A A+ A++

Agencja powołała się na przepisy prawa telekomunikacyjnego, pozwalające zablokować połączenia, w tym dostęp do stron www, które mogłyby zagrażać „obronności, bezpieczeństwu państwa oraz bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu”.

Jakie informacje stara się chronić ABW?

Taka decyzja budzi szereg pytań. Pierwsze jest oczywiste: czemu Agencja blokuje Poufną Rozmowę dopiero teraz? Czy wcześniej maile wyciekające ze skrzynki być może najważniejszego współpracownika premiera, pokazujące wewnętrzny obieg korespondencji szefa rządu z jego najbliższym otoczeniem nie były zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa? Czy może osoby prowadzące stronę zdobyły dostęp do nowych informacji, ujawniających znaczniej bardziej wrażliwe informacje niż poprzednie maile?

Jeśliby tak faktycznie było, to pojawia się pytanie dla kogo właściwie wrażliwe? Czy dla państwa, czy dla premiera i jego otoczenia? Innymi słowy: czy ABW próbuje chronić państwo przed wyciekiem zagrażających jego bezpieczeństwu dokumentów, czy rządzącą partię przed wyciekiem informacji, które mogłyby jej zaszkodzić politycznie i wizerunkowo?

To drugie nie powinno być zadaniem polskich służb, które mają chronić państwo przed realnymi zagrożeniami, a nie rządzącą partię przed kompromitacją. Jeśli faktycznie grozi nam scenariusz, w którym Poufna Rozmowa ujawnia dokumenty lub korespondencję, które państwo miałoby interes utajnić, to pojawia się pytanie o to, jak hakerzy do nich dotarli? Czy Morawiecki i jego ludzie byli na tyle nieodpowiedzialni, że o sprawach wrażliwych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa rozmawiali w prywatnych mailach?

W dodatku, jak podają media, mimo blokady strona działa na niektórych komputerach. Blokadę łatwo jest obejść, jak się można domyślać w razie czego hakerzy przejęte przez siebie informację mogą po prostu umieścić na innej stronie.

Linia obrony PiS się kruszy

Być może odpowiedzi na te pytania poznamy za chwilę, gdy do sieci – na Poufnej Rozmowie czy na innej stronie – wycieknie kolejna korespondencja ze skrzynki Dworczyka.

Jedno jest za to pewne: akcja Agencji podważa główną linię obrony, jaką w sprawie wycieku ze skrzynki Dworczyka przyjął obóz rządzący. Od samego początku „afery mailowej” zaangażowani w nią ludzie z otoczenia premiera, w tym sami Mateusz Morawiecki i Michał Dworczyk, odmawiali odpowiedzi na pytania dziennikarzy o zawartość i prawdziwość maili. Powtarzali za w kółko ten sam komunikat: maile to prowokacja wrogich Polsce służb, realizacja scenariusza pisanego w nieprzychylnej nam stolicy, nie odpowiadamy więc na żadne pytania. Cały PiS stał za tym komunikatem, jego politycy programowo odmawiali dyskusji na temat maili. Choć niektórym z nich czasem wyrwało się zdanie, dwa, potwierdzające, że „maile Dworczyka” – czy najczęściej jeden, dotyczący akurat ich – faktycznie są prawdziwe, że nie są spreparowaną przez wrogie służby fałszywką.

Akcje ABW radykalnie obniża prawdopodobieństwo, że maile zostały wymyślone i napisane przez obce służby. Wydaje się za to potwierdzać, iż istotnie mogą pochodzić ze skrzynki ministra z KPRM. Gdyby maile były bowiem fałszywe, ABW nie kłopotałoby się raczej z próbą zablokowania ujawniającej je strony. Jeśli zaś faktycznie były prawdziwe, postawę PiS – szantażu oskarżającego o grę zgodnie ze scenariuszem obcych służb każdego kto pytał o maile – trzeba ocenić jako głęboko nieuczciwą wobec społeczeństwa.

Jeśli maile są prawdziwe, to niezależnie od źródła ich wycieku władza jest nam winna – w świetle tego, co możemy w nich przeczytać – wyjaśnienia. Zaczynając od tego, czemu przedstawiciele rządu nie posługiwali się bezpiecznym kanałem komunikacji, a kończąc na pytaniach o próby ręcznego sterowania TVP i innymi mediami, co ujawniona korespondencja dokumentuje bardzo wyraźnie.

Grupa brzydko trzymająca się władzy

W mailach Dworczyka nie ma przy tym niczego, co bezpośrednio obciążałoby w sensie karnym, premiera i jego ludzi. Choć gdy ktoś tak wysoko postawiony jak Michał Dworczyk pisze, że „wywalamy pieniądze w błoto”, a „niekompetencja, nieudolność, głupota, a czasem też ciemne interesy są zawsze podlewane w MON, PGZ i u nas w polityce obrzydliwym sosem bogoojczyźnianych frazesów”, to odpowiednie służby powinny sprawdzić, czy to faktycznie korespondencja ministra i o jakie konkretnie „ciemne interesy” chodzi.

O jakie by nie chodziło, w mailach jest mnóstwo materiału, wystawiającego jak najgorsze moralne, intelektualne i polityczne świadectwo otoczeniu premiera.

Obraz zaplecza szefa rządu, jaki wyłania się z maili jest przede wszystkim głęboko niesmaczny. Widzimy w nich ludzi, którzy są tak zajęci walką o utrzymanie władzy, że nie mają jej czasu specjalnie sprawować. Ekipy niewolniczo wpatrzonej w sondaże i słupki poparcia, niezdolnej realnie przewodzić społeczeństwu, na każdą swoją decyzję patrzącej pod jednym kątem: utrzymania się przy władzy.

Oczywiście, obraz prezentowany na stronie Poufnej Rozmowy to wycinek fragmentów z wewnętrznej korespondencji rządu. Z pewnością dobrany tak, by przedstawić otoczenie premiera w jak najgorszym świetle. Niemniej jednak, zdumiewa ilość czasu i energii, jaką – jak można wnioskować z maili – ekipa Morawieckiego poświęca na wewnętrzne walki w obozie władzy, gaszenie wizerunkowych pożarów i prowadzenie w zasadzie permanentnej kampanii wyborczej. Czas i psychiczna energia nie są czymś nieskończonym, gdy centrum rządu tyle czasu zajmuje polityką rozumiana jako walka o władzę, to nie może go jej zbyt wiele zostać dla polityki rozumianej jako szukanie rozwiązań odpowiadających na realne wyzwania społeczeństwa. A tego jednak oczekujemy od premiera.

Co najgorsze, ekipa premiera usiłuje się utrzymać przy władzy w sposób wyjątkowo brzydki.

Z maili wynika bowiem, że w tym celu gotowa jest organizować nagonki na osoby LGBT+ czy nauczycieli. „Wydaje mi się, że powinniśmy poszukać więcej osób, które ze świata celebrytów będą krytykować LGBT, na razie udało się nam z Z. Boniek i jutro Zosia Klepacka” – pisał Mariusz Chłopik, do niedawna jeden z najbliższych doradców premiera. „Nauczyciele jako grupa w następnych kilkudziesięciu godzinach zostaną dobici i poniżeni falą hejtu” – wywodził analizujący klęskę strajku nauczycieli dyrektor departamentu studiów strategicznych w kancelarii prezesa rady ministrów. Wcześniej bliskie otoczenie premiera rozważało w mailach „możliwe kierunki ataku” na Związek Nauczycielstwa Polskiego i jego przewodniczącego, Sławomira Broniarza.

W obliczu wojny i innych problemów wszyscy zdołaliśmy trochę o tym zapomnieć. Akcja ABW przypomina opinii publicznej tę brzydką prawdę. Gdy rząd obciążają takie wycieki, jak te, której najpewniej wypłynęły ze skrzynki Dworczyka, niekoniecznie warto zwracać uwagę na to, że się chce ukryć następne.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKlaudia Halejcio narzekała na wysoką ratę kredytu. Nie wiedziała o wakacjach kredytowych?
Następny artykułProf.: spada odporność populacyjna przeciwko COVID-19