A A+ A++

Czasem patrząc na aktorów, który po wielu dekadach wracają do
swoich dawnych ról, mam wrażenie, że w przypadku hollywoodzkich
gwiazd wiek nie ma żadnego znaczenia i nawet dobiegający osiemdziesiątki
gwiazdor może znów stać się energicznym archeologiem walczącym
z zastępami nazistów.

Mark Hamill

Jako Luke Skywalker
przez 42 lata

Hamill
prawdopodobnie nie zostałby uwielbianym przez kinomanów blondasem
o nie do końca zdrowych relacjach z siostrą, gdyby nie pomoc…
Freddy’ego Kruegera. Mark miał 26 lat i zarabiał na życie
występami w serialach telewizyjnych, zazwyczaj w drugoplanowych
rolach. Początkującym aktorem był też Robert Englund –
późniejsza gwiazda „Koszmaru z ulicy Wiązów”, prywatnie przyjaciel Hamilla. W 1976 roku Robert udał się na casting do
jednej z ról w filmie Francisa Forda Coppoli pt. „Czas
Apokalipsy”. W tym samym budynku odbywały się też przesłuchania
do produkcji SF, za której kamerą miał zasiąść George
Lucas. Englund zdał sobie sprawę, że jego kumpel spełnia
wszystkie wymogi, aby zagrać jedną z głównych postaci w tym
filmie.
Szybko więc skontaktował się z Markiem i nakłonił go do
przyjścia na casting i dania sobie szansy.

Od tego czasu
Hamill, jako Luke Skywalker, zaliczył sześć występów kinowych,
podłożył głos swojemu bohaterowi w kreskówce, a także, w
odmłodzonej komputerowo wersji, zaliczył gościnny występ w
bardzo dobrym serialu rozgrywającym się w świecie „Gwiezdnych
Wojen”.

Arnold
Schwarzenegger

Jako T-800 przez 35 lat

Stawiając się na
spotkanie z Jamesem Cameronem, Arnold miał już za sobą najlepsze
lata kariery kulturystycznej. Austriak liczył już sobie prawie 37 wiosen
i właśnie robił pierwsze poważne kroki w przed kamerą. Miał już za sobą rolę w „Conanie Barbarzyńcy” i
wiedział, że potrzebny jest mu jeszcze jeden taki występ, aby na
dobre podbić Hollywood. Cameron szykował się akurat do realizacji
niskobudżetowego slashera SF o podróżującym w czasie cyborgu,
który poluje na przyszłą matkę przywódcy ruchu oporu przeciwko
zbuntowanym maszynom. Schwarzenegger spotkał się z reżyserem i
podczas wspólnego lunchu omawiali ewentualny występ Arniego w tym
projekcie.

Austriacki osiłek był zafascynowany postacią Kyle’a
Reese’a – dzielnego żołnierza, któremu przyszło walczyć z
bezlitosną maszyną. Jednocześnie jednak podzielił się z Jamesem
swoimi przemyśleniami na temat tego, jak cyborg powinien zostać
zagrany. „Kurwa. Zrozumiałeś tę postać lepiej, niż ja ją
opisałem w scenariuszu”
– rzekł Cameron. – „Czemu właściwie
nie miałbyś zagrać terminatora?”
.
Schwarzenegger początkowo
bardzo się opierał, jednak ostatecznie pogodził się z tym, że
został stworzony do tej roli.

Arnold zagrał
„elektronicznego mordercę” w pięciu filmach kinowych, w jednej
produkcji przeznaczonej na potrzeby parku rozrywki oraz podłożył
głos T-850 w grze komputerowej. Nic nie wskazuje na to, aby gwiazdor
kolejny raz wcielił się w tę postać – ostatni raz, gdy to
zrobił, miał już na karku 72 lata…

Pierre Brice

Jako Winnetou przez 35
lat

Dziś nie do
pomyślenia by było, aby biały jak kreska najlepszego kolumbijskiego koksu
francuski aktor zagrał ogorzałego Apacza. Ryk
podniosłyby lewicowe organizacje, które od razu zarzuciłyby
twórcom ekranizacji powieści Karla Maya rasizm i stosowanie tzw.
blackface’u. Przyciemniony, z nałożoną na głowę peruką,
Pierre Brice triumfalnie wjechał do kin w 1963 roku, jako bohater
czerstwego dzieła pt. „Winnetou: Złoto
Apaczów”.

Film odniósł wielki sukces, więc przez kolejne lata
kręcono kolejne części przygód dzielnego Indianina i jego
białoskórego przyjaciela – Old Shatterhanda. Z jakiegoś powodu te
niemiecko-francusko-jugosłowiańskie produkcje zdobyły największą
ilość miłośników na terenie krajów byłego bloku wschodniego.

W 1980 roku mający
już na karku 51 lat Brice po raz jedenasty przyodział swoje
indiańskie mokasyny i zagrał podstarzałego Winnetou, tym razem w telewizyjnym serialu. I kiedy już mogło się wydawać, że francuski
artysta w ten sposób na zawsze pożegna się ze swoją najbardziej
znaną kreacją, osiemnaście lat później Brice powrócił do
roli słynnego Indianina w filmie, no cóż – „Powrót Winnetou”.
Warto dodać, że produkcja ta miała tak nędzne oceny krytyków, że
aktor trzynasty już raz nie wszedł do tej samej rzeki.

Jamie Lee Curtis

Jako Laurie Strode
przez 43 lata

W praktycznie każdym
z produkowanych masowo od końca lat 70. amerykańskich slasherów
pojawia się postać tzw. „final girl”. Jest to niepozorna
dziewczyna, która jakimś cudem wychodzi cało z jatki urządzonej
przez zamaskowanego mordercę i w ostatnich scenach konfrontuje się
z oprawcą, aby w jakiś wymyślny sposób pozbawić go życia (lub
godności). Taką właśnie „final girl” była Jamie Lee Curtis,
dla której występ w „Halloween” Johna Carpentera był jednym z
pierwszych znaczących kroków w jej aktorskiej karierze.

Zanim jednak na
ekranie pojawiły się „final girls”, dwie dekady wcześniej w
kinie grozy królowały tzw. „scream queens”. Tak określano
młode, atrakcyjne dziewczęta, których największą bonią w
starciu z przerażającym zabójcą było przeraźliwe zdzieranie
gardła w histerycznym wrzasku.
Jedną z najważniejszych dla gatunku
aktorką, która zatrwożyła widzów swoim piskiem, była
Janet Leigh – najbardziej znana z drugoplanowej, ale bardzo ważnej
dla kina roli w „Psychozie” Alfreda Hitchcocka. Bohaterka ta została
zasztyletowana przez Normana Batesa pod prysznicem. Jej śmierć została doceniona przez krytyków, a aktorka
za swój popis została nawet nominowana do Oscara.

Osiemnaście lat po
sukcesie „Psychozy” reżyser John Carpenter szukał obsady do
swojego „Halloween”. Zaproponowanie roli Jamie Lee Curtis był
dla tego filmowca oczywistością – przecież ta młoda, niebrzydka
dziewczyna to córka Janet Leigh! Aktorka propozycję tę przyjęła i
jeszcze sześciokrotnie zagrała postać Laurie Strode. Warto
odnotować, że bohaterka ta trzy razy została też zabita, co nie
przeszkadza jej wrócić do świata żywych w kolejnych częściach. Za rok ma się odbyć premiera kolejnej odsłony horroru.

Leonard Nimoy

Jako Spock przez 47 lat

Nimoy był urodzonym
w Bostonie dzieckiem żydowskich imigrantów z Ukrainy. Młody
Leonard od wczesnych lat 50. pojawiał się przed kamerą, początkowo
w kiczowatych filmach klasy B, a z czasem w ambitniejszych
projektach. W 1963 roku zagrał w pilotowym odcinku serialu pt. „The
Lieutenant”.

Producent tego przedsięwzięcia, Gene Roddenberry,
po obejrzeniu wstępnego materiału skontaktował się z agentem
Nimoya i zaproponował aktorowi występ w innej telewizyjnej
produkcji. Miał to byś tasiemiec SF, a Leonard idealnie
pasowałby do postaci Spocka – pół-Wolkana, pół-człowieka. Po
zapoznaniu się ze scenariuszem artysta uznał, że bohater ten jest
istotą o bardzo złożonym, intrygującym charakterze i zagranie
tego bohatera mogłoby być ciekawym wyzwaniem dla aktora.

Nimoy był Spockiem
zarówno w serialu z lat 60., ale także i w aż dziewięciu filmach o
przygodach załogi Gwiezdnej Floty, a ostatni raz zagrał tę postać
w 2013 roku, dwa lata przed swoją śmiercią.

Harrison Ford

Jako Rick Deckard przez 35 lat
Jako Han Solo przez 38
lat
Jako doktor Henry
„Indiana” Jones przez 41 lat

Harrison Ford to
prawdziwy mistrz filmowych powrotów. Trzej najbardziej znani
bohaterowie, których stworzył, brylują na ekranie od ponad trzech
dekad. O ile wiadome już jest, że gwiazdor ten nie zagra już ani
Ricka Deckarda, ani Hana Solo, to na 2022 rok planowana jest premiera
piątej już części przygód Indiany Jonesa!

Film „Poszukiwacze
zaginionej Arki” był wspólnym projektem Stevena Spielberga i
George’a Lucasa. Reżyser od samego początku widział Forda w roli
awanturniczego archeologa, jednak jego wspólnik nie chciał o tym
słyszeć, bo już wcześniej dwukrotnie zatrudnił tego aktora w
swoich przedsięwzięciach. Wybór padł więc na Toma Sellecka
wąsatego przystojniaka, który na początku lat 80. był twarzą kampanii reklamowej pewnej marki tytoniowej (za reklamę tę zgarnął okrągłe 500 dolców).

Selleck trafił
nawet na przesłuchanie do tej roli. Ostatecznie jednak przyjął
propozycję zagrania bohatera serialu „Magnum”. O ironio –
strajk aktorów sprawił, że zdjęcia do tego telewizyjnego projektu
mocno się przesunęły, więc Tom teoretycznie mógłby zagrać
postać Indy’ego! Ostatecznie Lucas dał się namówić do
obsadzenia Harrisona Forda.

Selleck mógł trochę żałować swojej
decyzji – w jednym z odcinków serialu pojawił się przed kamerą
w kapeluszu na głowie i batem w dłoni, ewidentnie parodiując
Indianę. Warto też wspomnieć o tym, że Tom dwa lata po premierze
„Poszukiwaczy zaginionej Arki” wcielił się w bohatera
produkcji „Podniebna droga do Chin” – dziełka, które
regularnie wymieniane jest jako jedna ze słabszych „podróbek”
filmu Spielberga…
Ford tymczasem
wrócił do postaci Jonesa jeszcze trzy razy, a obecnie ten niemalże
osiemdziesięcioletni już artysta, po wyleczeniu kontuzji, wrócił
na plan kolejnej odsłony perypetii słynnego archeologa.

Wprawdzie oficjalny
tytuł tej produkcji nie jest jeszcze znany, ale obstawiamy, że
będzie to „Indiana Jones i ostatnia prostata”.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNowy antysemicki ruch we Francji. Obarcza Żydów winą za pandemię
Następny artykułAndrzej Duda: początkowa propozycja była, aby wprowadzić stan wyjątkowy na trzy miesiące