Z Ernestem Hoberem, który z końcem 2020 roku odszedł na emeryturę po trzydziestu latach pracy jako dyrektor oleskiego MDK-u, o zmianach które zaszły, o siermiężnych latach 90., o największych oleskich koncertach, anegdotach o gwiazdach, malkontentach Dni Olesna i wyzwaniach stojących przed nowym dyrektorem, rozmawia Damian Pietruska.
– Jak się Pan ma na zasłużonej emeryturze? Dla wielu, szczególnie bardzo aktywnych osób, przejście w stan spoczynku wcale nie jest takie łatwe…
– Wielu mnie przestrzegało, że trudno się odnaleźć, ale na razie nie jestem w stanie tego ocenić, bo na emeryturze jestem za krótko. Po drugie, cały czas trwa proces przekazywania i wygaszania pewnych tematów, za które odpowiadałem jako dyrektor domu kultury. Generalnie mam co robić na emeryturze, więc myślę, że nudzić się nie będę. Z domem kultury jeszcze się nie pożegnałem, bo codziennie tam przychodzę, a z samym budynkiem łączy mnie garaż, bo wynajmuję jeden z nich obok domu kultury. Z pewnością będę zaglądał do środka, bo po tylu latach nie ma możliwości, żeby przestało mnie interesować to, co się tam dzieje.
– Chciałbym zacząć od początku. Jak to się stało, że został Pan dyrektorem?
– Historia była prosta. Wcześniej przez prawie dziewięć lat byłem kadrowcem w armaturze, aktualnym Orasie, ale działałem również na innych obszarach. Byłem szefem zespołu kościelnego, który prowadziłem przez prawie dziesięć lat. Oprócz tego założyłem z kolegami świecki zespół o nazwie Zodiak, który w latach 90. był w okolicy bardzo popularny. Działałem również w PTTK, gdzie organizowałem dużo wycieczek i wyjazdów w góry. Organizowaliśmy również turniej dzikich drużyn w piłkę nożną na boisku przy kościele św. Anny. W obszarze kultury działałem więc cały czas. Nie chwaląc się, miałem cechy przywódcze, więc łatwo przychodziła mi organizacja. Kiedy w roku 1990 był początek samorządów, burmistrzem został śp. Edward Flak, który szukał dyrektora z naszej okolicy i zasięgał opinii różnych osób i wtedy Piotr Sklorz, założyciel restauracji Aleksandra, również świętej pamięci, polecił moje nazwisko. Po rozmowie w urzędzie, dogadaliśmy się i zaproponowano mi to stanowisko. Dla mnie to był duży przeskok, bo nie byłem wcześniej dyrektorem i trzeba było nabyć umiejętności “bycia dyrektorem”, co nie jest takie proste. Małymi kroczkami i z pomocą pracowników, którzy w domu kultury już pracowali, a znałem się z nimi wcześniej właśnie z poprzednich działalności, udało się mi w miarę szybo odnaleźć.
– Spodziewałby się Pan wtedy, że to będzie aż trzydzieści lat?
– W życiu! Nie myślałem wtedy o takich perspektywach czasowych, dla mnie to była kolejna praca. Kiedy świętowałem dziesięciolecie, to uważałem to wtedy za duży wyczyn (śmiech). Okazało się, że miałem przed sobą jeszcze dwie kolejne dekady.
– Dyrektorem był Pan od 1990 roku, dla mnie to szmat czasu, bo jestem z rocznika 1990. Nie znam innego, oleskiego domu kultury od tego, który pan prowadził. Wyobrażam więc sobie, że przez te trzydzieści lat pracy, wiele musiało się zmienić nie tylko pod względem technologicznym, ale również w naszej mentalności i podejścia do szeroko rozumianej kultury.
– Może się mylę, ale wydaje mi się, że w latach 90. i na początku XXI wieku łatwiej było przyciągnąć ludzi na imprezę. Teraz oferta rozrywek i atrakcji jest tak bogata, że naprawdę jest z czego wybierać. Do tego dochodzi Internet, w którym młodzi mogą znaleźć niemal wszystko.
– To działa dwubiegunowo, bo dotyczy imprez, o których jest głośno, ale także jeśli chodzi o zwykłą działalność popołudniową, czyli kluby, sekcje i koła zainteresowań. Trzeba się dużo bardziej starać, żeby znaleźć odbiorcę. Młodzież ma do dyspozycji szeroką ofertę zajęć, nie muszą nawet z domu wychodzić by mieć zajęte całe popołudnia, bo wszystko jest w laptopie. Z drugiej strony, nie zauważyłem spadku frekwencji na organizowanych przez nas zajęciach. Musimy jedynie więcej pracy wykonać, żeby kogoś zainteresować.
– A jak z koncertami i imprezami?
– Dom kultury dawniej żył również zabawami tanecznymi…
– Jakie są Pana największe sukcesy?
– Główna impreza, którą będę się chwalił, to Ogólnopolski Przegląd Piosenki Poetyckiej. To impreza o randze ogólnopolskiej, która odbywa się już od 22 lat w Oleśnie. W kategorii piosenki poetyckiej jest znana w całej Polsce. Nawet w czasie pandemii udało się zorganizować kolejną edycję. Bałem się, czy w tych trudnych czasach ktokolwiek się zgłosi, a wykonawców było sporo. Ten Przegląd uważam za moje artystyczne dziecko, bo został zapoczątkowany za moich czasów, a poza tym lubię ten rodzaj muzyki.
Oczywiście nie można zapomnieć o Reggae Majówce, która powstała na bazie festiwalu “Nie zabijaj”. Z imprez o randze ponadlokalnej, warto wymieć również Wojewódzki Festiwal Teatrów Dziecięcych. Wiadomo, są Dni Olesna, impreza największa w sensie logistycznym i ilości tematów, które trzeba ogarnąć, ale z tych, które wcześniej wymieniłem, jestem najbardziej dumny.
– Miał Pan okazję poznać wiele osób z pierwszych stron gazet, ludzi ze świata kultury. Jak wyglądają te relacje? Jest czas, żeby spokojniej porozmawiać po koncertach czy raczej są to stosunki czysto formalne?
– Każdy artysta jest inny. Od bardzo nadętych, oficjalnych i niedostępnych do takich bardzo w porządku gości, którzy po koncercie jeszcze zostają, pogadają, pośmieją się. I to właśnie ci drudzy mi głównie zapadli w pamięć. Widać było, że w Oleśnie dobrze się czują i nie przyjechali tylko zaliczyć kolejnego punktu na trasie koncertowej.
Dla mnie ważnym wydarzeniem był koncert Republiki w Oleśnie w 2000 roku. Z trzech powodów: Republika miała wtedy przerwę, nie grała jakiś czas, mieli jakieś problemy, ale nie pamiętam dlaczego. W każdym razie, krótko przed naszym koncertem wznowili grę. Po drugie – ten koncert był po prostu świetny, a po trzecie – niecały rok później zmarł Grzegorz Ciechowski, lider i wokalista zespołu, co oznaczało rozwiązanie ekipy. Była to więc jedna z ostatnich okazji, żeby gościć go w Oleśnie. Legendarny Ciechowski był jeszcze na scenie naszego amfiteatru, dlatego z tych trzech powodów ten koncert będę pamiętał ze szczególnym sentymentem. Grzegorz Ciechowski był właśnie jednym z tych artystów, o których wcześniej wspominałem. Zero nadęcia. Rozmawialiśmy na zapleczu amfiteatru, gdzie nie było specjalnie luksusowych warunków, ale on na nic nie narzekał. Bardzo sympatyczny człowiek o wielkiej kulturze. Od tego koncertu minęło dwadzieścia lat, a pamiętam go doskonale.
Było jeszcze wiele innych, rewelacyjnych koncertów, chociażby występ zespołu Raz, Dwa, Trzy w 2004 roku z Adamem Nowakiem, który wiele osób wspomina. Koncert zespołu Czerwony Tulipan, który bardzo cenię. Może to nie jest zespół tak popularny jak na przykład Stare Dobre Małżeństwo, ale to świetna ekipa i wspaniali ludzie. Oni zawsze nocują u nas w Oleśnie i na następny dzień nie odjeżdżają wcale rano, ale lepiej więcej szczegółów zdradzać nie będę (śmiech). Nie da się nie lubić zespołu Dżem. Za moich czasów nie miałem szansy gościć Ryśka Riedla, który grał w Oleśnie, ale w latach 80. Dżem grał u nas dwa razy za moich czasów, już z Maciejem Balcarem, raz w domu kultury, a później w 2011 roku grali u nas na Dniach Olesna. Tego samego dnia grał w Oleśnie również legendarny Oddział Zamknięty. Jeden i drugi koncert był świetny, a na końcu zagrali wspólnie jam session. To był ogień na scenie, ale ogień był również później w garderobie!
– Zdarza się, że gwiazdy mają specjalne wymagania?
– Inne ciekawe zdarzenia, które będzie Pan wspominał?
– Podczas koncertu śląskiego zespołu rockowego Oberschlesien prezentowane było wyjątkowe widowisko pirotechniczne. Byłem przerażony, jak widziałem jak żywy ogień buchał ze sceny. Bałem się, że zacznie płonąć kotara albo drewniany strop. Innym razem w domu kultury na koncercie Myslovitz mieliśmy spory nadkomplet widowni. Podczas jednego utworu cała publiczność zaczęła skakać, a razem z nią dosłownie falowała podłoga. Pamiętam, że zbiegłem do małej sali zobaczyć czy czasem nie pęka od tego strop. Kilka lat później podczas remontu w domu kultury okazało się, że nic złego nie mogło się stać, bo strop był podwójnie wzmocniony.
– Chciałem jeszcze porozmawiać o Dniach Olesna. Po ogłoszeniu gwiazd święta miasta, pojawiają się głosy malkontentów. Trudno dobrać tak gwiazdy, żeby pasowały wszystkim?
– Jakie są problemy takich domów kultury jak oleski, czyli w małych miejscowościach?
– Swego czasu sprzedawały się w Oleśnie kabarety.
– Tak, bo kabarety były tańsze, a bardzo popularne. To też się zmieniło, to już nie jest taki samograj, ale faktycznie występ kabaretu w Oleśnie ma szansę się obronić.
– Rok 2020, który dla szeroko pojętej kultury był dramatyczny, to najtrudniejszy rok w Pańskiej karierze?
– Jakie stoją wyzwania przed Pana następcą?
– Nie jestem pesymistą, że kultura w mniejszych miejscowościach upadnie. Zawsze jest grono ludzi zainteresowanych. Oceniam, że u nas to grupa około trzystu osób, która stale uczestniczy w naszych wydarzeniach. Wierzę, że ta grupa osób zawsze się znajdzie, ale być może trzeba będzie o nią jeszcze mocniej zawalczyć.
– Dom kultury będzie musiał również nadążać za nowoczesnymi trendami, między innymi technologicznymi.
– Tak, dlatego kadra w MDK-u zmienia się, działa młodsze pokolenie. Moje instruktorki są młode i mają świeże pomysły, które wdrażają w życie. Chociażby dotyczące przenoszenia części aktywności do Internetu. Czasy są takie, że mamy zajęcia online, między innymi teatralne czy taneczne, ale mam nadzieję, że pandemia trochę odpuści, bo tego typu zajęcia online to jak lizanie cukierka przez szybę. Tylko namiastka. Zajęcia muszą wrócić na salę, na scenę, do pracowni plastycznej, bo wtedy jest to żywe, z wszystkimi emocjami.
– Uważam, że Pana największym sukcesem było to, że dom kultury był zawsze otwarty. Otwarty nie tylko dosłownie, że zawsze można było do niego przyjść i spędzić czas, ale również otwarty na pomysły. Jeśli nowy dyrektor będzie słuchał tych pomysłów, to dom kultury nadal będzie pełnił ważne funkcje.
Dyrektor nie jest od tego, żeby robił wszystko samodzielnie. Powinien wsłuchiwać się w pomysły młodych, ale nie tylko. Pomysły od ludzi trzeba brać garściami i się z nich cieszyć. Dom kultury jako budynek ma być dostępny, kadra musi również sama kreować, ale musi również pozwolić na realizację pomysłów innych. Zawsze znajdzie się kreatywna młodzież. Cześć z młodych odchodzi, idzie na studia, ale po nich przychodzą następni, ze świeżymi pomysłami i tej młodzieży moim zdaniem nigdy nie zabraknie.
– Dziękuję za rozmowę.
Zdjęcia: archiwum prywatne i FotoDedyk.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS