A A+ A++

Pomysł ograniczenia kadencji wójtów burmistrzów i prezydentów miast ma zarówno zwolenników, jak i przeciwników.

Zwykle szczególnie silnie i ostro negatywnie wypowiadają się na ten temat ci, którzy przed wprowadzeniem nowych przepisów rządzili w swoich gminach dłużej niż dwie kadencje.

Podobnie myślą osoby, które są zwolennikami obecnie urzędujących włodarzy, one też zwykle są przeciwne ograniczeniu kadencji, natomiast według przeciwników urzędujących władz wszelkie nieprawidłowości mające miejsce w gminach były i jeszcze ciągle są właśnie efektem braku takiej regulacji.

Podstawowym argumentem przeciwników kadencyjności jest ten o psuciu państwa. Według nich wybory są najlepszym weryfikatorem. Jeżeli obywatele chcą wybierać tych, którzy sprawują swoją funkcję przez więcej niż dwie kadencje, to najlepiej wiedzą, czy ktoś się nadaje na to stanowisko, czy nie. Nie ma żadnego racjonalnego powodu, aby odebrać mieszkańcom prawo decydowania o tym, kto ma rządzić w ich gminie czy mieście.

Owszem, potencjału tej specyficznej „autoregulacji” nie można lekceważyć. Powszechnie znane są przypadki porażek wyborczych lub wyjątkowo słabych wyników wieloletnich włodarzy, co do których panowało przekonanie, że są „nie do ruszenia”. Jednakże wyborcze „oczyszczenie” działa dobrze tylko tam, gdzie silne jest społeczeństwo obywatelskie oraz tam, gdzie silna jest pozycja radnych opozycyjnych do włodarza, gdyż pełnią oni funkcję kontrolną. Jednakże, jeżeli konkurencyjny komitet czy klub radnych, nie ma w radzie większości, a tak jest np. w Ełku, to nie ma wystarczającej mocy decyzyjnej i kontrolnej.

W naszym mieście dopiero w obecnej kadencji zauważalne są próby kontroli działalności prezydenta przez opozycyjnych radnych i powoli zaczyna to przynosić pozytywne efekty w postaci większych konsultacji przy podejmowaniu decyzji.

Dlatego, z punktu widzenia kontroli działalności włodarza miasta, niedobrze jest, gdy ma on większość w radzie miasta. Wiadomo, iż „radni prezydenta” są wykonawcami jego woli. Z jednej strony przegłosowując wszystkie proponowane przez niego rozwiązania, sami zajmując się nieważnymi detalami, z drugiej strony owi radni „pilnują”, aby rada miasta nie sprawowała nadmiernie funkcji kontrolnych.

Jak to działa wystarczy odtworzyć posiedzenie sesji Rady Miasta w Ełku i poobserwować radnych „prezydenckich”. Oni nigdy nie rozliczają prezydenta, a ich aktywność ogniskuje się na wzajemnej licytacji, kto wymyśli bardziej wzniosłe pochlebstwa. Często mówią o wielkim dziedzictwie prezydenta, zadają pytania w stylu: „panie prezydencie, dlaczego pan jest taki wspaniały?”. Niestety pochlebstwa, co warto odnotować, zwykle odrywają ludzi od rzeczywistości.

W tych okolicznościach trudno mówić o niezależności radnych „prezydenckich” ani nawet o tym, że będą oni reprezentować interesy mieszkańców.

Przeciwnicy kadencyjności dodają też, że przez kadencyjność tworzona jest fikcja. Limit kadencji jest rozwiązaniem nieodpornym na pozorowaną rotację władzy. Inspiracją dla lokalnych polityków jest z pewnością przykład zamiany prezydenta Putina na prezydenta Miedwiediewa w Rosji. Tam, gdzie istnieją lokalne układy, bez trudu zaadaptują się do nowych regulacji.

I w końcu, przeciwnicy kadencyjności, akcentując kolejny argument za swoją racją, powołują się na czynnik ludzki. Osoba, która sprawuje to stanowisko kilkanaście lat, pozostaje poza swoich obiegiem zawodowym i może mieć realne problemy powrotu na rynek pracy.

Uważam, że bycie włodarzem stało się zawodem. I niestety nie wpływa to pozytywnie na obiektywne postrzeganie problemów społecznych. Kadencyjność spowoduje, że urząd wójta, burmistrza, prezydenta miasta przestanie być traktowany jako zawód, a zacznie, jak być powinno, jako służba publiczna, dla dobra społeczności lokalnej. Doświadczony, sprawdzony włodarz, nie będzie miał problemu z późniejszym zatrudnieniem. Sprawdzi się w każdej działalności związanej z samorządem i z pewnością jego umiejętności będą pożądane na rynku pracy.

Jakie są zatem argumenty zwolenników tego rozwiązania?

Wnioskodawcy ustawy wprowadzającej dwukadencyjność w uzasadnieniu napisali: Piastowanie funkcji wójta […] przez więcej niż dwie kadencje stwarza zagrożenie zawłaszczenia tego urzędu przez określoną grupę lokalną, rodzinną, czy środowisko polityczne, stworzenia zagrożenia powstawania trudnych do przezwyciężenia powiązań i korupcji.

Każda władza deprawuje człowieka, a władza absolutna deprawuje go absolutnie. Włodarze samorządów mają bardzo dużą, lokalną władzę, więc pokusa jej wykorzystania też jest bardzo duża.

Niemal wszędzie tam, gdzie władza sprawowana jest przez więcej niż dwie kadencje, niezależnie od woli samego włodarza, tworzą się lokalne koterie, a wokół niego lokalny urzędniczy dwór i niewidzialne nici tworzące system powiązań. Takie uzależnienia narastają lawinowo, szczególnie w mniejszych miastach. To zwykle zamknięty krąg grupy rządzącej, niedopuszczający do niej nowych osób. W takim „układzie” ludzie zaczynają pracować nie dla miasta, tylko dla własnych, prywatnych interesów.

Samorządy obrastają układami jak brzuch tłuszczem. Po kilkunastu latach tego samego włodarza ciężko poruszać się w nagromadzonym przez lata „tłuszczu”.

W gminach, gdzie scena lokalnej polityki jest zabetonowana, szerzy się nepotyzm, trudno dostać pracę, jak się nie ma dobrych układów z wójtem, burmistrzem czy prezydentem, jeżeli w tym zamkniętym układzie pojawi się jakieś zakłócenie, to albo się je „likwiduje”, albo „kupuje”. Ten sam mechanizm znany jest, chociażby poprzez „zwalnianie” kogoś z rodziny czy wpływanie na sposób głosowania, np. poprzez „wpisanie” radnego do płatnej komisji alkoholowej. Jak się nie układasz, a jesteś np. przedsiębiorcą, to twoja działalność w mieście idzie „jak po grudzie”. Miesiącami czekasz na decyzje administracyjne, postępowania się przedłużają, a decyzje są zwykle odmowne.

Dzieje się tak, dlatego że wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci są najważniejszymi dysponentami lokalnych zasobów, największymi pracodawcami i inwestorami.

Warto na każdym kroku przypominać, że samorząd powinien być dla lokalnej społeczności, a nie dla włodarza czy skupionego wokół niego urzędu. Podejmowane decyzje mają sprzyjać mieszkańcom, a nie sprzecznej często z ich interesami wizji prezydenta.

W dyskusjach nad kadencyjnością bardzo często podnoszony jest argument nowości. Dzięki ograniczeniu kadencji gminami mają zarządzać nowi ludzie, którzy będą realizować nowe projekty i to w sposób bardziej efektywny, ponieważ od początku sprawowania swojej funkcji będą świadomi okresu, w którym mogą wdrażać swój plan, a tym samym zrobią to sprawnie i zgodnie z przyjętym harmonogramem. Nowość zawsze przynosi zmiany, zaangażowanie i potrzebę działania.

Wymuszona przez przepisy prawa zmiana na stanowisku wójta, burmistrza czy prezydenta umożliwia też ubieganie się o to stanowisko nowym osobom, spoza dotychczasowych układów politycznych. Znane są obecnie przypadki pełnienia funkcji organu wykonawczego przez jedną osobę niekiedy od czasu przywrócenia samorządu terytorialnego. Teraz to się zmieni.

Przeciwnicy tego rozwiązania od razu podnoszą argument o utracie doświadczonych ludzi, co może źle wpływać na rozwój samorządów. Ja się z tym nie zgadzam. W USA po upływie dwóch kadencji odszedł ze stanowiska taki autorytet jak burmistrz Rudolph Giuliani i Nowy Jork się nie zawalił.

Poza tym kadencyjność dotyczy władz, a nie urzędników. Urząd z pewnością nie padnie i poradzi sobie z ciągłością wykonywanych zadań.

Kolejnym, ważnym argumentem za kadencyjnością, jest ten o równości szans w ubieganiu się o urząd włodarza samorządu.

Lokalni włodarze nie dość, że są rozpoznawalni w środowisku wyborczym, to jeszcze mają, raz, dostęp do mediów lokalnych – pod pretekstem informowania o samorządzie, dwa dostęp do środków finansowych budżetu miasta, który np. poprzez prowadzenie inwestycji może wykorzystywać do swojej autopromocji. Włodarz podczas wyborów korzysta ze swoistego handicapu, łącząc kampanię wyborczą z bieżącą działalnością, prezentując się wyborcom przy rozmaitych okazjach jak np. pikniki, festyny, dni otwarte, czy otwieranie zakończonych inwestycji.

Działania promocyjne stają się głównym priorytetem osoby zarządzającej, a to zawsze istotne wydatki, które w innej sytuacji mogłyby sfinansować wiele inwestycji i działań ważnych dla mieszkańców. Przy kadencyjności ta potrzeba znika, gdyż włodarz wie, że musi ustąpić ze stanowiska po dwóch kadencjach i nie koncentruje się tak bardzo na mniej znaczącej w takich okolicznościach działalności piarowej.

Przewaga wyborcza osób sprawujących urząd wójta, burmistrza czy prezydenta wynika także z relacji podległości między swoim urzędem a instytucjami samorządowymi. Gmina jest często największym pracodawcą na swoim terenie. Osoby tam zatrudnione oraz ich rodziny stanowią często naturalny elektorat piastuna urzędu.

Mieliśmy już w Ełku przykłady bzdurnej narracji, że nowy włodarz będzie zwalniać ludzi w urzędach czy spółkach miejskich. To działa na wyobraźnię, wywołuje strach przed zwolnieniem z pracy, tym samym zapewniając znaczące poparcie.

Oczywiście kadencyjność nie wyeliminuje tej opisanej powyżej nierówności wyborczej.

Dwukadencyjność nie powinna ograniczać się do samorządów. Powinna obejmować członków rad nadzorczych spółek miejskich, zarządów podmiotów podległych samorządom, w tym szczególnie szkół. Wielu dyrektorów pełni swoją funkcję latami, tworząc swoiste własne „księstwa”, które tkwią w stagnacji, w powtarzającym się z roku na rok schemacie postępowania, zarządzania i decyzyjności, co nie prowadzi do rozwoju zarządzaną placówką. Wciska ją w marazm i zamiast rozwoju – trwanie. Co też jest ze szkodą dla lokalnej społeczności.

Bert

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł​Mayyas zwycięzcą “America’s Got Talent”. Sara James poza TOP 5
Następny artykułWojna w Ukrainie. Putin wyjechał z Moskwy. Ma rozmawiać z prezydentem Chin