A A+ A++

Bez Varane’a. Bez Sergio Ramosa. Z Lucasem Vasquezem na prawej obronie. Z Viniciusem Jr. i Marco Asensio w pierwszym składzie. Do kompletu brakowało tylko tego, żeby po boisku wesoło hasał Eden Hazard. Real Madryt brutalnie ograł – a w zasadzie wyjaśnił Liverpool – i jest o krok od awansu. 

Kibicom i zawodnikom The Reds trudno było sobie wyobrazić lepszy moment ma mecz z Realem Madryt. Znaczne absencje w obozie hiszpańskiej ekipy, a u nich w końcu podstawy ku temu, by sądzić, że zapanuje względny spokój. Na środkowej obronie najbardziej doświadczony duet, w pomocy zaś Fabinho, Wijnaldum i wyjątkowo zdolny do gry Keita. Do tego Diogo Jota będący w kapitalnej formie.

Naprawdę można było myśleć o tym, że Liverpool wyrwie dzisiaj remis. Albo że przynajmniej spróbuje to zrobić, postawi się i walka o awans będzie toczyła się do samego końca. Tymczasem po końcowym gwizdu Feliksa Brycha mamy jasność, co do tej kwestii – jeśli podopieczni Jurgena Kloppa nie zagrają w rewanżu w stylu odmiennym o 180 stopni, to wylecą z Ligi Mistrzów. Co więcej – wylecą zasłużenie.

Brych próbował popsuć widowisko

Zanim przejdziemy do głównej części, warto sobie parę rzeczy wyjaśnić. Wspomniany wcześniej niemiecki arbiter poprowadził to spotkanie w sposób katastrofalny. To nie był poziom Ligi Mistrzów, Ligi Europy, a nawet nie Ligi Konferencji. To po prostu była żenada. Brych popełniał błędy w obie strony.

Sytuacja z początku spotkania – Kabak walczy o piłkę z Benzemą, Francuz pada w polu karnym. I to pada nie z powodu podmuchu wywołanego przez skrzydła motyla na innym kontynencie, ale z faktycznego ataku ze strony tureckiego obrońcy. Efekt? Brak karnego, kartki, czegokolwiek.

Nieco później – długa piłka w stronę Sadio Mane, szansa na pojedynek z bramkarzem Realu Madryt. Senegalczyk zostaje jednak powalony przez Vasqueza, który atakuje go barkiem. Efekt? Brak wolnego, brak kartki, czegokolwiek.

Trudno tutaj mówić o niemieckiej dokładności, przyłożeniu się do swoich obowiązków. Z naszej perspektywy były to sytuacje bardzo klarowne i można Brychowi zarzucić, że nieco wypaczył wynik spotkania. Szansa Mane miała przecież miejsce jeszcze w momencie, gdy było tylko 1:0 dla Królewskich. Cały mecz mógł potoczyć się zupełnie inaczej.

Tym bardziej, że na tym się popisy arbitra nie kończyły. A to nie odgwizdał kolejnego faulu na Mane, a to na Benzemie, a to dał się nabrać na kogucie wrzaski Viniciusa. Więcej można na niego narzekać, niż jakkolwiek bronić. Co ciekawe – to samo można powiedzieć o Liverpoolu.

Chwalić Real, czy chłostać Liverpool?

Można grać źle, można nawet grać bardzo słabo. Jednak Liverpool w pierwszej połowie nie zachowywał nawet odrobiny przyzwoitości mistrza Premier League. Do przerwy nie oddali nawet jednego uderzenia – celnego czy też nie. Do przerwy istnieli tylko teoretycznie, tak jak w starciu z nimi czynił Arsenal, który przecież wrzucono potem na wolno obracający się grill.

Jakiekolwiek akcje zaczepne były neutralizowane w dziecinny sposób. Vasquez na prawej obronie stanowił dla Sadio Mane zaporę nie do przejścia. Skrzydłowy nie wygrał z nim w zasadzie żadnego pojedynku. Nie popisywał się też Trent Alexander-Arnold – jego szczupak wylądował wprost pod nogami zawodnika Realu, a cegiełkę regularnie dorzucał Kabak, Phillips, czy absolutnie żenujący Keita, którego Klopp ściągnął jeszcze przed przerwą.

W jego miejsce wszedł Thiago, ale i on nie wynalazł dowodu na kwadraturę koła, a tylko to mogło uchronić Liverpool przed porażką. Jakikolwiek pomocnik Liverpoolu nie wytrzymywał porównania z zawodnikami Realu Madryt. Casemiro i Modrić grali świetnie, zaś Toni Kroos absolutnie genialnie:

  • 68 podań
  • 91% skuteczności podań
  • 5 wykreowanych sytuacji
  • 100% celności długich podań (9/9)
  • 100% skuteczności wślizgów (5/5)

Do tego podanie, które przeszyło obronę angielskiej ekipy po stokroć bardziej, niż przecohdzi uczuć przez duszę w rozpaczy. Kroos zdominował środek pola, ponownie stał się Panem Mózgiem. Liverpool nie miał koncepcji, jak go zneutralizować, a to było dla niego tożsame z porażką.

Porażką podłą, rozczarowującą pod względem stylu. Nikt nie spodziewał się cudów po duecie Kabak i Phillips, bo chociaż są najbardziej doświadczeni ze wszystkich duetów Kloppa, to zagrali razem 264 minuty. A ich pierwszy poważny test zakończył się katastrofalnie. Nikt nie spodziewał się, że Trent Alexander-Arnold będzie trzymał formę z Arsenalu do końca świata i o jeden dzień dłużej, ale i tak łatwo zrozumieć zgryzotę. Wreszcie mało kto przewidywał, że Alisson aka Jim Cooper ze Stranger Things będzie w stanie zatrzymać Benzemę, ale że pokona go dwa razy Vinicius?

Miały być ciężary Realu, a był spacerek. Nóż wszedł w delikatnie ciepłe masło, a następnie rozsmarował je po całej powierzchni boiska. Trafienie Salaha dało złudną nadzieję na to, że może coś jeszcze uda się ugrać. Było to jednak karmienie się pustymi nadziejami. The Reds oczywiście zagrali lepszą drugą połowę, Mane potykał się o własne nogi, zaś trafienie numer trzy dla Królewskich zakrawa o abominację gry defensywnej, ale błędów zbierało się tyle, że trudno uznać je tylko za wypadek przy pracy.

Nic nie zmieni tego, że mistrz Premier League dostał aż 3:1 od zespołu, w którym na prawej obronie biegał cholerny Lucas Vazquez. Zidane znowu podpisał swój pakt z diabłem, cena nadal pozostaje nieznana. Klopp zaś musi ponownie wspiąć się na nieosiągalną górę.

Liverpool do awansu potrzebuje dwóch goli – to teoretycznie da się zrobić. W praktyce jednak Liverpool zdobył na Anfield tylko jedną bramkę w 2021 roku.

Fot.Newspix

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułBiden zmienia plany! Nowa data kwalifikacji na szczepienia
Następny artykułDiablo 2: Resurrected – pierwsze testy jeszcze w tym tygodniu