A A+ A++

Europa zmaga się z rekordowym wzrostem cen energii, który grozi wykolejeniem się ożywienia gospodarczego po pandemii, ścięciem dochodów gospodarstw domowych, a także wstrzymaniem rodzącej się zielonej transformacji. Mówiąc „energia” nie mówimy tylko o prądzie czy cieple, ale również o energii napędzającej nasze samochody, czyli ropie i produktom jej rafinacji.

Szereg czynników rynkowych, geograficznych i politycznych złożyło się na nieokiełznaną burzę, która nie za bardzo chce ustąpić w miarę jak kontynent wkracza w sezon jesienny, temperatury stopniowo spadają, a ogrzewanie staje się niezbędne.

Analitycy już teraz ostrzegają, że kryzys, który zaostrza się z powodu mieszanki problemów tymczasowych i strukturalnych, będzie się przedłużał, a najgorsze może dopiero nadejść.

Obywatele krajów takich jak Hiszpania, Włochy, Francja czy Polska stoją obecnie w obliczu rekordowo wysokich rachunków za energię, które dodatkowo zwiększają problemy gospodarcze spowodowane pandemią. Powszechne niezadowolenie postawiło rządy w stan najwyższej gotowości, a ministrowie starają się opracować nadzwyczajne środki, nawet jeśli są one krótkoterminowe i tylko częściowo skuteczne w łagodzeniu skutków. 

We Włoszech, Roberto Cingolani, minister ds. transformacji ekologicznej, już ostrzegł Włochów, by spodziewali się 40% wzrostu rachunków w ciągu najbliższych miesięcy. Francja zapowiedziała, że wyśle jednorazowe zapomogi w wysokości 100 euro do ponad 5,8 mln gospodarstw domowych o niskich dochodach. W Hiszpanii rząd obiecał obniżyć ceny do poziomu z 2018 roku. Madryt wysłał również list do Brukseli z prośbą o podjęcie działań w całej UE. “Pilnie potrzebujemy europejskiego menu politycznego przygotowanego do natychmiastowego reagowania na dramatyczne skoki cen” – napisano w liście. 

Ministerstwo Klimatu w Warszawie przygotowuje ustawę o ubóstwie energetycznym, która zakłada dofinansowanie do rachunków za energię od 637 do 800 zł dla gospodarstw domowych, których miesięczny dochód na osobę nie przekracza 1115 zł. Szacuje się, że ze wsparcia skorzysta 2,6 mln gospodarstw. Ponadto resort chce zawrzeć w projekcie zakaz odłączania od źródeł energii gospodarstw, które mają nawet wielomiesięczne zaległości. Państwo ma pokryć rachunki zaległych opłat dla jednostek, które nie są w stanie ich spłacić. 

W  miarę jak kryzys rozlewa się po całym bloku, a obywatele wyrażają coraz większe obawy, nie jest jasne, jak duży wpływ Unia Europejska może wywrzeć, aby powstrzymać ekscesy zliberalizowanego rynku energii, którego główne źródło pochodzi spoza jej własnych granic. 

Reklama

Gaz 

Należy zacząć od gazu. Ostatnią dekadę można spokojnie nazwać „Dekadą gazu”. Zwłaszcza jeśli chodzi o Stany Zjednoczone, które dokonały historycznego przełomu odkrywając a następnie masowo wydobywając gaz łupkowy na swoim terenie. Z kraju zależnego od dostaw surowców energetycznych stały się państwem samowystarczalnym. Proces ten miał przełożenie na rynek światowy. Suma summarum pojawiło się na nim po prostu znacznie więcej towaru, co spowodowało obniżenie się cen. Balansowały one wokół stawki 20 euro za megawatogodzinę (rynek europejski), nie przekraczając przez 12 ostatnich lat granicy 30 euro. 

Apogeum, czy raczej przeciwnie, minimum, ceny gazu osiągnęły na okresie epidemii koronawirusa w 2020 r. gdy można było kupić kontrakt terminowy na 1 megawatogodzinę za 0,27 euro (tak, taką samą ilość, za którą dziś trzeba zapłacić ponad 100 euro). To oczywiście również była anomalia, ale ceny ok. 20 euro utrzymywały się właściwie latami.

Mamy do czynienia ze stawką kilkukrotnie wyższą, co również jest nienaturalne. Na pewno tempo wzrostu cen przypomina nagłe, kryzysowe sytuacje a nie zwykłą rynkową sytuację. Można wymienić kilka przyczyn tak ogromnych wzrostów cen niebieskiego paliwa.

Ceny surowców

Pierwszy to bez cienia wątpliwości przemyślana strategia Kremla, który nie od dziś używa gazu jako broni politycznej. W normalnej rynkowej sytuacji Gazprom dążyłby do sprzedaży jak największej ilości gazu Europie jaką by mógł. Ma do tego możliwości, sieć gazociągów łączących Rosję ze Starym Kontynentem. Tymczasem dane ze stacji kompresującej Mallnow na polsko-niemieckiej granicy, która jest dobrym punktem odniesienia do śledzenia wolumenu gazu płynącego z Rosji do Europy, pozostaje na bardzo niskich poziomach.

Gazprom mógłby przesyłać do Europy nawet dwa razy więcej gazu niż przesyła. Nie robi tego w nadziei, że postawi UE pod ścianą, aby przyspieszyła proces certyfikacji Nord Stream 2. Wtedy gaz będzie mógł popłynąć podmorskim gazociągiem i zapewnić Europie tyle surowca, ile potrzebuje. Na taki scenariusz liczy Kreml, który zapewne nie cofnie się przed niczym i wbrew logice rynkowej będzie zachowywał tranzyt na niskim poziomie. Moskwę nie obchodzi czy miliony Europejczyków nie będzie miało czym ogrzać domów lub nie będzie miało dostępu do prądu – do swoich celów będą stąpać po trupach, nawet jeśli miały to być trupy z wychłodzenia. 

Jednak na taki obrót sytuacji nie może sobie pozwolić żaden europejski polityk, więc istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że nacisk Moskwy na przyspieszenie certyfikacji i uruchomienie Nord Stream 2 będzie skuteczny. 

Do rosyjskich manipulacji rynkiem nie doszłoby jednak, gdyby Europa była bardziej ostrożna w dobieraniu i balansowaniu dostawcami gazu. Gazprom odpowiada za ok. 50% importu niebieskiego paliwa w Europie. W naukach ekonomicznych przyjmuje się, że podmiot posiadający 60% rynku ma status monopolisty. Jeśli dodamy do tego fakt, że nasz kontynent posiada raczej niewiele własnych złóż (właściwie dwa duże, w holenderskim Groningen oraz na Morzu Północnym na wodach norweskich), to dominacja Gazpromu na tym rynku jest jeszcze bardziej dojmująca.

Drugą przyczyną jest postpandemiczne odbicie gospodarcze, które spowodowało gwałtowny wzrost popytu na energię, w tym gaz. Spośród wielu jego przeznaczeń, w ostatnich tygodniach widoczny był wpływ na ceny nawozów a w konsekwencji na ceny żywności, niebieskie paliwo stanowi bowiem 70% kosztów produkcji nawozów. Niedawno pod zakładami Anwilu, jednego z największych producentów nawozów azotowych w Polsce, protestowała AgroUnia, która narzekała na wysokie ceny nie rozumiejąc, że Anwil nie podniósł ich ze złośliwości, ale z powodu sytuacji rynkowej. 

Trzeci powód to fakt wynikający z gazowego boomu ostatniej dekady – przy niskich cenach surowca, wszyscy uwierzyli, że będą one trwać wiecznie, więc europejskie (ale też amerykańskie) spółki energetyczne niemal masowo przekształcały elektrownie węglowe na gazowe lub inwestowały w nowe bloki gazowe. Naturalnie powoduje to ogromny wzrost podaży, za którą popyt po prostu nie nadążył, nie zawsze w sposób naturalny (vide: ustępy nt. działań Gazpromu).

Ropa

Rynek ropy naftowej przebył długą drogę od minusowych cen w 2020 r. po szoku podażowym i wojnie cenowej Arabii Saudyjskiej z Rosją do najwyższego poziomu wartości benchmarku ropy, czyli baryłki WTI, od 2014 roku. Za kontrakt terminowy na tę baryłkę trzeba obecnie zapłacić ponad 82 dolary (stan na 20.10.2021 r.). Najpierw w połowie ubiegłego roku ropa ugruntowała swoją cenę na poziomie ok. 20 euro następnie w drugiej jego połowie doszlusowała do 40 dolarów by w pierwszej połowie osiągnąć 60 dolarów a w lato przebijać nowe poziomy aż do 80 dolarów na jesień. 

Wzrost wartości ropy podyktowany jest również odbiciem ekonomicznym po epidemii koronawirusa. Rzecz jasna, na ceny ropy wpływ zawsze ma globalny kartel OPEC, który w zależności od sytuacji redukuje bądź zwiększa podaż, co w oczywisty sposób ma wpływ na ceny.

Wartość ropy wznosiła się w bardziej stabilnym tempie, nie była to rakieta pionowa jak w przypadku gazu. Niemniej jednak taki poziom cen musiał wpłynąć na stawki na stacjach benzynowych, a w konsekwencji na niezliczone ilości dóbr i usług, w które koszty wliczony jest transport. 

Czy ropa za 100 dolarów jest realnym scenariuszem? Niektóre instytucje wskazują, że owszem, ale popyt na paliwa będzie zależał od sytuacji epidemicznej, która przecież wciąż jest napięta w niektórych rejonach świata.

Uprawnienia

Ostatnim istotnym elementem składającym się na wzrost cen energii jest niebagatelne podwyższenie się wartości giełdowej uprawnień do emisji CO2. Wbrew pozorom, dotyczy on niemal wszystkich państw europejskich. Nawet jeśli wiele z nich odeszło czy odchodzi od węgla w energetyce, to wciąż większość pozostaje zależna od elektrowni gazowych, które również emitują CO2. W niektórych krajach w większym stopniu (jak np. w Polsce) a w niektórych w mniejszym (jak np. we Włoszech) ceny emisji CO2 mają wpływ na stawki za energię. 

Jeszcze w ubiegłym roku jednostkę można było kupić za kilkanaście euro, dziś trzeba już zapłacić ponad 70 euro. Wielu polityków nawołuje do reformy systemu, który poddany dosyć swobodnemu obrotowi giełdowemu zostaje przedmiotem spekulacji finansowej, której intencje poza czystym zyskiem mogą być różne w zależności od tego, kto i w jaki sposób wpływa na rynek. 

Uratuje nas COVID-19?

Przedsiębiorstwom i państwom bardzo zależy na odrobieniu strat z ubiegłego roku – to naturalne. Dlatego powrót do aktywności gospodarczej jest bardzo intensywny, a do większej produkcji potrzeba więcej energii. Nie zanosi się na spadki cen, być może będziemy mieli do czynienia z korektami rynku, ale przy wytężonej aktywności gospodarczej i dodatkowo zbliżającym się sezonie zimowym nie ma co liczyć na zmianę sytuacji. W przypadku gazu do pewnej normalizacji może przyczynić się reorientacja działań Kremla, ale nie po to budował on strategię kreacji narzędzi nacisku na Europę, żeby teraz z niej nie korzystać. No, chyba że UE klepnie Nord Stream 2.

Jedynym chyba czynnikiem, który może przyhamować wzrost cen surowców jest… ponowny lockdown, który drastycznie zmniejszyłby zapotrzebowanie na energię. Ale tego chyba nikt nigdzie by nie chciał.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRozbrajająca szczerość Czarzastego: To się bierze z naszej głupoty
Następny artykułPoznań: Całe miasto w korkach!