W naszym pojmowaniu relacji możemy dostrzec wyraźną linię podziału. Mamy oto singli – czy może solistów, oraz tych, którzy żyją w parze (różnopłciowej lub jednopłciowej), tworząc romantyczne relacje. Podobno jedni różnią się od drugich jak dzień i noc. Podobno, bo – jak w każdym podziale – diabeł tkwi w szczegółach.
Ani soliści nie są tacy pojedynczy, jak chcieliby ich widzieć związkowcy, gdyż żyją w tzw. rodzinach z wyboru i coraz częściej mają dzieci. Ani też związkowcy nie są na wieki połączeni z drugą osobą, o czym świadczą m.in. statystyki dotyczące rozwodów, pokazujące, że wiele osób, które teraz pozostają w stałych, monogamicznych i usankcjonowanych związkach, w jakimś momencie będzie żyło w pojedynkę.
Myśląc o tym, co związkowe, a co singielskie, często umacniamy w naszych umysłach ten podział – oddzielając własne poglądy i doświadczenia od tego, co sądzimy o innych. Często powołujemy się wtedy na „normy i zasady”, które mylimy ze zwykłą umową społeczną będącą produktem swoich czasów. Jak np. ta, że małżeństwa zawiera się z miłości, a romantyzm jest główną kategorią opisu związku zawierającego relację seksualną i emocjonalną.
Co się bardziej opłaca
Zacznijmy od tego, że nie ma żadnej zasady, która przemawiałaby za tym, że związki są jednoznacznie lepsze niż życie w pojedynkę. Znanym z mediów popularnych wyjątkiem są biali, stabilnie sytuowani mężczyźni, żyjący w zgodnych stadłach, których długość życia znacznie wzrasta w porównaniu z mężczyznami singlami oraz tymi, których związki cechuje konfliktowość i są pozbawieni stałego zaplecza materialnego. Jednak jeszcze długo nie znajdziemy twardego dowodu, że życie w parze zawsze się opłaca i powinno być celem każdego człowieka.
W ponowoczesności nie doczekamy się uniwersalnego modelu relacji, który miałby szansę uszczęśliwić wszystkich i który – co niezwykle ważne – sprostałby zmieniającym się warunkom społecznym, ekonomicznym i kulturowym. Przyszło nam żyć w świecie tak zmiennym i tak oddalającym się od tradycyjnego porządku, że pozostaje nam uczyć się i rozumieć jak najwięcej, bo kultura Zachodu nie wróci tak łatwo do wzorców sprzed 200 lat.
Omijając uproszczony opis stałych relacji jako opresji ograniczającej wolność człowieka oraz życia singli widzianego jako wyraz niezdrowego egoizmu i niedojrzałości, sprawdźmy, czego mogą się od siebie nauczyć obie strony. Co pozostającym w stałych związkach powiedzą soliści i czego oni mogą się dowiedzieć od tych, którzy od lat budzą się rano obok kogoś dobrze znanego.
Związek nie jest wart każdej ceny
Paulina, gdy zbliżają się jej 34. urodziny, mówi: „Patrzę na moje koleżanki, które znoszą w związkach bardzo wiele, często nawet walkę o władzę w związku czy psychiczne manipulacje, i dochodzę do wniosku, że nie będę poświęcać własnej autonomii tylko dlatego, żeby z kimś zamieszkać”. To wyznanie cechuje najczęściej spotykaną postawę wśród polskich kobiet, które deklarują nieustającą presję małżeństwa i posiadania dzieci. Wiele z nich wyznaje, że czują się rozliczane z lat spędzonych w pojedynkę. I chociaż niestosowne słowo „staropanieństwo” zostało zastąpione politycznie poprawną troską bliskich o upływające lata, to rodzinne spotkania powodują niepokój. Nieśmiertelnie zadawane pytanie: „Czy już kogoś masz?” potrafi popsuć radość z nadchodzących świąt i spędzania czasu z najbliższymi.
Presja otoczenia to jeden z powodów, dla których wiele kobiet, ale także mężczyzn, nie weryfikuje własnych postaw wobec stałych związków. Można powiedzieć, że szukają drugiej połowy niejako automatycznie. Albo dlatego, że wszyscy tak robią. Albo dlatego, żeby nie być samemu. Ewentualnie po to, żeby ktoś się nimi zaopiekował finansowo, psychicznie. Równie często jak relacyjny autopilot zdarza się zagubienie „ja” w związku na jego bardziej zaawansowanym etapie – ta postawa najczęściej dotyczy kobiet, które zbyt często poświęcają siebie dla tak zwanego dobra związku lub rodziny.
Tymczasem niezależność, autonomia nie mają zbyt wiele wspólnego z egoizmem i egocentryzmem ani z nieco skompromitowaną asertywnością. Jest to dobre i zdrowe podejście, w którym troska i świadomość siebie idą w parze z szacunkiem do innych ludzi i uważnością. Co więcej, są to podstawy budowania zdrowych i trwałych związków, które mają szansę przetrwać upływ czasu, narodziny dzieci i inne zawirowania życiowe. Są to także postawy wymagające od nas szczególnie dużo samowiedzy i uważności, takiej, której soliści uczą się, wchodząc w liczne relacje o różnym poziomie zaangażowania. Single, którzy odrobili swoje lekcje, nie dadzą się zbyt łatwo schwytać w pułapkę związków z przymusu. Właśnie dlatego mogą być punktem odniesienia w budowaniu autonomicznych postaw dla tych, którzy zdecydowali się związać z kimś na stałe.
Intymność ma swoje wymagania
Mówi się, że dobry związek to właściwe proporcje bliskości i niezależności, z tym że idealna receptura nie jest znana nikomu. Co więcej – idealna proporcja jest właściwa dla każdej pary i może ulegać zmianom w czasie ich wspólnego życia. Dlatego sprawdźmy teraz, co pary zdecydowane na długie trwanie związku i kultywowanie bliskości mogą pokazać solistom.
„Miałam dwie wieloletnie relacje z facetami. Pierwsza to była wielka miłość, ale chyba oboje nie byliśmy na nią gotowi. Druga skończyła się niedługo po tym, gdy razem przeprowadziliśmy się do Warszawy. Nie chciałam popełniać tych samych błędów, więc poszłam na terapię. Wydawało mi się, że to się nigdy nie skończy, to rozmawianie o skryptach i o lęku przed zranieniem. Jednak kiedy spotkałam swojego przyszłego męża, zaczęłam rozumieć to wszystko. Zupełnie inaczej weszłam w ten związek. Nie wieszałam się tak na nim, robiłam wiele rzeczy bez niego. Ale też powiedzieliśmy sobie, że chcemy dbać o to, żeby to się nie rozeszło. Okazało się, że bliskość emocjonalna jest trudna, ale mogę to osiągnąć. Nie muszę niańczyć swojego męża, żeby on wiedział, że go kocham” – mówi 40-letnia Magda.
Bliskość emocjonalna to stan, do którego tęsknimy wszyscy. Problem w tym, że dla większości z nas jest ona obarczona trudnymi doświadczeniami z dzieciństwa. Wtedy właśnie nauczyliśmy się, że bycie kochanym i kochanie nie przebiega tak idealnie, jakbyśmy sobie tego życzyli. Przeżywaliśmy trudne, często niedające się objąć emocje i stany w związku z tym, jak traktowali nas i siebie nawzajem nasi rodzice. Nie wszystko, co pozostawiło w nas ślad, jest jasne i czytelne, dlatego właśnie ludzie mają skłonność do wikłania się w skomplikowane relacje intymne, mimo że za wszelką cenę chcieli uniknąć cierpień, jakie zgotował im np. nieobecny lub pijący rodzic. Tylko rozumiejąc w pełni, co się z nami dzieje, gdy kogoś kochamy, i ćwicząc na co dzień pracę nad tą relacją, możemy aktywnie modyfikować postawy przyswojone w dzieciństwie.
Bliskość – psychiczna i fizyczna – kojarzy nam się z czymś cudownym, marzymy o niej i to właśnie z jej powodu decydujemy się wchodzić w stałe związki. Niestety, jest to stan, który wymaga od nas nieustannej troski i pracy. W czasach, gdy tempo życia, obowiązki sprzyjają popadaniu w rutynę, pielęgnacja bliskości wydaje się równie pracochłonna, co uprawa róż na pustyni. To również dlatego długodystansowe relacje przeżywają obecnie liczne kryzysy. Te zaś, którym udaje się przetrwać, mogą być dobrym przykładem zarówno dla solistów, jak i dla innych par, że bliskość wymaga pracy, ale jest w naszym zasięgu, a nie tylko w strefie fantazji.
Nasz emocjonalny rozwój może i powinien trwać aż do śmierci. Mamy szansę uczyć się na swoich doświadczeniach – i tych pięknych, i tych dramatycznych, korzystać z wiedzy specjalistów, ale także po prostu obserwować świat wokół siebie. Czasem ktoś, kto wydaje nam się osobą o diametralnie odmiennym stylu życia, może stać się bezcennym źródłem wiedzy o nas samych i szansą na kolejny krok rozwojowy.
Marta Niedźwiecka – pierwsza w Polsce certyfikowana sex coach, pracuje w obszarze ciała, emocji i relacji intymnych. Wspiera solistów i pary, rozwijając ich potencjał i pomagając w przezwyciężaniu kryzysów. Prowadzi stronę www.sex-coach.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS