Dałoby się też tak wyciąć z całości rozmowy takie dwie minuty, żeby postawić tezę, że to Robert Lewandowski straszy mnie, a ja mu zadaję pytanie, czy mnie szantażuje! – mówi nam w wywiadzie Cezary Kucharski.
Dariusz Tuzimek 04 Grudnia 2020, 07:30
Tarcia między Robertem Lewandowskim a Cezarym Kucharskim, na różnych płaszczyznach, pojawiły się kilka lat temu. Przez długi czas spór toczył się jednak za kulisami, a do przestrzeni publicznej przedostawały się tylko różne niepotwierdzone informacje. Bomba wybuchła we wrześniu, gdy niemiecki “Der Spiegel” otwarcie poinformował o konflikcie. Dziennik wyjaśnił, że Kucharski złożył pozew przeciwko Lewandowskiemu, w którym domaga się od byłego podopiecznego 39 mln złotych w ramach rozliczeń z ich wspólnej działalności.
Na odpowiedź napastnika Bayernu nie trzeba było długo czekać. Kapitan kadry i jego prawnicy oskarżyli Kucharskiego o szantaż wobec Roberta. Skutkiem tego były menedżer Lewandowskiego został zatrzymany.
Dariusz Tuzimek: Szantażował pan Roberta Lewandowskiego?
Cezary Kucharski: Nie, zdecydowanie nie. To kłamstwo, grube kłamstwo. To wymyślona konstrukcja, która miała mocno uderzyć we mnie, odwrócić uwagę od prawdziwego powodu naszego sporu, czyli nierozliczonych wspólnych interesów. Nie ma – jak sugeruje druga strona – dwóch różnych spraw, nie można osobno traktować kwestii naszych rozliczeń i osobno rzekomego szantażu. Obie nasze rozmowy – zarówno ta z Monachium, jak i ta z Warszawy – dotyczyły wyłącznie zamknięcia wspólnego biznesu.
Zaprzecza pan, że szantażował Roberta, ale na taśmie ujawnionej przez Bussines Insider słychać, jak się pan domaga 20 milionów euro, a na pytanie Roberta, za co ta kwota, mówi pan: “Za to – w dwóch zdaniach – że będę krył do końca życia, że ty i twoja żona jesteście oszustami”.
Powtarzam: zarzuty o szantaż to absurd i zamach na logikę. Po pierwsze, ta taśma to jest mały fragment naszych wielogodzinnych rozmów. Po drugie, na pytanie Roberta odpowiedziałem trzykrotnie, żeby przeczytał sobie porozumienie, skoro nie wie, za co są “te pieniądze”. Taka też była rzeczywista odpowiedź. Po trzecie, specjalnie dobrane są dwuminutowe wypowiedzi, które mają sugerować w przestrzeni publicznej, że dochodzi do domniemanego szantażu, pomijając, że rozmowy trwały kilka godzin. Publicznie udostępniono tylko mały fragment tej rozmowy, by pasował do tezy. Po czwarte, szantaż nie polega przecież na kryciu kogoś, a kwota 20 mln euro w trakcie naszej rozmowy używana jest w kilku kontekstach. Na postrzeganie naszych kilku rozmów kluczowe jest nałożenie kontekstu tych spotkań, prawdziwa treść rozmów i koincydencja czasowa. Po piąte, czy gdybym szantażował Roberta podczas spotkania w Monachium, ten utrzymywałby ze mną kontakt, wysyłał życzenia urodzinowe albo pozwalał na kontynuowanie rozmów między pełnomocnikami? A w końcu zapraszał na drugie spotkanie z moją wyłączną obecnością, mimo że proponowaliśmy, by kolejne spotkanie było już w asyście prawników obu stron. Czy tak zachowuje się osoba, która jest szantażowana i przestraszona?
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: potężny strzał, odrobina szczęścia i… fantastyczny gol. Palce lizać!
To proszę naświetlić ten kontekst, który pokaże, że nie doszło do szantażu.
Zakończyliśmy współpracę z Robertem Lewandowskim w lutym 2017. Od tego momentu próbuję zamknąć i rozliczyć wszystkie nasze wspólne biznesy. Najtrudniejszym biznesem do rozliczenia okazała się nasza spółka RL Management, bo okazało się, że znacznie różnimy się w oczekiwaniach. W lutym 2018 dostałem propozycję wyjścia ze spółki posiadającej prawa do wizerunku Roberta Lewandowskiego za 100 złotych. Propozycja była daleka od wartości rynkowej tego wizerunku. Powstało wiele ryzyk, które dotyczyły nas wszystkich. Trzeba było to uporządkować. Po ponad 11 miesiącach pracy strony zaakceptowały porozumienie. Zostało najważniejsze: ustalenie kwoty, którą Robert ma mi zapłacić za wkład w rozwój firmy. W tym m.in. za prawa marketingowe do wizerunku Roberta, jakie wniosłem do spółki. Prawa te nabyłem w 2008 roku. Kwoty rozliczenia nie negocjowali prawnicy, musieliśmy to zrobić sami. Stąd doszło do dwóch spotkań. Termin pierwszego spotkania w Monachium zaproponowali pełnomocnicy Roberta. Drugie spotkanie było propozycją Roberta. Spotkania dotyczyły ustalenia kwot, które mieliśmy wpisać do porozumienia zamykającego wszystkie nasze wzajemne roszczenia.
Przypomnijmy konkretną sumę, bo chodzi o duże pieniądze.
Przyjmując metodologię z 2014 i wyceny wtedy wniesionego wkładu w spółkę, wartość mojego wkładu na koniec 2019 została wyceniona przez biegłych z krakowskiej Akademii Ekonomicznej na ponad 39 milionów złotych. To rzetelnie wykonana analiza przez ludzi z tytułami profesorów ekonomii. Ta wycena może się zmienić, bo od 2017 mój wspólnik ani jego prawnik nie udzielali mi żadnych informacji dotyczących tej spółki.
No dobra, ale 39 mln złotych to nie jest 20 mln euro. A przecież w waszej rozmowie pada taka kwota. Pan tam mówi, że taką kwotę wymieniał dziennikarz Rafael Buschmann z niemieckiej gazety “Der Spiegel” (więcej TUTAJ). Po co pan przywoływał nazwisko tego dziennikarza? Pojawiły się sugestie z obozu pana oponentów, że to przy pomocy Buschmanna miał pan szantażować Roberta, tekstami publikowanymi na łamach niemieckiej gazety o nieprawidłowościach podatkowych dotyczących Roberta, jego firmy i jego żony wobec niemieckiego fiskusa.
To kolejny absurdalny zarzut wrzucany do przestrzeni publicznej, z którego muszę się tłumaczyć. Buschmann to dziennikarz śledczy należący do międzynarodowej grupy dziennikarzy, która znana jest jako “Footballleaks”. Zajmuje się m.in. przestępczością gospodarczą. Świetnie zna się m.in. na tzw. optymalizacjach podatkowych i innych przekrętach, do jakich dochodzi w piłkarskim biznesie. I to z udziałem największych gwiazd futbolu. To redakcja “Spiegla” napisała o Ronaldo, Messim, Modriciu. Wymieniłem wtedy, w rozmowie z Lewandowskim, nazwisko Buschmanna – którego on świetnie zna – żeby pokazać Robertowi, że w różny sposób można wyceniać wartość jego wizerunku. Powołałem się też na opinię Maika Barthela – menedżera piłkarskiego, z którym razem z Robertem wiele lat współpracowaliśmy – że on to wycenia na 10 milionów euro. Chciałem pokazać, że wycena mojego wkładu w naszą wspólną firmę może być różnie szacowana, że mogą być duże rozbieżności i musimy ustalić metodologię tych szacunków. Spotkaliśmy się przecież po to, żeby wypracować kwotę, za jaką mam zostać spłacony. Taki był cel naszych spotkań.
Tylko że w trakcie tej rozmowy Robert kompletnie nie podzielał pańskiego punktu widzenia. Powiedział, że nic się panu nie należy. “Zero euro, zero złotych” – mówi na upublicznionym nagraniu.
Tak, bo on przyszedł w jednym celu: żeby mnie nagrać i uprawdopodobnić z góry założoną tezę o szantażu.
Jeśli tak było, to trzeba przyznać, że zgrabnie mu się to udało.
Wcale nie! Każdy, kto zapozna się z nagraniem naszych rozmów – trwających kilka godzin – powie, że nie ma mowy o żadnym szantażu. Wiedziałem, że będzie nam trudno porozumieć się co do kwoty, więc podczas rozmowy w Warszawie najbardziej naciskałem Roberta, aby zdecydował się na podpisanie umowy arbitrażowej, aby nasz spór rozstrzygnąć w Krajowej Izbie Gospodarczej. Tak nie zachowuje się szantażysta. Bo który szantażysta proponuje rozstrzygnąć spór w sądzie arbitrażowym i jeszcze chce za to zapłacić! Ale druga strona nie przystała na tę propozycję. Na pierwszym spotkaniu w Monachium Robert sprawiał wrażenie kompletnie nieprzygotowanego merytorycznie do negocjacji. Namawiałem go, aby wynajął sobie najlepszych prawników, mając na myśli renomowane międzynarodowe kancelarie.
Obiecywał, że tak zrobi. Na kolejnym spotkaniu, pół roku później – na którym mieliśmy przecież przygotowane bardzo konkretne porozumienie – zachowywał się podobnie. W restauracji Baczewskich przeżyłem swoiste deja vu. Znowu to samo! Kilkanaście miesięcy pracy moich prawników, którzy wypracowali w pocie czoła porozumienie minimalizujące ryzyka nas wszystkich: moje, Roberta i jego żony Anny – a on na tym spotkaniu – gdy mamy ustalić konkretną kwotę – neguje wszystko. Nie to, że on się targuje i mówi, że należy mi się mniej. On mówi wprost: nic. To nie tylko była bezczelność, ale – według mnie – głupota podszyta absolutnym poczuciem bezkarności. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że nie przyszedł negocjować. Lewandowski przyszedł prowokować i nagrywać. Szukał pretekstu do tezy o szantażu.
Jeśli tak było, to ten pretekst znalazł w pana słowach. Kiedy Robert zapytał, za co chce pan te pieniądze, pan odpowiedział: “Za to – w dwóch zdaniach – że będę krył do końca życia, że ty i twoja żona jesteście oszustami”. Przyzna pan, że bardzo źle to brzmi?
Zaraz, zaraz. Bądźmy precyzyjni: odpowiedziałem, że z tytułu porozumienia. I to trzykrotnie. Proszę pamiętać, że spotykamy się po 11 miesiącach negocjacji treści porozumienia między nami, w którym ustalane zostały nawet najmniejsze detale – najdrobniejsze, podkreślam – a on mnie pyta: “Za co te pieniądze?”. Prawnicy Roberta nie kwestionowali zasadności tych roszczeń, więc trochę mnie zaszokował tym tupetem. Ja mu na to najpierw odpowiadam – proszę na to zwrócić uwagę, bo to ważne i jest to na nagraniu – “przeczytaj porozumienie”. Mało tego! Po chwili powtarzam raz jeszcze: “przeczytaj porozumienie!”.
Dlaczego więc pan na tym nie poprzestał?
Bo on nadal udawał głupiego, niezorientowanego, więc mu wymieniłem jeden z punktów – którego umieszczenia w porozumieniu domagali się jego prawnicy – czyli klauzuli poufności do 31 grudnia 2049 roku! To oni chcieli, żebym nie mógł informować o szczegółach porozumienia i tajemnicach spółki przez 30 lat! Czyli de facto to właśnie było oczekiwanie ode mnie “krycia” do końca życia, bo za 30 lat będę miał 77 lat. Ja przecież nie powiedziałem, że jak mi nie oddadzą pieniędzy, to nie będę ich krył. Nie zagroziłem żadną sankcją, żadnymi konsekwencjami. Powiedziałem to w takim kontekście, że to oni sami wymagają od mnie tak długiej klauzuli milczenia. Ale zostało to przedstawione inaczej.
Pojawiło się też zdanie: “Tyle jest jakby warty – myślę – twój spokój, nie?”.
Tak. Obaj chcemy mieć spokój i o tym mówiliśmy podczas spotkania, że chcemy iść do przodu. Naiwnie myślałem, że on poważnie tak mówił. Podpisanie tego porozumienia to był dopiero pierwszy krok do zapewnienia sobie wzajemnego spokoju. Porozumienie nakładało na nas też wzajemne obowiązki. Cały czas należy pamiętać, że ta rozmowa jest z tych “rozwodowych”. Że prowadzą ją ludzie z silnymi osobowościami, którzy się znają od ponad 10 lat.
Pełnomocnik Roberta Lewandowskiego zasugerował w jednym z wywiadów, że to dziwne, iż pan wskazuje na nieprawidłowości w firmie, w której – do pewnego momentu – sam pan był prezesem. Czyli, że to pana obciąża.
Nikt nie twierdzi, że nieprawidłowości będą skutkowały konsekwencjami jedynie dla Roberta i Anny Lewandowskich. Co więcej, z faktu, że to byłyby konsekwencje dla nas wszystkich, wynikało, że wszyscy byliśmy zainteresowani porozumieniem. Publiczne ujawnienie całej sprawy nie służyło nikomu, więc trudno dopisywać mi wolę, że chciałem to wszystko ujawnić, skoro to też we mnie by uderzyło. Lojalnie od samego początku informowałem wszystkich o swoich działaniach. Robert i Ania byli przeze mnie i moich prawników informowani o wszystkim, o naszym punkcie widzenia, o ryzykach. Prosiliśmy ich o ustosunkowanie się, jeśli się z czymś nie zgadzają. Nigdy to nie nastąpiło. Moim celem była też ochrona ich bezpieczeństwa. To, że odbierali to w zupełnie inny sposób, jako atak, już nie jest moją winą, ale ich doradców. A raczej braku dobrych doradców. Zidentyfikowanie ryzyka i brak chęci ich naprawy były dla mnie sygnałem, aby ewakuować się ze wspólnego biznesu i przestać go firmować. Robert potwierdza przecież, że to ja byłem inicjatorem wyjścia ze spółki. Nie chciałem ponosić konsekwencji działań, na które nie miałem wpływu.
Pan szedł na negocjacje do warszawskiej restauracji Baczewskich po to, by ustalić kwotę wyjścia z biznesu?
Tak, dzisiaj to jest dla mnie oczywiste, że mieliśmy inne cele. Tylko że wtedy tego nie wiedziałem. Myślałem, że to zwykła rozmowa dwóch wspólników, którzy mają trudny temat do rozwiązania. Pewnie potwierdzi to wielu biznesmenów, że padają różne zdania w czasie takich rozstań. Pamiętać należy, że rozmawiają ze sobą piłkarze, nasze słownictwo biznesowe jest ograniczone. Tyle że ujawniono tylko fragment mający pokazać, że to ja byłem w tej rozmowie agresywny.
A było inaczej?
Oczywiście. Robert też tam sobie na wiele pozwalał. Spójrzmy na szerszy kontekst. Dziś okazuje się, że nagrywał mnie trzy razy. Już w 2018 roku, telefonicznie, gdy jeszcze w świadomości opinii publicznej nadal współpracowaliśmy, w 2019 w Monachium i w 2020 w Warszawie. Nie wiem, czy nie nagrywał mnie jeszcze więcej razy, bo akurat te wymienione nagrania ujawnił. Za żadnym razem mnie o tym oczywiście nie poinformował i nie dostał na to mojej zgody, co już jest niezgodne z prawem. Przynajmniej w Niemczech. U nas, wiadomo, standardy są inne. Ale zastanówmy się: jakie intencje ma człowiek, który nagrywał mnie od co najmniej trzech lat? Po co to robi? Co planuje? Z kim? Dodam tylko, że wokół Roberta funkcjonuje duża grupa ludzi, którzy z niego żyją. Proponują mu różne interesy i inwestycje. Część takich, po których od razu widać, że nie przyniosą żadnych zysków, a po zakończeniu jego kariery będą obciążeniem. Takich, które zagrażają albo wizerunkowi Roberta, albo jego oszczędnościom. Do pewnego momentu blokowałem te inicjatywy, czyli narażałem się ludziom z jego “dworu”, którzy przynosili takie propozycje.
Na kolejnej stronie przeczytasz m.in. o tym, jak Boniek chciał się wg Cezarego Kucharskiego “wbić” w transfer Roberta Lewandowskiego.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Komentarze (23):