A A+ A++

Radio Nowy Świat miało zacząć nadawać 26 czerwca. Start zostanie jednak przesunięty, bo jeden z dziennikarzy zachorował na koronawirusa.

Słuchacze są wyrozumiali. Życzą zdrowia i deklarują cierpliwość, zwłaszcza że ludzie budujący nowe radio – nawet jeśli brać pod uwagę ogłoszone właśnie opóźnienie – pracują w zawrotnym tempie. Wszystko zaczęło się przecież w marcu: kryzys w Trójce, szybka i bardzo udana zbiórka na alternatywną antenę, a potem szaleńcza prędkość budowy Radia Nowy Świat. I to nie tylko w oparciu o ludzi sprawdzonych przez wiele lat na antenie Trójki. „Newsweek” jako jedyna redakcja obserwował, jak kierownictwo nowego projektu przesłuchuje młodych kandydatów na dziennikarzy muzycznych.

– Kiedy ogłosiliśmy, że Radio Nowy Świat szuka młodych talentów, zgłosiło się około 1600 kandydatów. Wybraliśmy 40 osób, których CV i listy motywacyjne przygotowane w bardzo różnej formie, wydały się nam najciekawsze. Teraz prowadzimy przesłuchania na żywo. Trochę żartem powiedziałabym, że to jest casting – opowiada Magda Jethon współtworząca Radio Nowy Świat. Chwilę później zaczyna ciężko oddychać. Trudno jej dłużej mówić z zakrytą twarzą. Na szczęście dzisiaj będzie głównie słuchać. Teraz lekko odchyla maseczkę z filtrem hepa, którą wybrała na tę okazję. Podkreśla, że będzie to dzień wielu kontaktów z młodymi ludźmi w niedużej przestrzeni studia, a ona „ma swoje lata” i jest w grupie wirusowego ryzyka.

Zadyszka może też wynikać ze wspomnianego szaleńczego tempa, w jakim toczą się tu prace. W marcu Wojciech Mann był jeszcze głosem Trójki. Odszedł z hukiem i został twarzą nowego radia. Konkretniej – projektu radia, bo nie było pieniędzy, studia, sprzętu, kompletu ludzi. Nie było nic poza decyzją „robimy”, nazwą Radio Nowy Świat i zaczynem zespołu złożonego z byłych pracowników Trójki. Finanse, i to całkiem pokaźne, pojawiły się jednak szybko. Zbiórka społecznościowa w ciągu kilku pierwszych dni zapewniła pół miliona miesięcznie. Potem kwota rosła już wolniej, ale i tak stan konta na Patronite przekroczył już 1,2 mln złotych. Mniej niż 100 dni po tym, jak Mann rzucił papierami, jest siedziba, jest niemal gotowe studio, jest niemal kompletny zespół profesjonalistów ze znanymi nazwiskami i jest casting na nowe głosy.

Kandydaci w prawo

Dom przy Ostrej 14 jest dziwny. Ma około 300m2. Kiedyś było tu przedszkole, więc decydując się na lokal, radio musiało wkalkulować w koszty między innymi powiększenie sanitariatów. Z ulicy wchodzi się do budynku po kilku schodkach. Korytarz z niewielką recepcją i sporymi oknami. Widać przez nie położony poniżej ogródek, który otaczają dwa skrzydła. Po lewej stronie klatka schodowa – i w dół i w górę. W prawo przedłużenie korytarza. Można nim minąć drzwi. A potem, idąc prosto, dotrzeć do kilku niewielkich pokoi lub kilkoma schodami zejść do sporej, otwartej przestrzeni z wyjściem do ogródka.

W tej niecce stoi regał z książkami, a przed nim krzesła ustawione w półokręgu. Na co drugim siedzi młody człowiek w maseczce, niektórzy ze słuchawkami na uszach. Ktoś nerwowo chodzi tu i tam, ktoś inny stoi z boku, podpierając słup. W sumie kilkanaście osób. Atmosfera jak przed maturą. Wyraźnie wskazuje, że dzieje się coś niecodziennego, trochę odświętnego, mocno stresującego. W powietrzu wiszą niepokój, niepewność, skupienie i nadzieja. Między kandydatami na radiowca kręci się ekipa kandydatów na filmowców. Studenci z Łodzi robią dokument o powstającym właśnie radiu. „Ludzie zestresowani, więc ciężko będzie się tu gadać” – myślę i zaczepiam pierwszą osobę.

Czytaj także: Gwiazdy w radiu tworzonym przez byłych dziennikarzy Trójki

– Zawsze marzyłem o tym, żeby zostać dziennikarzem muzycznym, a zostałem sportowym. I bardzo się w tym spełniam, ale chciałem także to pierwsze marzenie zrealizować. Uznałem, że jak spaść, to z dobrego konia. Napisałem CV i zdecydowałem, że po prostu nagram swój list motywacyjny – opowiada ochoczo. To Michał Ebert. Pracuje w Eurosporcie, komentuje snookera i nie szuka zajęcia na pełen etat. Myśli raczej o jednej autorskiej audycji w tygodniu, w której mógłby dzielić się ze słuchaczami czarną muzyką. Po tej krótkiej rozmowie dociera do mnie, że robota w tą czerwcową niedzielę będzie jednak łatwa, że jeśli trafię na choćby jedną osobę, która odmówi rozmowy, to jeszcze wcześniej niż komisja wychwycę tego, kto nie nadaje się do roli, o jakiej marzy. Nawet jeśli nie jest tak doświadczony jak Ebert.

– Na antenie, oprócz głosu, liczy się osobowość. Kandydaci, których zaprosiliśmy na przesłuchanie mają bardzo różne doświadczenie. Niektórzy są zupełnie początkujący, bo co można wiedzieć o pracy w radiu mając 17 lat? A mamy trzech kandydatów między 17. a 19. rokiem życia. Są też osoby, które otarły się o radio studenckie, albo mało znane, amatorskie radio internetowe – opowiada Jethon.

Jeden z najmłodszych jest maturzystą, na przesłuchanie przyjechał z rodzicami. Niby wyluzowani, na pewno bardziej niż on, ale jednak stresik widać. Syn od lat słucha Trójki, fascynują go piosenki Kaczmarskiego. Mówi elegancko, z ogładą, trochę szkolnie, raczej powoli. W studiu zaprezentuje przed komisją dynamiczny fragment radiowego monologu Robina Williamsa z filmu „Good Morning, Vietnam”. To sporo wyjaśnia: główny bohater jest archetypem osobowości mikrofonowej, a film należy do kanonu, choć raczej nie ogląda go namiętnie młodzież wywodząca się z kultury hiphopu. Prędzej taka nieco staroświecka, z fascynacjami kulturowymi wdrukowanymi przez rodziców, a nie przez internet, taka trójkowa. Ten młodociany kandydat na pewno ma dobry głos i być może osobowość przysypaną trochę przez formatowanie polskim systemem edukacyjnym. Na pewno jednak nie ma taniego parcia bijącego od wielu uczestników telewizyjnych talent szołów. To specyficzne, że przepytując na korytarzach kolejne osoby, nie trafiłem na żadnego wyraźnego narcyza. Nikt tu nie chce być gwiazdą, wszyscy marzą, by „dzielić się muzyką ze słuchaczami”, „posiadać muzykę na różne sposoby”, rozwijać się zdobywając nowe doświadczenie lub spełniać miłość do intymnego medium, jakim jest radio.

Czytaj też: „Chcieliśmy dać znać słuchaczom, że nie mamy beretów zrytych pisowską propagandą”. Kulisy pracy w radiowej Trójce

Do studia w lewo i w dół

Po dłuższym czasie krążenia po pomieszczeniach adaptowanych na radio, zostaję wpuszczony do studia. Specyficzna topografia budynku sprawia, że idąc tam, można się poczuć skołowanym. Z recepcji schodzi się o kilka schodów, ale studio jest na poziomie ogrodu. Okna wychodzą na zieleń, choć teraz są zasłonięte żaluzjami. Na ścianach czerwień z nowego logotypu rozgłośni – to, które pokazano, rozpoczynając zbiórkę, na szczęście poszło w odstawkę – i nieregularnie rozmieszczone, czarne panele wyciszające. Wygląda już na studio, na stole stoi nawet jeden statyw z klasycznym, pojemnościowym mikrofonem radiowym szanowanej marki. Ale nie jest nigdzie podłączony, więc studiem to miejsce jeszcze nie zostało. Na środku duży stół złożony z trzech niepełnych okręgów. Przecina go przezroczyste przepierzenie antywirusowe. Za nim oprócz Magdy Jethon i Wojciecha Manna z asystującą mu żoną, siedzą Anna Krakowska, która współpracowała z Jethon jeszcze w czasie jej dyrektorowania Trójce oraz Krzysztof Łuszczewski – niegdyś łączył w Polskim Radiu stanowisko dyrektora Czwórki z funkcją pełnomocnika zarządu ds. cyfryzacji.

Czytaj także: Kuba Strzyczkowski nowym dyrektorem Trójki. To zła wiadomość dla radia

Przysiadam na podłodze w rogu „wkrótce studia”, które położone jest w lewym skrzydle okalającym ogródek – tym z klatką schodową. Nie umiem wyczuć atmosfery. Nie jest bardzo swobodna i wesoła, nie jest też ciężka. Na pewno napięcia nie wnoszą wyłącznie kandydaci. Ale nie powiem, że w komisji jest poważnie, urzędowo. Bo jednak Wojciech Mann tryska dowcipami, choć oczywiście z mannowską dynamiką tryskania. Magda Jethon niekiedy dzielnie mu partneruje. Ale pełne ciepłej kąśliwości serwisy wysyłane przez pana redaktora do kolejnych kandydatów, których obserwuję ze swojego kącika, rzadko spotykają się z ostrym returnem. Któryś lekko się odgryzie w reakcji na prowokację typu „muzyka skończyła się w latach 80.”, pytając: „a słyszał pan o hip hopie?”. Któraś nie weźmie do siebie zarzutu staroświeckości, tylko przyzna, że jest tak postrzegana przez znajomych, ale lubi to w sobie. Ktoś udowodni, że nie każdy z kandydatów żyje Floydami, Dylanem i Kaczmarskim, bo chciałby opowiadać ludziom o współczesnych, nietuzinkowych polskich raperach jak Łona albo duet Pro8l3m.

Po wyjściu kandydata każdy z członków komisji wystawia mu notę od 1 do 6. I za każdym razem widzę tę samą scenęprzypominającą klasyfikację końcową pierwszoklasistów w podstawówce. Wszyscy wszystkim się podobają. Super, świetny, ciekawy głos. Sypią się piątki, piątki z plusem, szóstki. Ale może widząc przesłuchanie tych kilkorga kandydatów, akurat trafiłem na świetną falę. Wychodząc, rzucam pytanie: czy był do tej pory ktoś, kto się państwu nie podobał? Od Anny Krakowskiej słyszę, że tak, był jeden taki, który się nie podobał i to nawet bardzo.

– Nie określiliśmy sobie na dziś żadnego limitu. Może przejść 5, 10, a może i 20 osób. Wszyscy, którzy zrobią na nas dobre wrażenie, przejdą do kolejnego etapu, w którym sprawdzą się w studiu, choć poza anteną. Usłyszymy wtedy, jakmówią, jak reagują, czy potrafią nawiązać rozmowę, wybrnąć z zaskakującej, stresującej sytuacji. Następnym etapem będzie już audycja „Próbny lot”. Kandydaci poprowadzą program, podczas którego będzie pojawiać się sygnał informujący, że właśnie testujemy młode talenty. Kto wypadnie dobrze, poprowadzi kolejną audycję. Komu pójdzie słabiej, odpadnie. Taka selekcja na antenie może trwać nawet 3 miesiące. W radiu zostanie 5–6 osób – mówi Magda Jethon.

Nisko jest piękniej

Skanuję listę kandydatów wywieszoną na drzwiach. Na ponad 40 osób tylko 8 to kobiety. Stara radiowa prawda mówi, że mikrofon bardziej lubi mężczyzn. Ale w praktyce sprowadza się to do faktu, że niższe głosy brzmią na antenie lepiej. Na pewno łatwiej o taki u mężczyzny, ale panie z głosem Krystyny Czubówny też się przecież rodzą. Pytam o to Magdę Jethon. Odpowiedź jest krótka: Kryterium naboru nie była płeć, tylko osobowość i predyspozycje radiowe.

Zatem kobiety wśród kandydatów wyławiam z trudem. Udaje mi się porozmawiać z trzema. Dobre, głębokie głosy. Dwie mają już doświadczenie. Jedna internetowo-studenckie. Gładko o nim opowiada, czuć jej otwartość i zaangażowanie. Druga już od jakiegoś czasu pracuje w lokalnej rozgłośni Polskiego Radia. Przyjechała na przesłuchanie, bo wiadomo – teraz rolę mediów publicznych pełnią te niepubliczne, a Radio Nowy Świat ma szansę zmienić rynek. Na peronie, czekając na pociąg do Warszawy, spotkała redakcyjnego kolegę. Przyjechał na to samo przesłuchanie. Jak mówi, w lokalnym PR wyraźnych nacisków nie ma. Na papierze nic nie przychodzi, ale atmosfera wyraźnie sprzyja sprzyjaniu władzy. Włącza się autocenzura, co zgodnie uznajemy za najgorsze dla dziennikarza. Dziewczyna, która rzecz jasna prosi o anonimowość, mówi z ogromnym entuzjazmem. Czuć od niej pasję, świadomość dziennikarskiej roboty. Trzecia pani, która bierze udział w castingu, to Maria Zamachowska. Mówi, jakby tekst miała przygotowany, przemyślany, napisany na kartce. Ale nie jest to oświadczenie, tylko normalna rozmowa. Rzadka kultura słowa, chciałoby się rzec. Mann też się nią zachwyca po przesłuchaniu, choć Zamachowska jest wyraźnie nieśmiała i pewnie istnieje strach, że przy czerwonej lampce zostałaby zeżarta przez stres. Dopytuję ją o to po przesłuchaniu. Jest świadoma, skromna. I zna rozwiązanie: do audycji musiałby być przygotowana tip-top. Ale jeśli powinie jej się noga, język się potknie i z gadania na żywo wyjdą nici, to trudno. Być na antenie byłoby wspaniale, ale ona nie musi, najwyżej zajmie się czymś innym. A ja zostaję z przekonaniem, że w Polsce nadal kobieta, by robić to samo co mężczyzna, musi być w tym wyraźnie lepsza od niego.

Będzie sukces

Siadam przy recepcji. Przez chwilę obserwuję, jak Piotr Jedliński – obok Magdy Jethon, Wojciecha Manna i Jana Chojnackiego jest udziałowcem Ratujmy Trójkę Sp. z o.o., zakładającej Radio Nowy Świat – organizuje casting.Kontroluje, kto wchodzi, a kto wychodzi z przesłuchania, układa kolejkę. Opowiada, że to leciutka robota w porównaniu z szalejącym od dwóch miesięcy cyrkiem z szukaniem siedziby, ofertami, budową studia, zakupami, rekrutacją. Trochę spieramy się o to, czy naprawdę ratują Trójkę, czy po prostu zakładają nowe radio i o to, czy Kuba Strzyczkowski ma szansę na sukces na Myśliwieckiej. Jedliński uważa, że na Ostrej szansę mają większą. – To będzie coś niesamowitego, zobaczy pan. Na rynku nie zdarza się, że są klienci na jakiś produkt, ale tego produktu nie ma. A my mamy taką sytuację. Zna pan drugi podobny przykład? – pyta retorycznie Jedliński. – Szczepionka na Covid-19 – odpowiadam. Przytakuje. Ale oni na potrzebę swoich klientów odpowiedzą wcześniej. Radio Nowy Świat ma już ponad 25 tysięcy mecenasów, którzy zapewniają wspólnie około 650 tysięcy miesięcznie. Każdy musiał zdecydować się na wsparcie nie krótsze niż przez 3 miesiące.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWybory prezydenckie 2020. Sztab prezydenta Andrzeja Dudy zapowiada pozew
Następny artykułMZ: ustawa o badaniach klinicznych na finiszu prac