A A+ A++

Rzecznik Dyscyplinarny Akademii Pedagogiki Specjalnej umorzył postępowanie przeciwko Pani. Czy to zwycięstwo wolności słowa?

Dr Justyna Melonowska: Wolność słowa nie jest wartością samą w sobie. Jest wartością służebną wobec dóbr wyższego rodzaju, zwłaszcza wobec prawdy. Do prawdy dochodzi się na drodze dociekania, rozważania, zastanawiania, formułowania hipotez, stawiania pytań, kontestowania, wyrażania wątpliwości… Słowem – na drodze myślenia. W mojej sprawie nie zaatakowano wolności słowa, ale właśnie tę bardziej prymarną, fundamentalną wolność stawiania kwestii wymagających dyskusji, a więc wolność myślenia.

Inkryminowany post na Facebooku – istotnie w pewnej mierze w sposób zamierzony niedelikatny, utrzymany w duchu „a więc rozmawiajmy serio” – kończył się puentą „wydaje mi się, że pilnie potrzeba nam kryteriów, by rozstrzygnąć jaka mniejszość i dla jakiej zasługi będzie miała wpływ na nasze życie społeczne”. Zdaje się tymczasem, że nie należy namyślać się nad tym, jakie mamy w społeczeństwie mniejszości (a bylibyśmy w stanie wymienić ich ogromną ilość przyjmując takie czy inne kryterium) oraz czy w kwestiach ich wpływu na życie społeczne potrzebujemy – lub nie – kryteriów. Być może mój casus dowodzi, że samo pojęcie „mniejszość” jest już niedyskutowalne? A może rola do odegrania przez „mniejszość” jest już obsadzona i nie wolno tu zgłaszać innych kandydatów? Zwłaszcza, gdyby owe różne inne mniejszości miały stawiać całe to zagadnienie w nowym świetle detronizując mniejszości „dyżurne”? A zatem, nie… Nie zwyciężyła wolność słowa. Nie zwyciężyła nawet wolność myślenia. Póki co zwyciężyła litera prawa, na której gruncie nie dało się wydać innego rozstrzygnięcia niż to, jakie zapadło.

Nie zmienia to faktu, że złożono na Panią donos. Co nie spodobało się jego autorowi, dr. hab. Wojciechowi Draganowi?

Wystosowany donos jest w mojej ocenie arcydziełem gatunku. Proszę mnie jednak zwolnić z zajmowania się tym, co autorowi się podoba lub nie. Powiem po prostu, co uważam za ważne w tej sprawie. Po pierwsze, jestem dość spostrzegawcza, by wiedzieć, że mamy w społeczeństwie „nietykalnych”. Chodzi mi o grupy objęte tabu, o których mówi się jak o zmarłych – dobrze albo wcale. I jestem dość przezorna, by respektować narzucone reguły gry. W końcu dość sprawna, by mimo to powiedzieć wszystko, co mam do powiedzenia. Nauczona przykładem innych nękanych akademików starannie ominęłam w swoim wpisie nawiązania do grup mniejszościowych objętych specjalną ochroną. Nie inaczej, jak Pan widzi, czynię teraz, rozmawiając z Panem. A jednak mimo to mój wpis wzbudził grozę, rwetes i mobilizację po stronie emancypantów i ich rzeczników. Jakiś czas potem mój oskarżyciel zarzucił mi – uwaga! –negowanie godności, człowieczeństwa i praw określonych osób, dehumanizacyjny język, normalizowanie odczłowieczania. Sic! Dla jasności: dopuściłam się normalizacji „odczłowieczania” – powiedzmy – rowerzystów we wpisie, w którym nie było mowy o jeździe na rowerze. Donos został napisany z niesłychaną przykrością, a oskarżyciel przyznaje, że śledzi moją działalność publiczną od dłuższego czasu i „z dużym smutkiem” zauważa moją – jak twierdzi – radykalizację. Wyraża również wstyd, iż mienię się „absolwentem Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego”. Co do tej ostatniej kwestii, to mam głębokie przekonanie, że trudno rozstrzygnąć, kto z nas ma więcej powodów do wstydu. Co do przedostatniej, to ja z kolei śledzę radykalizację działaczy lewicowych na uczelniach i poza nimi i zastanawia mnie – znów – kryterium, wedle którego jednym wolno, a innym nie wolno się „radykalizować”. Nadto zadziwia mnie ten paternalistyczny, pouczający ton zarzutów, głęboko sprzeczny z emancypacyjnym dorobkiem kobiet i z – jak rozumiem – ideałami lewicowymi, ignorujący nawet feminatyw „absolwentka”. W znanym tekście Kanta „Co to jest oświecenie?” czytamy, że płeć piękna wszelki krok do pełnoletniości – a więc posługiwania się własnym rozumem – uważa za niebezpieczny. A o to, by tak było, troszczą się o jej „opiekunowie, którzy łaskawie podjęli się trudów nadzorowania”. Zda mi się, że te słowa znakomicie opisują sytuację, z którą mamy do czynienia. Co zaś tyczy się zarzutów początkowych (dehumanizacja… etc.), to każdy komentarz nadałby tym słowom pozór racjonalności. Poprzestanę zatem na wyrażeniu ich autorowi głębokiego współczucia.

Jeszcze jedna ważna uwaga. Tak po zamieszczeniu wpisu, jak i gdy okazało się, że złożono na mnie donos, otrzymałam wsparcie od osób należących do mniejszości, którą rzekomo uraziłam. Z prośbą, bym wytrwała w uporze traktowania ich jak normalnych członków społeczeństwa, którzy tak jak inni winni realizować przede wszystkim swoje powinności w ramach istniejącego organizmu społecznego, a nie poszerzać jakoweś specyficzne „prawa” rozsadzając zastane wspólnoty. Ktoś wyraził nawet gotowość zeznawania w mojej obronie podczas przesłuchania na uczelni. A zatem tak, jak w niektórych krajach osoby X stawały niegdyś ze swoimi skłonnościami przed sądem w roli oskarżonych, tak dziś mają stawać jako oskarżyciele lub obrońcy lecz właśnie dlatego, że są X. Ja tymczasem pracuję na rzecz świata, w którym ten konkretny czynnik X będzie prawnie neutralny. To oczywiście nie powinno oznaczać wymuszonego traktowania X jako czynnika neutralnego społecznie.

Eksperci Ordo Iuris wskazują, że treść i charakter złożonej skargi mogły naruszać Pani dobre imię. Czy podejmie Pani jakieś kroki prawne w tej sprawie?

W mojej ocenie naruszały je bez wątpienia. I sądzę, że każdy, kto przeczyta ze zrozumieniem i uczciwie postawione mi zarzuty dojdzie do tego wniosku. Co do dalszych kroków prawnych, zdaję się na swoich pełnomocników. Ich zadaniem, jak sami deklarują, jest bronić ładu prawnego w Polsce. Niech je realizują. Moją powinnością jest służyć społeczeństwu na drodze ekspertyzy innego rodzaju. Sądzę, że najwyższy czas postawić publicznie problem presji ideologicznej na polskich uczelniach, ale też – nade wszystko – pytać o samą ideę uniwersytecką. Na tym się teraz skoncentruję. Przykład mojej sprawy ilustruje, jakim niebezpieczeństwem jest to, gdy akademik próbuje być pracownikiem Orwellowskiego „Ministerstwa Miłości”, które – jak musimy pamiętać – „budziło największą grozę”.

Co Pani zdaniem cała ta sytuacja mówi o poziomie debaty uniwersyteckiej w naszym kraju? Czy zarzuty np. o homofobię stały się tzw. wytrychem do jej ograniczania?

W duchu kantowskim bliskim, jak sądzę, moim oponentom sądzę, że niejeden akademik pozostaje niepełnoletnim przez całe swoje życie zawodowe. Że dlatego inni, bardziej zdecydowani, a często bardziej natchnieni, mogą łatwo narzucić mu się jako „opiekunowie”. W naturze opiekuna jest krzyczeć „nie myśleć!”. Kant sądził, że przyczyny niepełnoletniości to lenistwo i tchórzostwo. Akademikom nie wolno zatem być ani leniami, ani tchórzami. Nie wolno nam też kochać wygody akademickiego życia, ale do końca musimy zachować zdolność ryzykowania wszystkiego. Uniwersytet jest tego wart.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułSOLINA. Policyjna przystań, motorówki gotowe do akcji. Rozpoczął się sezon (FOTO)
Następny artykułReprezentacja do lat 16 siatkarek przygotowuje się w Krośnie do ME