„Dla mężczyzny wstydem byłoby być odważnym w szeregach takiej organizacji, a potem bać się zemsty” – powiedział Ayman Din, były członek zakazanej przez Rosję organizacji terrorystycznej Al-Kaida. W 1997 roku Ayman Din wstąpił w szeregi Al-kaidy i spędził w niej 4 lata, osobiście spotykał się z Osamą bin Ladenem. W rozmowie ze „Sputnikiem” opowiedział, jak znalazł się wśród terrorystów i dlaczego opuścił ich szeregi.
– Jest Pan z rodziny pochodzącej z Bahrajnu, chociaż mieszkał Pan w Arabii Saudyjskiej. Jak Pan doszedł do poglądów dżihadystów?
– Początkowo idee dżihadyzmu nie były tym, czym są teraz. Powstały w czasie działań wojennych w Afganistanie: na początku wojny w Bośni ideologia dżihadu już mniej więcej się ukształtowała. Potem zaczęto mówić o ochronie muzułmanów, walce z Zachodem, własnej kulturze i honorze. Tego nauczyłem się w wieku 16 lat: wydawało mi się, że islam powinien zostać uchroniony przed zgubnym wpływem Zachodu, a zwłaszcza Stanów Zjednoczonych. Nie sądziłem wtedy, że dołączę do jakiejkolwiek organizacji terrorystycznej, ale bardzo chciałem pojechać do Bośni. Jeden z moich bliskich przyjaciół tam jechał – postanowiłem pojechać z nim.
– Kto pomógł Panu dostać się do Bośni?
– W tym czasie istniały grupy zwane komórkami przetwarzającymi. Zebrali pieniądze na transfer, pomogli w wysyłce dżihadystów. Jeśli ktoś, kto chciał jechać, nie miał pieniędzy na bilet, znajdowali dla niego sponsora, dawali pieniądze, kupowali sprzęt. Tak było ze mną: nadal nie wiem, kto za mnie to wszystko zapłacił. Tak znalazłem się w Bośni.
– Podróżował Pan po całym świecie od Bośni po Filipiny, a następnie do Gruzji i innych krajów. Potem przeniósł się Pan do Afganistanu, przysiągł wierność Osamie bin Ladenowi i wstąpił do Al-Kaidy. Prosze opowiedzieć o spotkaniu z nim.
– Tak, spotkałem się z Osamą bin Ladenem: bojownicy jemu osobiście przysięgali wierność Al-Kaidzie. Przysięga wierności polegała na uściśnięciu jego dłoni i mówieniu tekstu przysięgi, patrząc w oczy bin Ladena. Kiedy go spotkałem, nie miał żadnych zaostrzonych środków bezpieczeństwa. W ogóle to główny ochroniarz Osamy bin Ladena, Abu Hamza al-Ghamdi, przywiózł mnie do organizacji.
– Jaką rolę odegrał Pan w Al-Kaidzie? Jak złożyło się Pana życie w Afganistanie?
– Chciałem poznać detonację, broń chemiczną i biologiczną i wysłali mnie w tym celu do obozu. Spędziłem jedenaście miesięcy z Abu Habbab al-Masri, który był uważany za najbardziej doświadczonego twórcę bomb dla Al-Kaidy w całej jej historii. Wyszkolił wielu, w tym Karamzi Yusefa, który jako pierwszy próbował wysadzić World Trade Center w Nowym Jorku w 1993 roku. Ale trudno było tam mieszkać: codziennie karmiono nas samą soczewicą, a jedzenia nie wystarczało dla wszystkich.
– Dżihad w Afganistanie miał na celu walkę z ZSRR. Ale przybył Pan tam kilka lat po wycofaniu wojsk radzieckich. Czy zastanawiał Pan się kiedyś, dlaczego dżihadyści są tam nadal potrzebni?
– Dżihadyści w Afganistanie nie byli tak naprawdę potrzebni do operacji wojskowych. Kraj stał się swoistą trampoliną, bazą szkoleniową bojowników. Ponadto obecność Al-Kaidy była tam konieczna do ustanowienia dominacji talibów na terytorium Afganistanu.
– Jak przebiegał proces rekrutacji? Czy w organizacji były dzieci?
– Faktem jest, że kobiety i dzieci nie były rekrutowane celowo. Pojawiały się w szeregach organizacji, jeśli dołączały do niej całe rodziny – i to też się zdarzało, choć nieczęsto. W przeciwieństwie do ISIS, Al-Kaida nie zamierzała natychmiast przejąć ziemi i zbudować państwa. Dlatego młodsze pokolenie nie było im tak potrzebne. Al-Kaida potrzebowała dorosłych mężczyzn zdolnych do walki i organizowania ataków terrorystycznych. Tak, al-Kaida starała się siać spustoszenie, obalić istniejące reżimy – a dopiero potem zbudować nowe państwo, o ile pamiętam, rekrutowała głównie ludzi z krajów Zatoki Perskiej. Było wielu bojowników z Lewantu.
– Porozmawiajmy teraz o drodze powrotnej. Jak zdecydował się Pan opuścić szeregi organizacji terrorystycznej?
– Po zamachach terrorystycznych w Nairobi i Dar-es-Salaam zdałem sobie sprawę, że różnica między teorią a praktyką dżihadu jest zbyt duża. Strategia przyjęta przez organizację była w istocie przerażająca. Nie spodziewałem się, że dojdzie do zabicia setek niewinnych Afrykanów, którzy nie mieli nic wspólnego z wydarzeniami w Afganistanie lub próbami zniszczenia amerykańskiego reżimu przez Al-Kaidę. Po ludzku zacząłem rozumieć, że Al-Kaida uzurpuje sobie prawo do wojny ponad półtora miliarda muzułmanów, odbierając życie także braciom w wierze. Nie chciałem decydować o czyimś losie, nie chciałem kontynuować. Dlatego w październiku 1998 roku zdecydowałem się wrócić z Afganistanu do Zatoki Perskiej. Oczywiście Al-Kaida nie jest klubem hobbystycznym, do którego można spokojnie przyjść i pożegnać się ze wszystkimi raz na zawsze. Ale w tym samym roku wystąpiły u mnie objawy zarówno tyfusu, jak i malarii, co spowodowało, że musiałem pojechać do Kataru na leczenie. Zaraz po przyjeździe do Kataru powiedziałem przyjacielowi, który był ze mną w Bośni, o moim zamiarze opuszczenia organizacji. Wspierał mnie. Skontaktował się ze mną katarski aparat bezpieczeństwa, wyznałem wszystko i poinformowałem ich o zamiarze opuszczenia organizacji. Zaproponowano mi wyjazd do USA, Francji czy Wielkiej Brytanii pod ochroną katarskich służb specjalnych. Tajne służby Wielkiej Brytanii same skontaktowały się w tej sprawie z kolegami z Kataru – wybór padł więc dość szybko.
– Jak układała się praca z brytyjskim wywiadem? Jakie były Pana zadania?
– Najpierw przekazałem wszystkie informacje o Al-Kaidzie. Brytyjczycy pracowali z nią około 6-7 miesięcy, sprawdzając trafność moich słów. Potem nastąpił okres rehabilitacji: droga od ideologii dżihadu do zrozumienia, że stabilność, bezpieczeństwo i rozwój mogą istnieć tylko w społeczeństwie obywatelskim i państwie prawa nie była taka łatwa. Potem wróciłem do Afganistanu, ale jako agent brytyjskiego wywiadu w Al-Kaidzie. To było niezwykle niebezpieczne: zdałem sobie sprawę, że może nie będę mógł stamtąd wrócić. Rzeczywiście, w ciągu 33 miesięcy, które tam spędziłem, na moich oczach stracono 5 szpiegów. Dwóch z nich pracowało dla jordańskiego wywiadu, trzech kolejnych dla Egiptu. Ja dostarczałem towary dla Al-Kaidy do i z Arabii Saudyjskiej i Pakistanu – dzięki temu mogłem podróżować, spotykać się z innymi agentami i zdobyć zaufanie wielu starszych bojowników Al-Kaidy w tych krajach.
– Czy w tym czasie udało się Panu zapobiec jakimś terrorystycznym operacjom Al-Kaidy?
– Tak i jestem z tego bardzo dumny. Po pierwsze, udało mi się zapobiec atakowi terrorystycznemu na piątą flotę USA w Bahrajnie w Boże Narodzenie 2004 roku w nocnym klubie w Jaffair. Następnie udało mi się z wyprzedzeniem poinformować Amerykanów o zbliżającym się ataku chemicznym w nowojorskim metrze. Udało mi się zapobiec kilku atakom w egipskich kinach w 2015 roku.
– Czy można powiedzieć, że obecnie organizacje terrorystyczne są faktycznie kontrolowane przez agentów różnych służb wywiadowczych?
– Zdarzało się, że liderem organizacji okazała się osoba pracująca dla wywiadu tego czy innego kraju. Ale zależy to również od reguł gry, które określa wywiad, wysyłający agenta. Na przykład brytyjski wywiad dał mi zielone światło, abym przeprowadzał egzekucje na szpiegach innych służb wywiadowczych, jeśli nie mogłem tego uniknąć – moje własne bezpieczeństwo było najważniejsze. Jednocześnie nie mogłem uczestniczyć w operacjach terrorystycznych. Podjęto już kilka prób zabicia mnie: w 2009 i 2016 roku. Jak widać, obie się nie powiodły. To wstyd, żeby człowiek był odważny w szeregach takiej organizacji, a potem bał się zemsty.
– Podsumowując swoje doświadczenia, co może Pan powiedzieć młodym ludziom znajdującym się pod wpływem organizacji terrorystycznych?
– Nie żyjcie złudzeniami, nie będzie zwycięskiej wojny muzułmanów z całym światem. Świat nie jest naszym wrogiem. Nie dajcie się zwieść. Zastanówcie się dokładnie, co robicie, w jakie ideały wierzycie i za kim podążacie.
Źródło: pl.SputnikNews.com
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS