Wczoraj, 14 sierpnia (19:32)
Jazda indywidualna na czas wróciła do łask na Tour de Pologne i po ulicach Katowic zawodnicy pędzili samotnie walcząc z zegarem. Po raz kolejny pokaz mocy dał Joao Almeida, który co prawda zajął drugą pozycję, ale znów “dołożył” rywalom. Portugalczyk punktuje ich niczym wytrawny bokser i raczej już nikt nie zabierze mu zwycięstwa.
Patrząc na to filozoficznie, każdy z nas walczy z czasem. Część samotnie, część w parach bądź grupach. Kolarze robią to zawodowo, choć już nie w filozoficznym, a całkiem praktycznym znaczeniu tego słowa. Jazda indywidualna na czas od kilku edycji nie pojawiała się na Tour de Pologne, ale tym razem Czesław Lang postanowił ją ponownie “zaprosić”. I to był bardzo dobry pomysł, bo dzięki temu losy zwycięstwa w całym wyścigu cały czas pozostawały otwarte, a odrobienie nawet kilkudziesięciosekundowych strat było możliwe. Nawet zresztą Michał Kwiatkowski już na finiszu powiedział, że liczy na to, że “czasówki” zostaną z wyścigiem na dłużej.
Zresztą nawet patrząc na reakcję kibiców zgromadzonych wokół katowickiego Spodka, był to strzał w “10”. Stojący tuż przy rampie startowej fani cmokali z zachwytu nad specyfiką rowerów do jazdy na czas niczym Robert Makłowicz nad gulaszem w jednej z budapesztańskich restauracji. I nie ma się co dziwić, to to naprawdę maszyny, które robią na żywo spore wrażenie. A że nie ma okazji do oglądania ich zbyt często, tym bardziej warto było pojawić się w Katowicach.
Tylko mechanicy i masażyści nie byli zadowoleni, bo dla nich taki etap to masa pracy. Z rozmowy ze specjalistami z Bora-hansgrohe, gdzie pracują również nasi rodacy, mogliśmy się dowiedzieć, że dla nich to zazwyczaj najtrudniejszy dzień podczas całego wyścigu.
I już od samego rana pod hotelem trwały prace przy przygotowaniu całego sprzętu. Kolarze mogli nieco dłużej pospać, bo etap zaczynał się dopiero przed godziną 16, ale już ludzie z ich ekip nie mieli tego komfortu i zaczęli swoją pracę na długo przed tym, zanim większość hotelowych gości w ogóle otworzyła oczy. Taki już ich los, że kiedy zawodnicy pracują, oni mogą odpocząć, a potem role się odwracają.
Trasa piątego etapu prowadziła między innymi przez zabytkową dzielnicę Nikiszowiec, będącą częstą inspiracją dla malarzy, w tym Ewalda Gawlika, zwanego Van Goghiem z Nikisza. Tamtejsze krajobrazy może nie przypominają zachwycających widoków z Przemyśla czy Placu Zamkowego w Lublinie, ale też coś w sobie mają.
Artystą z całą pewnością jest również Joao Almeida, który po raz kolejny dał koncert podczas etapu. I nie było to melancholijne fado, a raczej klasyczne rockowe granie, z gitarą i perkusją. Port … czytaj dalej
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS