Barbara Michalska: To jest pytanie, które trzeba skierować do młodych ludzi, bo odpowiedź nie jest jednoznaczna. Myślę, że to zależy od punktu wyjścia, od sytuacji, w której było konkretne dziecko w momencie ogłoszenia nauczania zdalnego. Bo rzeczy, które tliły się w dzieciach przed pandemią, mogły się nasilić, ale mogły się też wyciszyć. Myślę na przykład o osobach z trudnościami w kontaktach rówieśniczych, które w sposób zróżnicowany funkcjonują w grupie, są nieśmiałe. One mogły złapać oddech, odpocząć, bardziej skupić się na nauce. To, że nie trzeba włączać kamery, wchodzić w relacje, uczestniczyć w warsztatach bądź zajęciach, na których pracuje się zespołowo, może być dla pewnej grupy ulgą.
Z drugiej strony wiemy z badań i analizy statystyk, że nasiliły się w rodzinach zachowania przemocowe. I dotyczy to zarówno małych dzieci, jak i nastolatków. Dla tych, których ten problem dotyczy, jest to na pewno czas trudny i może mieć wpływ na ich przyszłość zarówno edukacyjną, jak i osobistą. Ale też dla dzieci, które mają dużą potrzebę kontaktów rówieśniczych, są towarzyskie i ekstrawertyczne, to może być moment, w którym czują się źle, nie mogą się odnaleźć, przejawiają zachowania depresyjne. Zatem trudno jednoznacznie ocenić,
Czy jest to czas szans, czy zagrożeń. Moim zdaniem, po części jedno i drugie.
Czy dzieci w zdalnej edukacji w ogóle się uczą? Czy w kontekście ich rozwoju nie jest to czas zmarnowany?
– Uczą się, ale głównie tego, co je interesuje. I to jest ewidentnie moment, kiedy mogą dłużej zatrzymać się nad wybranym tematem. Zgłaszają się do tego, co im się spodoba. I chociaż moim zdaniem przyjmują mało wiedzy, która przyda się im w przyszłości do zdania egzaminów (to niestety jeden z elementów obecnego systemu edukacji), to ten czas nie jest stracony. Sporo dzieci rozwinęło swoje zainteresowania, więcej czasu spędziło, poszukując informacji, które je zaciekawiły. Rozwijają się w tych zakresach, w których chcą. Ale mam dużo sygnałów o zniechęceniu młodych ludzi, braku motywacji, o tym, że przy pojawiających się trudnościach szybko rezygnują. Nie do końca wiedzą, gdzie kończy się szkoła, a zaczyna dom. Mają trudności zarówno z nauką, jak i odpoczynkiem.
Czy to znaczy, że powinniśmy się martwić?
– To zależy, czy wyciągniemy wnioski. Bo ta sytuacja bardzo obnaża system edukacji i wskazuje miejsca, w których zmiany są niezbędne. Pytanie tylko, czy dzisiaj ma kto wprowadzać reformy. Bo to nie stanie się oddolnie. Ci nauczyciele, którzy chcą pracować inaczej, ciekawymi metodami, nie skupiając się na ocenianiu, tylko na relacji, pobudzając do kreatywnego myślenia – już to robią. Pozostali zachowują się tak samo jak w klasie. Pędzą z tematami, robią sprawdziany, zadają stosy prac domowych. I to nie jest droga, bo młodzi ludzie się zniechęcają, są już zmęczeni i zaczynają się buntować.
Jednak bez względu na nienormalną sytuację lada moment trzeba będzie zdać normalne egzaminy. Jak motywować dzieci, żeby miały szansę na sukces?
– Przede wszystkim należy skoncentrować się na tych elementach edukacji i przedmiotach, które są kluczowe dla „przyszłości dziecka”. Zastanowić się wspólnie, z jakich przedmiotów młody człowiek będzie zdawał egzaminy. Pomyśleć, jakim kierunkiem studiów jest zainteresowany. Przyjrzeć się dokładnie, jakie są wymagania, i na tych niezbędnych kwestiach się skupić. Warto usiąść i przegadać to z dzieckiem. Żeby młody człowiek miał pełną wiedzę. Rozwinęłabym całe spektrum: żeby dostać się do tej szkoły, trzeba zrobić następujące rzeczy i wymieniamy jakie. Jesteśmy w takim systemie edukacji, nie przeskoczymy tego. Zobacz synu, córko, co możesz dać od siebie, w czym ja mogę ci pomóc i zastanówmy się, czy nie potrzebujemy jeszcze jakiegoś wsparcia. Może niezbędne będą korepetycje, może jakieś koło zainteresowań czy kurs, który pomoże przygotować się do egzaminu.
I teraz uwaga – ważny i trudny element. Pozwalamy naszemu dziecku doświadczyć porażki. To oznacza, że nie pracujemy za dziecko. Nie robimy za nie zadań, nie odrabiamy prac domowych i nie podpowiadamy na klasówkach. To jest moment, na którym nasze dziecko może bezpiecznie się potknąć. Powinniśmy dać mu szansę doświadczyć porażki, która być może podziała motywująco. Nie zrobiłem tego zadania, bo za mało pracowałem. Nie zaliczyłem klasówki, ale chcę zdać egzamin, więc jest to dla mnie sygnał, żeby skuteczniej popracować. Ważne jest też, żeby przekazać dziecku, że ono nie musi być we wszystkim i zawsze najlepsze, ale dobrze, żeby dało od siebie tyle, ile na tym etapie może dać.
Czytaj więcej: Czy dzieci w Polsce są szczęśliwe? Okazuje się, że nie jest z tym dobrze
Co doradzi pani rodzicom, którzy widzą, że ich nastolatki w ogóle nie są zainteresowane lekcją, że w czasie nauki zdalnej siedzą na Messengerze albo grają? Widać po nich zmęczenie, ale nie nauką, tylko marazmem, w którym tkwią.
– Pierwsza rzecz, która mi się nasuwa, to przypomnienie, że w tym systemie edukacyjnym nie jesteśmy sami. W szkole jest psycholog, pedagog, jest wychowawca klasy. Można skontaktować się z taką osobą z prośbą o indywidualną rozmowę z dzieckiem. Pomocne może być wsparcie osób trzecich, żeby dziecko zobaczyło, że nie tylko rodzic niepokoi się sytuacją. I nie chodzi tu o to, żeby dziecko dostało burę, tylko o to, żeby dostało wsparcie. Często wystarczy pomoc przy ustaleniu zasad. Na przykład takiej, że podczas zdalnej nauki telefon leży na półce, w widocznym dla dziecka miejscu, ale poza zasięgiem wyciągniętej ręki.
Zwróciłabym też uwagę, że taki marazm i zmęczenie mogą wynikać z przeciążenia układu nerwowego. Dzieci łączą się na lekcję, mają dziesięć minut przerwy i już rozpoczyna się kolejne połączenie. Jak widzimy, że młodzi ludzie słabo funkcjonują w takim systemie, warto poprosić szkołę o wydłużenie choćby kilku przerw lub skrócenie części lekcji do pół godziny. Warto rozmawiać z innymi rodzicami, porównywać, jak funkcjonują ich dzieci, może da się wprowadzić zasady, które pomogą wszystkim uczniom lepiej wykorzystywać czas na lekcji.
A co można podpowiedzieć samym dzieciom?
– Moim zdaniem bardzo ważne są tak zwane rytuały przejścia. Chodzi o to, żeby mimo niewychodzenia z domu poczuć, że jednak jestem w szkole. To znaczy wstać czterdzieści minut przed lekcją, umyć się, ubrać, napić herbaty. Wielu osobom pomaga spryskanie się jakimś zapachem. Niektórzy nakładają delikatny makijaż. Ten rytuał przejścia ma zasygnalizować mojemu umysłowi, mojemu ciału, że idę na spotkanie.
Dobrze też przyjrzeć się miejscu, które służy do nauki, bo może tak być, że myli się ono naszemu dziecku z rekreacją. Dlatego warto jakoś sprytnie zorganizować przestrzeń przeznaczoną wyłącznie do nauki. Wiem, że to nie zawsze jest łatwe, bo żyjemy w różnych warunkach, ale samo przestawienie laptopa i uprzątnięcie biurka może być sygnałem dla mózgu, że nadszedł czas pracy. Ale przede wszystkim wyciągnijmy nasze dzieci z łóżek. Wielu młodych ludzi opowiada, że do drugiej, trzeciej godziny lekcyjnej leżą z laptopem, przykryci kołdrą. Trochę dosypiają, trochę się wybudzają. W takim wypadku nie ma szans na naukę. Dla naszego układu nerwowego jest to sygnał: jesteś na miękkiej poduszce – odpoczywasz. Miejsce pracy może być kluczowe i naprawdę podnosić koncentrację.
Nie ma pani wrażenia, że dzieciaki się po prostu zasiedziały i zgnuśniały?
– Jeśli jesteśmy w domu, warto od czasu do czasu zaproponować i zrobić totalne wietrzenie pokoju, w którym pracuje dziecko. To drobiazg, ale wiele zmienia. Poza tym wyciągajmy nasze dziecko na spacery. Wiem z relacji rodziców, że wielu młodych ludzi strasznie się przed tym broni. Odzwyczaili się od wychodzenia i teraz staje się to dla nich trudne. Warto w takich sytuacjach konsekwentnie, codziennie, żeby dziecko złapało rytm, wychodzić na co najmniej półgodzinne spacery.
Co zrobić, jeśli wietrzymy, namawiamy do wstawania, makijażu i spacerów, a odpowiada nam ściana i totalny bunt?
– Taka postawa może sygnalizować, że dziecko naprawdę nie ma siły, wyczerpały się zasoby, albo zaczyna kręcić, bo jeśli zrobi smutną minkę, to rodzice mu odpuszczą. Czyli trzeba zrobić krok w tył i poobserwować, jak moje dziecko funkcjonuje w ciągu dnia. Bo jeżeli zjada regularne posiłki, chodzi spać o przyzwoitych porach i około czwartku lub piątku trudno mu się zebrać, to może być to wynikiem zwykłego zmęczenia organizmu. Ale zdarza się, że rodzice idą spać, a nastolatek siedzi z nosem w telefonie do trzeciej w nocy. Więc nic dziwnego, że o ósmej rano jest zmęczony, tym bardziej że przeciętny nastolatek ma przesunięty rytm dobowy i ta ósma jest dla niego środkiem nocy. Warto porozmawiać z młodym człowiekiem o tym, dlaczego warto się wysypiać, ale jeśli spotkamy się z buntem, znów pozwalamy ponieść naturalne konsekwencje. Kiedy ja budzę dziecko, a ono nie wstaje, warto odpuścić i pozwolić na posiadanie nieusprawiedliwionych nieobecności. Tylko znowu ważna rzecz. Obserwujmy, czy to tylko niewyspanie i bunt, czy może dziecko ma również obniżony nastrój, niechęć do kontaktów, niską samoocenę, bo to mogłoby nam wskazywać na stany depresyjne. Wtedy szukamy pomocy u psychoterapeuty czy nawet u psychiatry. Ale też rozmawiamy z naszym dzieckiem, bo nawet w szkole online mogą dziać się trudne rzeczy, może pojawiać się przemoc rówieśnicza czy inne problemy. Niektóre dzieciaki buntują się i nie chcą uczestniczyć w lekcjach, kiedy nauczyciel wymusza włączenie kamery. Bywa, że nie lubią swojego wizerunku albo boją się, że ktoś zrobi zdjęcie czy nagra spotkanie. Dzieci mogą nie chcieć się łączyć również ze względu na warunki panujące w domu. Może rodzina zmaga się z trudnościami finansowymi i nasze mieszkanie odstaje od mieszkań kolegów z klasy. Może w domu jest młodsze rodzeństwo, które robi hałas, czego dziecko się wstydzi. W każdej takiej sytuacji młody człowiek będzie się bał odrzucenia i wyśmiania przez grupę rówieśniczą.
Kary typu odebranie telefonu, zakaz oglądania seriali mogą być skuteczne?
– Absolutnie nie. To budzi tylko większy opór, frustrację i potrzebę kombinowania. Starajmy się rozmawiać, ustalać zasady, wspierać. Można też wprost sygnalizować nasze obawy. Kary powodują większą blokadę i niechęć do współpracy. Zamiast kar – zgoda na naturalne konsekwencje. Ale ważna jest czujność i uważność, żeby nie przeoczyć, gdyby w życiu naszego dziecka działo się coś naprawdę trudnego.
Czytaj także: Kogo dziecko potrzebuje bardziej? Dojrzałego przywódcy stada, czy przyjaciela?
Barbara Michalska – pedagożka, socjoterapeutka, terapeutka pedagogiczna, współzałożycielka Fundacji EduKABE
Aleksandra Dulas – socjolożka, edukatorka seksualna, nauczycielka etyki i wiedzy o społeczeństwie. Ukończyła seksuologię na SWPS. Zajmuje się interwencją kryzysową dzieci i młodzieży. Propagatorka nowoczesnej edukacji. Mama szesnastolatka
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS