A A+ A++


Zobacz wideo

Trwa obława na Grzegorza Borysa, który w piątek 20 października miał zabić sześcioletniego syna. Ciało Olka znalazła w domu jego matka i powiadomiła służby. Odtąd jej męża szuka ponad tysiąc funkcjonariuszy m.in. policji, Żandarmerii Wojskowej, a także Marynarki Wojennej, w której służył 44-latek. – Jest podejrzany o zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, więc tak jest traktowany: jako szczególnie niebezpieczny – powiedział płk Andrzej Nowakowski, komendant oddziału Żandarmerii Wojskowej w Elblągu.

Sprawa zabójstwa Olka z Gdyni trafiła na jedynki portali informacyjnych i odbija się szerokim echem w mediach społecznościowych. Wiosną było tak z ośmioletnim Kamilem z Częstochowy, który został skatowany przez ojczyma i zmarł w szpitalu. Ale zainteresowanie budzi właściwie każda historia dziecka, które zostało zabite przez rodzica. A tylko w tym roku takich maluchów było 28 – wyliczyła Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę.

To społeczne zainteresowanie nie dziwi Jana Gołębiowskiego, który od 19 lat zajmuje się zbrodniami. Jest psychologiem kryminalnym i jednym z bardziej znanych profilerów w Polsce. Rozmawiał z wieloma zabójcami dzieci i za każdym razem próbował odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego posunęli się do tak ekstremalnej zbrodni.

– Siadam naprzeciwko człowieka, który z jednej strony jest do mnie podobny, bo np. mamy jakieś wspólne doświadczenia i zainteresowania. A z drugiej jest radykalnie inny, bo zabił, czego nie mógłbym zrobić. To jest taki taniec podobieństw i przeciwieństw. Inność zabójcy mnie przyciąga. W punkcie wyjścia nie jestem w stanie zrozumieć, jak mógł zrobić dziecku krzywdę. Chcę pojąć, dlaczego przeszedł na mroczną stronę i jak ten mechanizm wygląda. Nie chodzi o zwykłą ciekawość gapia, który zwalnia na drodze tylko po to, by zajrzeć do roztrzaskanego samochodu i zobaczyć tam trupa. Z wiedzy, jaką w ten sposób zdobywam, korzystają później śledczy i sąd – tłumaczy współautor książki “Urodzeni mordercy”.

Do mediów wyciekło kilka szczegółów sprawy, które dla profilera i śledczych są znaczące.

“Jak zabójcę może zaskoczyć fakt, że sam poderżnął dziecku gardło?”

Media powtarzają, że ojciec Olka mógł zaplanować zbrodnię. Przed ucieczką spakował bowiem sprzęt do survivalu, który może pozwolić mu przetrwać w terenie. Jednak zdaniem mojego rozmówcy Borys mógł po prostu wziąć z miejsca zbrodni to, co miał pod ręką.

– Gdy oceniamy, czy zbrodnia została zaplanowana, to sprawdzamy, czy sprawca np. próbował upozorować wypadek i zapewnić sobie alibi. Albo sprawić, by policja pomyślała, że ktoś włamał mu się do domu i zabił dziecko. Jedni zabójcy tak planują zbrodnię, a u drugich ona po prostu się wydarza i ich zaskakuje – mówi Jan Gołębiowski.

– Jak mordercę może zaskoczyć fakt, że sam poderżnął dziecku gardło? – pytam.

– Nawet jeśli niektórzy dojrzewają do zbrodni przez dłuższy czas, to dzieje się ona poza ich świadomością. Tłamszą i wypierają trudne emocje. Wszystko to zbiera się jak powietrze w balonie i musi po prostu wybuchnąć. Czasem w sposób niekontrolowany, czyli w formie zbrodni, którą są autentycznie zdziwieni – tłumaczy.

– Sąsiedzi Borysa mówili, że wszystko go bardzo frustrowało. Miał krzyczeć na dzieci, które bawiły się na placu zabaw. Z kolei jego syn siedział przy nim jak na szpilkach, co może świadczyć o tym, że ojciec łatwo wybuchał. Czyli mówi pan, że ten balon z emocjami mógł ostatecznie pęknąć i doszło do tragedii? – dociekam.

– Na razie możemy snuć tylko hipotezy. Ale też w procesie rekonstrukcji zbrodni one są wartościowe. Profiler je formułuje, policja i prokuratura weryfikują. W ustaleniu, czy doszło do pęknięcia balonu, pomogą oględziny miejsca zbrodni. Bo śledczym wiele powie to, czy w mieszkaniu Borysa były porozrzucane przedmioty, czy coś potłukł, czy też ładnie się spakował i uciekł – stwierdza.

– W tym mieszkaniu miano znaleźć martwego psa. Co nam to mówi? – dopytuję.

– Mógł zostawić psa i po prostu uciec. A jeśli go zabił, to tam musiało zadziać się coś jeszcze. Może ten wybuch emocji był tak duży, że po zabójstwie dziecka niejako “rozszerzył się” na zwierzę. A może sprawca najpierw zabił ujadającego psa, a chłopiec wtedy rzucił się na ojca. I to mógł być mechanizm spustowy, który doprowadził do zabójstwa syna – mówi profiler.

– W tym scenariuszu mamy więc niekontrolowany wybuch. Co dalej? – dociekam. 

– Po nieplanowanej zbrodni sprawcy często popełniają samobójstwo, które nazywamy poagresyjnym. Z poczucia winy i strachu przed odpowiedzialnością – zarówno karną, jak i społeczną. Sprawca wie przecież, że będzie napiętnowany przez media, rodzinę i znajomych. W przypadku zabójcy z Gdyni trzeba więc rozważyć hipotezę o samobójstwie – podkreśla.

– Jak to, przecież uciekł do lasu – dziwię się.

– Ale nie wiemy, co tam zrobił. Dopóki go nie złapią żywego albo nie znajdą jego zwłok, to pozostaje znak zapytania. Samobójstwo poagresyjne nie musi nastąpić od razu po zbrodni. Sprawca może być tak pobudzony, że w pierwszym odruchu po prostu ucieka. Dopiero po jakimś czasie mija mu emocjonalny stan, w którym zabił. Jednemu może to zająć kilka godzin, a innemu całe dni. W końcu jednak dociera do niego, co zrobił. Uświadamia sobie, że nie ma co uciekać. Zatrzymuje się i kończy ze sobą. Oczywiście możemy mieć do czynienia z osobą o silnym rysie psychopatycznym, która ani przez moment nie rozważa samobójstwa. Tylko że w mieszkaniu marynarza – zdaje się – znaleziono list? – mówi profiler.

– Tak, podejrzany miał napisać: “Przepraszam za wszystko, wszyscy jesteście bestiami” – cytuję.

– Proszę zwrócić uwagę na słowo “przepraszam”, które może świadczyć o poczuciu winy. Zaraz potem jest mowa o “bestiach”, co czytam jako przerzucanie tej winy na otoczenie. To projekcja, czyli typowy mechanizm obronny. Facet widzi, że popełnił bestialski czyn, ale chce, by nie tylko on był uznawany za bestię – tłumaczy profiler.

Zabił swoje dzieci, bo przeszkadzały mu w życiu

W swojej pracy Jan Gołębiowski wielokrotnie miał do czynienia też z matkami, których kryzysy psychiczne doprowadziły do zabicia dzieci. Jedna uśmierciła ośmioletniego syna, a później sama się powiesiła. Inna zamordowała niemowlę, a następnie próbowała poderżnąć sobie gardło. Nie udało się, przeżyła. Znaleziono ją nieprzytomną w mieszkaniu. Obok leżały zwłoki dziecka.

Dzieci padają też ofiarą wojny rodziców. Same nie wzbudzają tak skrajnej agresji, by ojciec czy matka chcieli je zabić. Są jednak zakładnikami eskalującego konfliktu, którego w pewnym momencie dorośli nie umieją już zatrzymać. – Np. mąż zapowiada, że jak żona będzie próbowała od niego odejść, to on zabije ją i dziecko. A później to się dzieje. Pamiętam faceta świeżo po rozwodzie. Mógł spotykać się z dziećmi, ale tylko w obecności kuratora. Kiedyś poszli wszyscy na jakiś basen z piłeczkami. W pewnym momencie chłopiec musiał pójść do toalety, więc ojciec go tam zaprowadził, a kuratorka została chyba z drugim dzieckiem. Ojciec otruł syna w ubikacji, a potem siebie – opowiada mój rozmówca.

Większość dzieciobójstw jest jednak z początku wielką zagadką. Tak było ze sprawą pewnego studenta, którego mały syn trafił na pogotowie, a lekarze zawiadomili policję. – Ojciec tłumaczył, że dziecko wypadło mu z rąk, co brzmiało nieprawdopodobnie. Obrażenia były rozległe i nie pasowały do upadku z tak niskiej wysokości. Dziecko zmarło. Gdy funkcjonariusze zaczęli drążyć, okazało się, że dwa lata wcześniej w tej rodzinie doszło do śmierci łóżeczkowej córeczki, jeszcze niemowlęcia. Wszystko to było podejrzane – wspomina.

W trakcie śledztwa do akcji wkroczył Jan Gołębiowski. Spotykał się z podejrzanym i obserwował go w szpitalu psychiatrycznym, do którego student trafił na obserwację. Profiler miał ocenić, czy chłopak był zdolny do obu zabójstw. A jeśli tak, dlaczego ich dokonał i czy był wtedy poczytalny.

Podczas tych spotkań Gołębiowski robił wywiad i testy psychologiczne. Podejrzany utrzymywał, że jest ofiarą policji i prokuratury. Bo nie dość, że cierpi z powodu śmierci syna, to jeszcze czuje się posądzany o jej spowodowanie. W takich sytuacjach profiler nie oskarża ani nie ocenia. Po prostu cierpliwie zadaje rozmówcy pytania: jak poznał się z żoną, czy planowali zostać rodzicami, jak czuł się jako młody ojciec i jakie ma plany.

– W pewnym momencie badany powiedział, że chłopiec miał jakieś problemy zdrowotne, więc pytałem dalej: jak dzielił się z żoną opieką nad dzieckiem. Wyszło, że ono kiedyś zachłysnęło się podczas karmienia, było niedotlenione i trafiło do szpitala. Jak później się okazało, wcale nie zachłysnęło się, tylko była to pierwsza próba pozbycia się tego chłopca – mówi.

Jednak takie spotkania rzadko kiedy wystarczają. Bo podejrzani traktują je niczym rozmowy kwalifikacyjne, podczas których chcą wypaść jak najlepiej. Na niewiele zdają się też tricki znane z filmów o profilerach – np. obserwowanie miki i mowy ciała rozmówcy. – W tej ostatniej nie ma w zasadzie uniwersalnych gestów, które coś mówią o sprawcy. Trzeba to wyskalować do konkretnego człowieka. Bo każdy ma swoją indywidualną mowę ciała. Musimy więc zobaczyć, jak człowiek zachowuje się w różnych sytuacjach i właśnie do tego służy obserwacja psychiatryczna. Patrzę na niego, gdy jest na stołówce albo na sali z innymi pacjentami. Odnotowuję gesty i porównuję z tymi, które widzę, gdy rozmawia ze mną. Nie chcę mówić o szczegółach, bo już w przypadku kilku zabójców dzieci okazało się, że oni czytają takie wypowiedzi, gdy przygotowują się do zbrodni. Później są przygotowani na spotkania z wymiarem sprawiedliwości – wyjaśnia.

Jak dodaje, podczas całej swojej pracy ze studentem dostrzegł w jego osobowości rys narcystyczny Okazało się, że chłopak nie zdążył dojrzeć i przygotować się do roli ojca. Miał plany, które kłóciły się z domowymi obowiązkami. Zabił swoje dzieci, bo przeszkadzały mu w życiu.

“Stereotyp patologii meliniarskiej”

Często maluchy giną w swoich domach, które miały być dla nich bezpieczne, a stały się miejscami kaźni. Narzędziami zbrodni bywają ręce ich najbliższych, którzy biją, uderzają o podłogę czy – jak w przypadku ośmioletniego Kamila z Częstochowy – polewają wrzątkiem, rzucają na piec węglowy i przypalają papierosami.

Według Jana Gołębiowskiego do większości z tych zbrodni wcale nie dochodzi w rodzinach z tzw. marginesu społecznego. – Funkcjonuje stereotyp patologii meliniarskiej, który chyba ma uśpić naszą czujność. A przecież najwięcej zabójstw dzieci mamy w takich przeciętnych albo nawet ponadprzeciętnych rodzinach. Sprawa marynarza z Gdyni też chyba to pokazuje – mówi profiler.

Podobnie mówi w tokfm.pl Andrzej Falkiewicz, pracownik MOPR w Bytomiu. Na co dzień odbiera zgłoszenia od zaniepokojonych losem dzieci mieszkańców miasta i jeździ na interwencje. Jeśli jednak krzyk dziecka dobiega z mieszkania prawnika czy lekarza, to mało kogo niepokoi. Po prostu sąsiedzi uznają, że np. maluch ząbkuje, więc tego nie zgłaszają. Nie spodziewają się, że “wykształcony i sytuowany” ojciec może znęcać się nad synkiem. – Łatwiej jest ukryć przemoc w takiej rodzinie – podkreśla mój rozmówca. Dodaje, że takie przypadki zazwyczaj wychodzą na światło dziennie, gdy jest już za późno, bo dziecko nie żyje.

Jeśli masz podejrzenie, że dziecku może dziać się krzywda, reaguj – dzwoń na policję albo do opieki społecznej.

Jeśli przeżywasz trudności i myślisz o odebraniu sobie życia lub chcesz pomóc osobie zagrożonej samobójstwem, pamiętaj, że możesz skorzystać z bezpłatnych numerów pomocowych: Centrum Wsparcia dla osób dorosłych w kryzysie psychicznym: 800-70-2222. Telefon zaufania dla Dzieci i Młodzieży: 116 111.

Masz temat? Napisz do autora: [email protected]

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPodrabiana odzież w Pile i Trzciance. Wartość 10 mln zł
Następny artykułLeszek Galemba Senatorem RP! Dotychczasowy kolski poseł zasiądzie po raz trzeci w Parlamencie