za 2,5 dolara. Tymczasem pozostali otrzymali ten sam „lek”, ale z informacją, że został on przeceniony i obecnie kosztuje zaledwie 10 centów. Następnie przystąpiono do rażenia pacjentów prądem. Okazało się, że 85% badanych, którzy przyjęli pastylkę sprzedawaną po normalnej cenie, zauważyło ulgę związaną z wyraźnym stępieniem bólu.
Tymczasem z grupy, która skosztowała przeceniony lek, jedynie 61% odnotowało efekt działania medykamentu.
…podobnie jak kolor!
To jeszcze nie wszystko. Okazuje się, że znaczenie ma nawet barwa pastylki, którą przyjmuje nieświadomy pacjent. Wygląda na to, że podświadomie łączymy wygląd i kolor lekarstwa z tym, jak dobrze ono na nas podziała. Badania tego fenomenu dowiodły, że żółte pastylki placebo najlepiej sprawdzają się jako środki antydepresyjne, podczas gdy zielone działają uspokajająco. Czerwone pigułki sprawiały, że badani byli bardziej pobudzeni, a białe lekarstwa wykazały kojący efekt w przypadku problemów żołądkowych.
Przy okazji okazało się, że najlepszą dawką w przypadku środków placebo jest przyjmowanie pigułek cztery razy dziennie.
A, no i nie można zapominać o tym, że tabletki powinny mieć wytłoczoną nazwę leku – również i to wpływa na ich skuteczność. Wygląda na to, że jesteśmy jednak bardzo powierzchowni, nawet w przypadku łykania nieskutecznych dropsów.
Nie tylko lekarstwa
A gdyby tak pacjenta rozkroić na stole operacyjnym tylko po to, aby z powrotem go zaszyć, a następnie biedaka poinformować, że operacja przeszła pomyślnie i teraz pozostaje mu tylko szybko dojść do siebie? Również i w tym wypadku kłamstwo przynosi zaskakująco pozytywne wyniki. W 2002 roku przeprowadzono eksperyment z udziałem 180 osób cierpiących na bolesne zapalenie kości i stawów kolanowych.
Najlepszy efekt zabiegu chirurgicznego zaobserwowano u osób, które… wcale nie były operowane. Zamiast tego chirurdzy delikatnie jedynie nacięli im skórę na nogach. Większość z pacjentów cieszyła się zniwelowaniem dokuczliwego bólu. Pod tym względem chorzy nieświadomi tego, że zostali oszukani przez lekarzy, zdecydowanie przebili tych, którzy faktycznie przeszli przez chirurgiczną procedurę usuwania z kolan luźnych chrząstek.
Upić się „na niby”
Nieprawdopodobna siła sugestii nie działa jedynie na pacjentów faszerowanych fałszywymi lekami, ale także i na tych, którzy wlewają w siebie alkohol z nadzieją na szybkie upicie się. Okazuje się, że biorący udział w badaniu nowozelandzcy studenci, którym zamiast wódki podano wodę z tonikiem i cytryną, wykazali znaczny spadek swojej pamięci oraz czasowe obniżenie IQ. Niektórzy nie tylko czuli się pijani, ale i wykazywali fizyczne oznaki swojej nietrzeźwości.
Nocebo – zły brat bliźniak Placebo
Jak wiadomo wszystko we Wszechświecie dąży do równowagi. Trudno się więc dziwić, że istnieje też zjawisko będące odwrotnością efektu placebo. Ile razy słyszeliśmy o osobach, które wmówiły sobie chorobę i ku zdziwieniu lekarzy wkrótce zaczęły mieć wszystkie jej objawy?
Parę dekad temu przeprowadzono eksperyment na studentach (znowu…), polegający na rzekomym porażeniu ich prądem. Badacze od razu zaznaczyli, że efektem ubocznym tego zabiegu może być lekki ból głowy. I rzeczywiście tak było.
Dwie trzecie osób biorących udział w eksperymencie zaczęło cierpieć na nieznośne migreny, mimo że tak naprawdę całe to rażenie prądem było jedną wielką ściemą.
Efekt nocebo obserwowany jest też u pacjentów, którym podaje się penicylinę. Negatywna autosugestia sprawia, że prawie 97% osób przyjmujących ten lek skarży się na objawy silnej alergii.
I jeszcze jedno –
„przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki”. Znajdziesz tam rubryczkę dotyczącą niepożądanych skutków ubocznych stosowania leku. Przeczytałeś? To teraz wiedz, że masz większe szanse, by jeden z tych przykrych efektów odczuć na własnej skórze. W tak dziwny sposób działa na nas strach.
To jakieś voodoo?
A trzeba wam wiedzieć, że ten mały sukinsyn potrafi nawet zabić. W 1942 roku amerykański neurolog Walter Cannon opisał pewien fenomen, który został przez niego ochrzczony nazwą
„śmierci voodoo”. Naukowiec opisał szereg przypadków, kiedy człowiek będąc święcie przekonanym o tym, że ktoś nałożył na niego klątwę, rzeczywiście umiera. Jednym z przykładów nagłej śmierci jest badana przez doktora Cannona sprawa kobiety z plemienia Maorysów. Niewiasta przez przypadek zjadła owoc, który według jej regionalnych wierzeń był obiektem świętym, a jego zhańbienie równoznaczne jest przyjęciu na siebie klątwy. Uwierzyła w to nie tylko nieszczęsna kobieta, ale także i jej najbliższa rodzina, która zaczęła wręcz szykować się do wyprawienia jej pogrzebu. W niecałą dobę później klątwa rzeczywiście zadziałała – całkiem zdrowa babina wyzionęła ducha.
Czyżbyśmy rozszyfrowali tajemnicę tego fenomenu?
Może to jeszcze za dużo powiedziane, ale wszystko wskazuje na to, że nauka zabiera się do tematu z właściwej strony. Naukowcy z uniwersytetu w Michigan zebrali grupę ochotników, którym zaaplikowano w szczęki zastrzyk z solnego roztworu. Aby złagodzić ból wywołany takim zabiegiem, badacze podali pacjentom kolejną porcję tej samej substancji, tłumacząc, że tym razem jest to bardzo silny środek przeciwbólowy. Jak można się było spodziewać, większość ochotników poczuła wyraźną ulgę.
Tomografia mózgów osób biorących udział w tym eksperymencie wykazała, że przyjęcie leku placebo sprawiło, że odpowiedzialne za odczuwanie bólu receptory opioidowe zostały zajęte przez endorfiny. Dzięki temu procesowi dyskomfort faktycznie został zredukowany! Kierujący tym doświadczeniem doktor Jon-Kar Zubieta twierdzi, że efektu placebo nie można już traktować jako reakcji psychologicznej.
Wygląda na to, że ludzki mózg w odpowiedniej sytuacji sam może aktywować rzeczywisty, chemiczny mechanizm, który bezpośrednio wpływa na proces „samoleczenia się” pacjenta!
Być może jednak „prymitywne” obrzędy, szamańskie rytuały i ludowe zabobony wcale nie powinny być przez nas wykpiwane. Jeśli ktoś mocno wierzy, że wysuszone oko ropuchy wtarte w odbyt jest niezawodnym lekiem na hemoroidy, to już połowa sukcesu!;)
Więcej rzeczy o podobnej tematyce w serwisie
Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS