A A+ A++

Władysław Jagiełło przed bitwą pod Grunwaldem

Bitwa pod Grunwaldem do dziś rozbudza naszą wyobraźnię. Czy jednak wiemy o niej wszystko? Na pewno nie! Czy była to bitwa z Niemcami, dlaczego ją wygraliśmy oraz czy… Jagielle na pewno zależało? Oto fakty, które mogą Was zaskoczyć.

Wojska przyprowadzone przez zakon miały „twarde jądro” – wyćwiczoną własną ciężką konnicę. Do tego „gości” oraz zaciężnych, nie tylko licznych, ale i chyba wprawionych w boju, bo zakonni eksperci zbyt dobrze się znali na wojnach, aby kapitanowie najemnych wojsk mogli ich łatwo oszwabić. Jak pamiętamy, wojsk zakonnych było natomiast raczej mniej niż polskich, a jeszcze doliczyć trzeba spore wojska litewskie.

O wyniku bitwy decyduje wiele czynników, nie tylko jakość i liczebność wojsk, jednak nie wynika z dostępnych źródeł, aby w jakimkolwiek momencie bitwy wydarzyło się cokolwiek zupełnie niespodzianego, co zachwiałoby krzyżackim wojskiem czy wywołałoby na przykład panikę. (Chociaż… Długosz opisał dziwny obłok, w którym ukazał się patron Polski, św. Stanisław, ale posłużył się bezpiecznymi konstrukcjami: „widzieli niektóry…”, „mniemano, że…”. Zatem – efektowny literacki ozdobnik. trochę szkoda).

Dlaczego wygraliśmy?

W psychologiczno-taktyczno-historycznych rozważaniach snutych na podstawie niepełnych źródeł łatwo o wspaniałe hipotezy. Trudno się je potwierdza, ale i trudno obala! Nie tracąc z oczu tegoż zastrzeżenia, połączmy ze sobą dwa fakty: wojska koalicji krzyżackiej były mniej liczne niż koalicji polskiej, a mimo to właśnie one przez dłuższy czas utrzymywały inicjatywę.

Artykuł stanowi fragment książki Grunwald 1410. Największy triumf polskiego oręża Jana Wróbla, która właśnie ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Znak Horyzont

Zaatakowane przez wrogie oddziały cofnęły się na początku bitwy, aby niebawem w ładzie odeprzeć napastnika. Wielkiemu mistrzowi plan bitwy poniekąd sam się ułożył – wypchnąć z pola boju liczne, ale słabiej uzbrojone skrzydło (krzyżackie lewe, „nasze” – prawe, z Litwinami i tatarami). Innymi siłami związać centrum, a następnie wspólnymi siłami centrum i uwolnionego od Litwinów rycerstwa lewego skrzydła zyskać przewagę w centralnym polu bitwy. I, jak napisał Henryk Sienkiewicz, nie w Krzyżakach zresztą, lecz w Trylogii – dorżnąć watahy.

Wielki mistrz zdaje się w tej bitwie postępować tak, jakby spieszył się z osiągnięciem przewagi w centrum. To jest możliwe wyjaśnienie trzech prób „przebicia się”, o których informował autor pruskiej Kontynuacji… – trzy uderzenia nawracającymi chorągwiami w środek królewskich wojsk. Być może von Jungingen kalkulował rozumnie, że doborowymi, ale mniej licznymi siłami musi rozstrzygnąć bitwę szybko, by zneutralizować Litwinów, zdobyć taktyczną przewagę w centrum, rozbić je i – niejako na deser – rozgromić drugie skrzydło.

Taki plan tłumaczyłby zostawienie sporej liczby rycerzy w odwodzie – zmęczone centrum skupiłoby na sobie naturalny kontratak polskiego lewego skrzydła, a wtedy krzyżacki odwód zmiótłby Polaków z powierzchni ziemi. W decyzji wielkiego mistrza widać (to znaczy widać, jak chce się zobaczyć, bo każda rekonstrukcja przemyśleń XV-wiecznego bohatera tkana jest z mgły) przecenienie pozytywnych skutków uderzenia na chorągwie litewskie. W istocie bowiem, jak się okazało, znaczna część jego wojsk wypadła z gry wskutek pogoni za Litwą, a Litwini dość szybko wrócili do boju. A przy tym Jungingen po prostu nie docenił odporności rycerstwa polskiego na ataki krzyżackiej, wspaniałej zresztą, jazdy. Przewaga liczebna Polaków i Litwinów (oraz Rusinów i tatarów) miała spore znaczenie dla przebiegu bitwy. Na nic by się zapewne nie zdała, gdyby nie wykazana wytrwałość i dzielność.

Bitwa pod Grunwaldem. Diebold Schilling, miniatura (XV wiek)

Przyczyna krzyżackiej klęski jawi się zatem jasno. Zbyt wielu rycerzy pomknęło za Litwinami i zbyt wielu czekało u boku wielkiego mistrza na swoje pięć minut. W efekcie polskie główne siły atakowane były zbyt szczupłymi siłami krzyżackimi. Przełomowy moment bitwy to ten, w którym rycerstwo Jagiełły zdominowało centrum, a von Jungingen nie zareagował na zmianę sytuacji w odpowiednim momencie. Jego odwód dotarł na pole bitwy zbyt późno, w rezultacie starł się z Polakami już panującymi na placu boju. Nie przeważył szali, bo szala już była przechylona na polską stronę.

Wyszkoleni

Nikogo chyba nie zdziwi pogląd, że największe zagrożenie dla rycerza stanowiły bieda i ciało migdałowate. Bieda uniemożliwiała zakup ekwipunku i konia bojowego oraz opłacenie pachołków (dzisiaj określenie „pachołek” brzmi jak wyzwisko, a w średniowieczu oznaczało „asystenta dyrektora” – atrakcyjną posadę). Ciało migdałowate natomiast, niewielki kranik w naszym mózgu, w momencie działania bardzo silnego impulsu – takiego jak strach – wywołuje błyskawiczną reakcję. Na przykład: uciekaj! Albo: rzuć się z zębami!

Kiedy mózg zarejestruje nagłe niebezpieczeństwo (albo nagłą złość), ciałko migdałowate błyskawicznie się uaktywnia i praktycznie wyłącza myślenie, a wszystkie działania człowieka koncentrują się na jednym: reaguj! Ewolucja bezwzględnie rozprawiła się z praludźmi, u których ten ośrodek mózgowy reagował zbyt wolno. Jednak bitwa to coś więcej niż indywidualna ucieczka albo pogoń.

Wymaga chociażby minimalnego współdziałania wojowników, a zatem umiejętności opanowania przez nich nerwowych reakcji. Dopiero we właściwym momencie rycerz miał postradać rozum i wywijać ciężkim młotem bądź ciężkim mieczem (a i to nie na oślep, bo trzeba odróżnić wroga od kolegi). Także ewentualna ucieczka mogła się odbyć dopiero na komendę. Elektryzujące bodźce ciała migdałowatego musiały być kontrolowane.

„Przed bitwą pod Grunwaldem”, Feliks Sypniewski (1852).

Rycerstwo nieraz było idealizowane. Doszukujemy się u reprezentantów tej grupy szlachetnych pobudek, romantycznych podniet, myślenia w zgodzie z określonym systemem wartości. I prawości. Ponieważ wszystko się na świecie może zdarzać, mieliśmy zatem idealnego Zawiszę Czarnego, mamy (jeszcze!) białe nosorożce północne.

Trzeba spojrzeć na to realnie i uznać, że dominował jednak rycerz prawdziwy, który miał po prostu słuchać się dowódców, mordować na zimno i nie dać się zbyt łatwo zabić – bo był cenny. Niestety, chociaż wiemy trochę o szkoleniu młodych (chociaż starożytnych) Greków i sporo o szkoleniu rzymskich legionistów, to o szkoleniu zwycięzców spod Grunwaldu – nic. Gdzie polski rycerz uczył się swojego rzemiosła, jak stawał się rycerzem skutecznym, a nie martwym?

Niejeden polski naukowiec starał się o odpowiedź na to pytanie, by szybko dojść do smutnego wniosku, że brak jest źródeł, by takiej odpowiedzi udzielić. Nic dziwnego – kto miałby udzielić takich informacji? Skoro nie było szkół dla wojów, nie przeczytamy sobie rejestrów uczniów, zestawu pomocy naukowych i świadectw (dobijanie sztyletem – celująco).

„Największą rolę w indywidualnym wyszkoleniu naszych żołnierzy odgrywało […] szkolenie domowe” – pisał wspomniany już kilkukrotnie Nadolski, jeden z najważniejszych naukowców zajmujących się Grunwaldem. Cóż, w XIV lub XV wieku nie prowadzono zapisków na temat ważnych wydarzeń rodzinnych ani nie pisano do siebie listów, w których rodzice chwaliliby się postępami synów w trakcie takich szkoleń. Pozostaje się trzeźwo domyślać, że indywidualne umiejętności szlifowano podczas bójek, drobnych wypadów zbrojnych w okolicy oraz konfliktów sąsiedzkich, a w nadgranicznych rejonach królestwa taką możliwość dawało przeciwdziałanie niebezpieczeństwu z zewnątrz.

Tyle o wyszkoleniu „domowym”, indywidualnym. Bardziej frapuje wyszkolenie wojska jako całości. Nic nie zastąpi w tej sprawie solidnej wojny.

Zawisza Czarny z Garbowa na obrazie Matejki

Kiedy na tron polski wstąpił Jagiełło (1386), napięcie polityczne wzrosło. Część, dość szczupła, rycerstwa bywała mobilizowana do działań, zwłaszcza wobec ciągle brykającego konkurenta Jagiełły, Władysława Opolczyka, z którym sojusze zawierali między innymi Krzyżacy. Ci ostatni również napadali i podejmowali wyprawy, ale ich cel stanowiła przede wszystkim Litwa. Rycerstwo z Polski angażowało się w walki na Litwie w ograniczonym stopniu. Przez długi czas państwa polskiego nie trawiła ani prawdziwa wojna domowa, ani zewnętrzna – aż do 1409 roku.

Większość spośród spozierających na wojska zakonu na polach Grunwaldu stanowili ludzie uczestniczący w tego typu wydarzeniu po raz pierwszy w życiu, zmobilizowani w ramach „wyprawy powszechnej” – expeditio generalis. Podlegali jej wszyscy samodzielni posiadacze dóbr ziemskich. to rycerze – nobile(szlachetni), wójtowie, mieszczanie mający dobra ziemskie, sołtysi wsi lokowanych (założonych) na tzw. prawie niemieckim, gwarantującym wsi autonomię, a sołtysowi liczne uprawnienia, tyle że w zamian obarczano go dotkliwym obowiązkiem wojskowym.

A przecież wojsko zmierzające po grunwaldzką chwałę przynajmniej kilkukrotnie wykazało się niemałymi umiejętnościami działania zbiorowego i poukładanego. Jagiełło przeprowadził 6 lipca 1410 roku ćwiczenia (próbny alarm) i wszystko dobrze się powiodło. Zaraz potem wojsko zostało przećwiczone w warunkach bojowych, zmuszone przez króla do energicznego marszu (42 kilometry) ku Krzyżakom, podczas którego zmieniono kierunek o sto osiemdziesiąt stopni. Wiemy ze źródeł o dwóch porannych pobudkach, dzień po dniu, sprawnie przeprowadzonych, wiemy także – a kiedy nie wiemy, tego się domyślamy – że dyscyplina wojsk na polach grunwaldzkich i w noc poprzedzającą bitwę była na dobrym poziomie, nawet w kryzysowych momentach bitwy nie doszło do wybuchu paniki.

Natura niemiecka

Wojna wymaga tożsamości. Własnej, szlachetnej (i najlepiej pokrzywdzonej) oraz wrażej – podłej i krzywdzicielskiej. Pamiętać trzeba, że naprawdę dzisiejszemu „Polakowi” i „Niemcowi” daleko do tych średniowiecznych (co tu daleko szukać, królem Polski był Litwin, a tron dostał dzięki małżeństwu z Jadwigą, Węgierką). Dlatego też uprawnione wydaje się przypuszczenie, że „Niemcy” w polskich głowach istnieli. Niemieckość w Polsce reprezentowali nie Krzyżacy, lecz niemieccy mieszczanie, liczne niemieckie chłopstwo (warto dodać, że dość szybko uległo asymilacji, ale, rzecz jasna, na początku tego procesu nie jawił się on jako oczywisty rozwój wydarzeń), niemieccy franciszkanie na Śląsku oraz niemieckie rycerstwo – i to raczej „drugiego sortu”, niemające co ze sobą zrobić u siebie w domu. Na przełomie XIII i XIV wieku kolonizacja niemiecka – wspierana przez lokalnych władców, bo ekonomicznie zyskowna – była najważniejszym chyba wydarzeniem w tej części Europy, dynamizującym rozwój gospodarczy i kulturalny. Wywoływała również negatywne emocje.

Artur Orlonow, Chorągiew lwowska w bitwie pod Grunwaldem

Kiedy na początku XIV stulecia niemiecki patrycjat Krakowa opierał się powrotowi Piastów (a dokładnie księcia Łokietka) i doszło do buntu, polski (no raczej) autor średniowiecznego poematu opisał smutne losy przywódcy buntu, Alberta:

Biada mi, ponieważ nim [polskim księciem] wzgardziłem, pragnąc być żołnierzem Szwaba i oddając mu kraj. Wtedy zaczęło się moje nieszczęście, gdy Fortuna mnie oszukała w mym zamiarze; Bóg pomścił go na mnie, ponieważ byłem winowajcą, i uczynił to słusznie. Do tego przywiodła mnie natura, to jest zabieganie Niemców o to, że dokądkolwiek przybędą, zawsze chcą być pierwsi i w ogóle nikomu nie chcą podlegać. (tłum. Henryk Kowalewicz)

Ten dosłowny przekład (z  łaciny oczywiście) w XIX-wiecznym literackim tłumaczeniu zyskuje bardziej oczywisty ton:
Natura niemiecka do tego mnie wiodła. Niemiec gdziekolwiek stąpi swoją nogą, trzyma się stale zawsze tego godła: Wszystkich poniżyć, nie słuchać nikogo. Żaden natury swej zmienić nie zdoła.

Gdy zdejmiemy XIX-wieczne binokle, dostrzeżemy konflikty społeczne, podszyte problemami etnicznymi, a nie konflikty czysto narodowe. Pierwszym (o ile wiemy) Polakiem, który zwalczał niemieckość, był arcybiskup Jakub Świnka. Jego zdaniem napływ obcych kolonistów pragnących własnych księży mógł stanowić zagrożenie kulturowe, ale i materialne dla lokalnego Kościoła. Mamy ślady niechęci rycerstwa lokalnego wobec rycerstwa niemieckiego. to bardzo ciekawy trop – niemieckie rycerstwo, jeszcze słabo zasymilowane, opierało się na lokalnych książętach, książęta zatem wykorzystywali „nowych” w sporach ze „starymi”.

Dalekosiężnym skutkom tamtych konfliktów poświęcił sporo uwagi wybitny mediewista, Benedykt Zientara:

Od instynktownej niechęci do człowieka używającego obcego języka i przynoszącego ze sobą obce zwyczaje, poprzez wrogość w stosunku do obcego intruza, zajmującego miejsca i zagarniającego dochody […], aż do uświadomienia wspólnoty ludzi mówiących tym samym językiem i broniących się przed napływem obcych – taką drogą przeszedł rozwój świadomości Polaków i Czechów.

Pojęcie patriotyzmu, oznaczające w średniowieczu powierzchowny związek z władcami państwa, zostało rozbudowane o świadomość wspólnej kultury, wyrażanej we wspólnym, zagrożonym niemczyzną języku.

Jednak wrogość względem obcych nie musi rosnąć w nieskończoność. Asymilacja językowa przybyszów oraz odnalezienie swojego miejsca w społeczeństwie „nowego kraju” przez tych wiernych własnemu językowi sprawiły, że uczucie zagrożenia zaczęło tracić na sile. Patriotyzm językowy, umocniony wspólną wrogością do napływających obcych: „[…] zaczął zwolna ustępować patriotyzmowi państwowemu”. Trudno wszakże przypuścić, aby negatywny stereotyp, w początkach wieku XV znacznie mniej żywotny niż w początkach wieku XIV, nie odzyskiwał wigoru w obliczu wojny. Gdyby król rozpoczął wojnę z biskupami, ożywiłyby się zapewne stereotypy antykościelne, a w przypadku buntu chłopstwa – antychłopskie. Więź narodowa miała pewne znaczenie. Zdarzało się, że to ona decydowała o podziale „my” – „oni”. Pod Grunwaldem patriotyzm „państwowy” i „językowy” polskich rycerzy z reguły się uzupełniały, po stronie krzyżackiej takiej reguły nie było. Czy stające po stronie Krzyżaków rycerstwo ich państwa kierowało się pobudkami patriotycznymi?

„Powrót Litwinów”. Ilustracja Michała Elwiro Andriollego do „Konrada Wallenroda”

Prawdę mówiąc, nie ma powodu, by w to wątpić, pomijając dzisiejsze stereotypy (jak to, polski rycerz po stronie hitlerowców?). Nie jest natomiast przesądzone, że serdeczne patriotyczne emocje wobec kraju dotyczyły także władającego państwem zakonu. Po klęsce krzyżackiej niejeden rycerz i mieszczanin spróbuje przejść na stronę zwycięskiego króla. Nieco łatwiej przychodziło to polskim poddanym zakonu niż niemieckim. Trudno jednak rozstrzygnąć, czy buntownicy chcieli „do Polski”, czy tylko „do polskiego króla”, który dałby mieszkańcom więcej wolności niż uprzykrzeni Krzyżacy – i normalny system, w którym państwem włada królewska dynastia, nie korporacja.

Podstawowym czynnikiem mającym w tym pamiętnym dniu niebagatelny wpływ na emocje samych Krzyżaków mogła być wściekłość, że Polacy psuli zakonowi robotę „ewangelizacji” Litwy (czytaj: podboju), podstępnie zawierając z Litwą unię. Krzyżacy postrzegali Litwinów jako wielokrotnych zdrajców, łamiących liczne traktaty, a na dodatek chytrych pogan, którzy udali przejście na chrześcijaństwo, byle tylko pogodzić się z Polską i stawiać opór zakonowi. Czy taka antypolska motywacja była upowszechniona wśród pozostałych rycerzy wojsk krzyżackich, naprawdę trudno wyrokować.

Do starcia patriotyzmu etnicznego z patriotyzmem państwowym mogło dojść… u polskiego rycerstwa z państwa zakonnego. Karnie stawiło się na wezwanie Krzyżaków. W chwili bitwy zachowało się lojalnie i patriotycznie, czyli biło się pod sztandarem zakonu krzyżackiego.

,,Gość” pod kluczem

Grunwaldzcy jeńcy to rycerze, bardzo często „goście” – z zagranicy. Wiemy o nich wiele, ponieważ późniejsze usiłowania ich wykupienia z rąk polskich obfitowały w korespondencję. Nie jesteśmy za to pewni, ilu z jeńców pojmanych zostało podczas późniejszej wrześniowej bitwy pod Koronowem (ale na pewno mniejszość). Jaki był los jeźdźców z pocztów rycerskich? Też byli w niewoli razem z kopijnikiem? Zostali wypuszczeni, bo na okup za nich nie można było liczyć? Nie wiemy.

Ulryk von Jungingen

Rycerze jeńcy to niemal pewna lokata kapitału, chociaż często była to inwestycja długoterminowa, bo w XV wieku zgromadzenie gotówki kosztowało nieco czasu i wysiłku. Łupy zebrane podczas rabowania taborów oraz na polu bitwy, po jej zakończeniu, były za to bardziej konkretne. Z wyczuwalnym przekąsem (i chyba przesadą) pisze Długosz, że „w ćwierć godziny” polskie rycerstwo rozdrapało „wielkie bogactwa” skrywane w taborach, „tak że po nich najmniejszego nie zostało śladu”. Z pewnością poszukiwania na polu bitwy prowadzono bardziej starannie, jeszcze przez dwa dni szukano żywych i umarłych, a w obu przypadkach preferowano bogatych. to właśnie podczas takich poszukiwań natknięto się na zwłoki Ulryka von Jungingena, o czym pospiesznie doniesiono Władysławowi Jagielle.

Los chciał, aby wśród żywych i uwięzionych pozostali dwaj książęta, których przed bitwą Ulryk von Jungingen wysłał do Jagiełły, aby sprowokowali Polaków i Litwinów do walki. W niewoli mieli sporo czasu, aby rozważać sens rzymskiej sentencji, że fortuna kołem się toczy. Nie minie wiele czasu, a gorzki smak tego aforyzmu poczuje również sam Jagiełło.

Wojna

Pozamiatane… Polsko-litewskiej stronie zostały po wiktorii trzy problemy: polegli, jeńcy i Malbork. Pierwszy rozwiązano dobrze. Drugi wręcz szlachetnie – sześciuset (może więcej) „gości” uwolniono, a okup za nich miał zapłacić wielki mistrz. Do tego czasu mieli oni przebywać w Krakowie i tam biernie spędzać czas. Łaskawość polskiego króla budowała wizerunek chrześcijańskiego władcy, jakże różny od kreowanego przez Krzyżaków obrazu pogańskiego potwora z bagien. Trzeci, związany ze zdobyciem stolicy wroga, rozwiązano natomiast źle, ze szkodą dla wizerunku Polaków, Litwinów i Jagiełły.

Czy Malbork naprawdę był w pierwszych dniach po Grunwaldzie w stanie chaosu i rozpaczliwej bezradności? Nasze drugie źródło (Jan von Posilge), pruskie, wskazuje, jak już wspomniano, że „zamek był nieobsadzony i niezaopatrzony w żywność”, z czego nie wynika, by panował chaos. Scenka z tamtych chwil: biskup kujawski, dowiedziawszy się o wyniku bitwy, wysłał gońca… do Jagiełły. Posłaniec ten został ujęty przez patrol krzyżacki. Co znamienne, dowódca patrolu wysłał pojmanego gońca na zamek w Malborku, a zatem, jak można wnioskować, nie stracił przekonania, że zamek funkcjonuje (a cały incydent miał miejsce jeszcze przed przybyciem von Plauena). Malborscy bracia zakonni przesłuchali jeńca, a zatem działali jak zwykle, a nie w panice pakowali walizki.

fot.domena publiczna Oblężenie Malborka

Notabene, jeniec zeznał, że biskup kujawski (niezbyt lojalny wobec zakonu, a w oczach krzyżackich zdrajca) chciał powiadomić króla o kiepskim przygotowaniu zamku malborskiego do obrony. Krzysztof Kwiatkowski uważa to stwierdzenie za symptomatyczne – zamek, owszem, nieprzygotowany (bo przecież przed Grunwaldem nikt nie spodziewał się oblężenia przez Polaków), ale nie w histerii. Badacz tak ocenia ten fragment kroniki Długosza:

Kronikarska narracja krakowskiego kanonika, mająca za cel stylizację tekstu w kierunku jego udramatyzowania i budowania narracyjnego napięcia, jest mocno ubarwiona w opisie sytuacji w Malborku w najbliższych dniach po bitwie […] panująca tam atmosfera nie była wcale tak katastroficzna.

Co zresztą o tyle nie umniejsza wagi działań von Plauena, że to on wziął na siebie ciężar przygotowania zamku do walki.

Współczesnemu czytelnikowi może się wydać dziwne, że w tych bardzo trudnych chwilach pojawiła się w Malborku spora grupa zwolnionych przez Jagiełłę rycerzy zaciężnych. Oficjalnie byli jeńcami króla polskiego, w drodze do Krakowa. Zdążyli jednak podjechać do stolicy państwa zakonnego, ponieważ chcieli otrzymać zaległy żołd. Jeszcze bardziej zaskakujące wydaje się, że von Plauen starał się, jak mógł, aby przynajmniej część zaległości jak najszybciej uregulować. Niektórzy z ważnych „królewskich jeńców” pozostali w Malborku przez pewien czas, otrzymywali od zakonu „strawne” (coś jak dzisiejsza dieta) i czekali na rozwój wydarzeń, inni błąkali się po Prusach, odwlekając moment podróży do Krakowa. Byli, warto przypomnieć, nieprzydatni Krzyżakom, gdyż zobowiązali się słowem honoru nie podejmować żadnych działań przeciwko Jagielle.

Komtur von Plauen dał obrońcom żywność i ducha. Wystraszonych karał, skołowanym wydał jasne rozkazy, dzięki którym Malbork, kiedy przybyli wreszcie Polacy i Litwini, nie przypominał kurnika w panice, lecz przygotowaną do obrony twierdzę. Działaniom Plauena towarzyszyło zatem to, czego zabraknąć miało królowi polskiemu. Pośpiech.

Jagielle nie zależało?

Inna sprawa, czy Jagiełło objął politycznym umysłem, co się właściwie stało. Trzeba mu przyznać, że latem 1410 prowadził dynamiczną politykę zmuszenia wielkiego mistrza do przyjęcia bitwy i pokonania go. Kiedy to się jednak wydarzyło, mógł zadziałać powszechny mechanizm: „Uszczypnij mnie! Nie wierzę, że to prawda”. Wojska polsko-litewskie nie wyruszyły na wojnę z planem rozgromienia Krzyżaków, zajęcia ich stolicy (sławnej twierdzy, dodajmy) i zbudowania nowego państwa na gruzach starego. Horyzont był znacznie węższy – złamać w otwartym boju potęgę, która od dekad stanowiła niebezpieczeństwo. 15 lipca rano tylko optymista postawiłby poważne pieniądze na to, że Krzyżacy zostaną pokonani. 15 lipca wieczorem tylko geniusz albo ktoś o cechach porywczego nałogowca czułby głód nowego, szybkiego i jeszcze większego zwycięstwa koalicji polsko-litewskiej. „Normalny” zwycięzca smakowałby wiktorię – tak jak zrobili to Litwini i Polacy.

Inaczej uważa Piotr Niwiński, naukowiec zajmujący się co prawda żołnierzami wyklętymi, a nie średniowiecznymi. W rozmowie z dziennikarzem charakteryzował działania Jagiełły:

Oblegał bez skutku Malbork. Wielu historyków się zastanawia, dlaczego robił to jednak tak niemrawo. Czy był nieudolnym wodzem? A może jednak niezbyt mu po prostu zależało?

Oczywiście każdy czytelnik powyższych słów musi zadać pytanie: a niby czemu miałoby Jagielle nie zależeć? Czy nie jest to raczej próba wróżenia z fusów – skoro król zrobił tak, a nie inaczej, to zapewne wynikło to z jego planu…? Ale przecież czasem coś idzie po prostu inaczej – błąd to błąd, a nie przemyślany manewr niezrozumiany przez potomnych. Niwiński pozostaje jednak pod wrażeniem dalekowzroczności polskiego króla:

Jako politolog widzę to tak: Jagiełło myślał w perspektywie szerokiej. On – świeżo nawrócony poganin, który wszedł bardzo niedawno do Europy i który w tej Europie był przyjmowany z wielką nieufnością – ośmielił się wydać wojnę i pokonać koalicję wojsk całego rycerstwa europejskiego! Pamiętajmy, że zakon zwrócił się do rycerzy z całej Europy o obronę przyczółka chrześcijaństwa na wschodzie przed poganami. Co by więc było, gdyby Jagiełło posunął się jeszcze dalej? Zdobycie Malborka i rozbicie państwa zakonnego wywołałoby wielki lament i krucjatę europejską przeciwko powtórnie pogańskiemu Jagielle. Dlatego król, widząc i tak niezwykle osłabiony zakon, powstrzymał się przed tym krokiem.

Wywiad prasowy nie wymaga dowodzenia prawdziwości własnych wniosków. Niwiński nie musiał się zatem tłumaczyć z tej pewności, z którą odtwarza myśli polityka żyjącego sześćset lat temu. (Nawiasem mówiąc, Niwiński mówił też o nieortodoksyjnym i skutecznym użyciu piechoty pod Grunwaldem, podczas gdy w tej sprawie panuje właściwie powszechna zgoda wśród historyków – piechota nie odegrała podczas bitwy żadnej roli).

Artykuł stanowi fragment książki Grunwald 1410. Największy triumf polskiego oręża Jana Wróbla, która właśnie ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Znak Horyzont

Faktem pozostaje, że wojska królewskie nie wyruszyły spod Grunwaldu od razu i niezbyt spiesznie zbliżały się do krzyżackiej stolicy. Dotarcie do Malborka mogły opóźniać zgłaszające się do przemierzającego państwo zakonne króla delegacje przeklinające Krzyżaków i oddające miasta w ręce łaskawego władcy oraz zajmowanie mniejszych krzyżackich zamków. Zwykle bez walki. W Dzierzgoniu zamek zdobyto tuż po ucieczce gospodarzy – na kuchni stały ciepłe jeszcze garnki z jadłem. O panice wśród załóg niektórych przynajmniej krzyżackich grodów pisze pruski autor (kontynuator Posilgego). Panikę Jagiełło sam prowokował. Zaraz po bitwie grunwaldzkiej król podpisał list do Rady Starego Miasta Torunia z prostym przekazem – hołd albo wojna, zachowanie praw i wolności albo ich utrata.

Zabiegi Jagiełły o podporządkowanie lenników i miast państwa zakonnego kłócą się z wizją władcy dbającego o to, by nie denerwować zagranicy zbyt wielkimi sukcesami… Z listu Jagiełły wysłanego do rajców miasta Torunia i innych miast chełmińskich 16 lipca wynika, że król miał zamiar przejąć ziemię chełmińską, „a pomysł ten narodził się już nazajutrz po bitwie grunwaldzkiej” (Grzegorz Białuński).

Artykuł stanowi fragment książki Grunwald 1410. Największy triumf polskiego oręża Jana Wróbla, która właśnie ukazała się na rynku nakładem wydawnictwa Znak Horyzont

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNajdziksze newsy tygodnia – Kobieta wjechała samochodem pod rozpędzony szynobus
Następny artykułPapua-Nowa Gwinea: silne trzęsienie ziemi o magnitudzie 7,3