A A+ A++

W marcu 1981 r. Polska ogłosiła wierzycielom niezdolność do dalszej obsługi zadłużenia zagranicznego. Władza ludowa nie była już stanie dłużej spłacać kapitału, ani odsetek kredytów zaciągniętych jeszcze przez Edwarda Gierka. Kwota pożyczek, która doprowadziła wówczas do załamania finansowego wynosiła wówczas 24,1 mld dolarów. Dzisiaj dług publiczny Polski przekracza wartość biliona złotych, czyli w wartościach nominalnych jest kilkanaście razy większy. A jednak perspektywa bankructwa wydaje się obecnie odległa.

Ważna siła, nie ciężar

Porównywanie suchych liczb na przestrzeni 40 lat nie ma większego sensu, ponieważ przez ten czas wiele się zmieniło. Nie tylko spadła siła nabywcza pieniądza – dolar dziś jest wart mniej niż w latach 80 ubiegłego wieku, ale też urosła nasza gospodarka. To sprawia, że kwoty, które jeszcze nie tak dawno wydawały się gigantyczne, dziś nie robią aż tak dużego wrażenia. Z tego powodu rozmiar długu należy odnieść do czegoś bardziej wymiernego, żeby porównywać jabłka z jabłkami.

 Najbardziej oczywistym jest zestawienie wartości zadłużenia z wielkością gospodarki mierzoną choćby sumą Produktu Krajowego Brutto. Teoretycznie im silniejszy ekonomicznie jest dany kraj, tym więcej może udźwignąć kredytu.

W 1980 r. PKB Polski kształtowało się na poziomie 56,6 mld dolarów. Zatem zadłużenie stanowiło 42,6 proc. tej wartości. Na koniec 2020 r. dług publiczny według metodologii UE miał wartość zbliża 57,5 60 proc. PKB. Oznacza to, że albo dziś jesteśmy w znacznie gorszej sytuacji niż w momencie ostatniego bankructwa Polski, i to już od ponad dwudziestu lat, albo proste porównanie wielkości długu do gospodarki jest niewystarczające.

Gra w zielone

Najważniejszą trudnością związaną z tzw. “Długami Gierka” było zaciąganie ich w dewizach. Wierzyciele chcieli odzyskać zainwestowaną kwotę w tej samej walucie, w której ją udostępnili. Amerykańskich dolarów i niemieckich marek nie dało się wydrukować, trzeba było je pozyskać w inny sposób i tu zaczynały się schody.

W czasach PRL, złoty nie był walutą wymienialną, więc żeby oddać komuś pożyczonego dolara, trzeba było komuś innemu coś za tego dolara sprzedać. Choć zadłużenie wciąż przyrastało, to wpływy z eksportu, które miały te kredyty spłacać, już nie. Wówczas koniecznie stawało się zaciąganie nowych pożyczek na spłacanie starych, aż w marcu 1981 r. zabrakło chętnych do dosypywania kapitału do tej studni bez dna i rozpoczął się trwający 13 lat okres negocjacji z wierzycielami.

Wydaje się, że dziś nasza sytuacja jest o wiele lepsza, bo polski złoty jest wymienialny, co oznacza, że można bez problemu kupić dolary na rynku finansowym. Brzmi dobrze, ale tak naprawdę, żeby komuś sprzedać złotówki, trzeba najpierw znaleźć kogoś, kto za naszą walutę chce coś kupić, np. dobra lub usługi, ale też obligacje, akcje, czy inne instrumenty finansowe. Zdolność obsługi zadłużenia w walutach obcych sprowadza się więc dziś do tego samego, co w czasach PRL, czyli do możliwości sprzedaży za granicę.

Problemy z dewizami

Powyższe oznacza, że bardziej zasadne niż porównywanie całej sumy zadłużenia publicznego, będzie uwzględnienie tylko jej części denominowanej w walutach obcych i porównanie jej do eksportu. Jeśli spojrzymy w ten sposób, to dzisiejsza sytuacja nie jest aż taka straszna.

Zadłużenie sektora finansów publicznych denominowane w walutach innych niż złoty na koniec 2020 r. miało wartość w przeliczeniu około 70 mld dolarów, co daje niecałe 12 proc. PKB. Natomiast jak już wcześniej zauważyliśmy, warto zestawić to z wartością eksportu. W końcu to od tego jak wiele dewiz do kraju napływa, zależy to jak wiele można potencjalnie przeznaczyć na obsługę długu.

w 1980 r. Polska sprzedawała do krajów tzw. drugiego obszaru walutowego dobra i usługi o wartości niecałych 8 mld dolarów. Oznacza to, że zadłużenie wobec krajów “Zachodu” przekraczało wartość trzyletniego eksportu.

W 2020 r. wartość eksportu dóbr wyniosła około 266 mld dolarów. Jeśli do tego dodamy przeszło 67 mld dolarów wpływy z eksportu usług, okaże się, że całkowite przychody z tego tytułu byłyby w stanie pokryć wartość publicznego zadłużenia w walutach obcych w niecałe trzy miesiące. Pod tym względem w ciągu ostatnich 40 lat Polska dokonała ogromnego przełomu.

Nie tylko państwo

Zmiana jaka zaszła w strukturze zadłużenia zagranicznego przez ostatnie 40 lat miała także wymiar jakościowy. Po przemianach ustrojowych państwo przestało być jedynym podmiotem obecnym na zagranicznych rynkach długu, a własne zobowiązania zaczęły zaciągać także podmioty prywatne. Jak pokazują współczesne przykłady państw takich jak Turcja, one także mogą stanowić poważne obciążenie dla gospodarki, jako całości.

Według danych NBP, całkowite zadłużenie zagraniczne podmiotów prywatnych i publicznych, w tym także to denominowane w polskim złotym, wyniosło na koniec 2020 r. w przeliczeniu 372 mld dolarów. Jest to trochę ponad rok i dwa miesięce wartości wpływów z polskiego eksportu dóbr i usług. Wciąż znacznie mniej niż wartość 3 lat notowana w przededniu ogłoszenia przez Polskę niewypłacalności.

Poza samą wartością długu, także warunki jego spłaty stawiają dzisiejszą III RP w znacznie lepszej sytuacji niż jej ludową poprzedniczkę. Obecnie średnia ważona oprocentowania zadłużenia publicznego denominowanego w walutach obcych wynosi nieco ponad 3 proc. W 1980 r. odsetki miały wartość ponad 10 proc. polskiego długu.

Relatywnie niskie oprocentowanie wynika przede wszystkim z ogólnego poziomu stóp procentowych na świecie, ale też znacznie wyższej wiarygodności kredytowej naszego kraju. Wynika ona nie tylko z poziomu wskaźników opisanych powyżej, ale też z zasobnych rezerw walutowych NBP, których wartość przekracza dziś 150 mld dolarów. W 1980 r. polskie rezerwy dewizowe praktycznie nie istniały.

Drukarka dobra na wszystko

Powyższe rozważania dotyczą wyłącznie zdolności do obsługi zadłużenia zagranicznego, które jest kluczowym kryterium branym pod uwagę przez inwestorów oceniających zdolność kredytową podmiotów działających na światowych rynkach finansowych. Dziś jest ona nieporównywalnie większa niż przed 40 laty i nie widać, by stanowiła ona powód do większego niepokoju.

Zobowiązania wobec własnych obywateli są w tym kontekście drugorzędne. Zawsze można je przecież zmniejszyć poprzez inflację, która pociągnie za sobą spadek siły nabywczej wynagrodzeń obywateli, ale to już nie jest problem zagranicznych inwestorów, a w każdym razie jest to problem drugorzędny. Na szczęście i w tym aspekcie jest nam daleko do PRL, ale to już jest temat na inną opowieść.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułObostrzenia przedłużone. Z jednym wyjątkiem
Następny artykułOrganizacja pracy Urzędu Miejskiego w czasie epidemii