A A+ A++

Miałem wątpliwości, czy Donalda będzie można usunąć ze stanowiska i tym samym pozbawić prawa do ponownego ubiegania się o prezydenturę, jeśli nie uda się sfinalizować jego impeachmentu przed inauguracją Bidena. Okazuje się jednak, że jest to całkiem możliwe, w każdym razie w mediach i w Kongresie mówi się o tym, jakby to było coś oczywistego. W tej chwili nie wiadomo, kiedy Nancy Pelosi formalnie przekaże Senatowi dokument z oskarżeniem prezydenta o podżeganie motłochu do ataku na Kapitol – zaraz w poniedziałek, czy w ciągu tygodnia? Poniedziałek może oznaczać, że doszło do jakiegoś porozumienia i Mitch McConnell, lider senackiej większości, odrzuciwszy skrupuły zdecydował się doprowadzić impeachment do końca przed 20 stycznia. Każdy inny termin będzie znaczył, że Mitch wybrał lojalność i o losie Trumpa zadecyduje nowy Senat, a ściślej mówiąc Kamala Harris, nowa wiceprezydent.

Sytuacja Donalda jest okropna. Czy Mitch, czy Kamala, wyrok będzie brzmiał tak samo: guilty as charged (winny zarzucanych czynów). McConnell nie po to zgodzi się Trumpa sądzić, żeby go uniewinnić. Uniewinnienie grandziarza nikomu nie przynosi zaszczytu. Krzywa niepopularności pokonanego prezydenta po 6 stycznia strzeliła pionowo w górę (z 53,2% do 58,0%), krzywa popularności spadła w dół jak pięciokilowy odważnik (z 42,4% do 38,0%). Poza tym w międzyczasie powyłaziły takie sprawy, że McConnellowi nie pozostanie nic innego, jak pokazać rękę z kciukiem do dołu.

Oglądałem wczoraj na youtubie jednogodzinny podcast słynnego dokumentalisty Michaela Moore’a nagrany 9 stycznia, czyli 3 dni po ataku na Kapitol. Moore dzieląc się ze swoją widownią informacjami, jakie udało mu się uzyskać od naocznych świadków, z początku był bardzo wyciszony, jakby zabraniając sobie wybuchów taniego oburzenia. Potem się trochę rozkręcił. Z jego relacji wyłania się ponury obraz. Moore podkreśla, że motłoch wdarłszy się do budynku nie działał na ślepo. Wszystko wskazuje na to, że w dniach poprzedzających atak napastnicy przeprowadzili szczegółowy rekonesans. Znaleźli się przewodnicy, którzy doskonale wiedzieli, jak dotrzeć krętymi korytarzami, zmieniając klatki schodowe i piętra, do biur czołowych polityków. Wśród przewodników widziano członków straży Kapitolu i co najmniej jednego kongresmena. Kongresmenom, jeśli się im udowodni branie jakiegokolwiek udziału w zamieszkach, też grozi odpowiedzialność karna. Immunitet ich nie ochroni. Tak jak Trumpa czeka ich impeachment.

Z motłochem mieli się wedrzeć także policjanci lub eks-policjanci, wojskowi lub eks-wojskowi, którzy byli w stanie wspinać się po elewacjach na balkony. Moore’a zastanowiły dziwne rzeczy dziejące się już po opanowaniu sytuacji. Zazwyczaj po strzelaninach w szkołach czy supermarketach dosłownie za kilka minut zjeżdżają się na miejsce dziesiątki policyjnych samochodów, przybiegają tabuny dziennikarzy, nadlatują stada helikopterów. W obrębie paru pierwszych godzin w telewizji nadawane są konferencje prasowe z ojcami miasta i naczelnikami policji. Tymczasem w trakcie ataku i po ataku wokół Kapitolu nie działo się nic. Głucha cisza, puste parkingi, żadnych policyjnych samochodów z migającymi na dachach światłami, żadnych dziennikarzy z mikrofonami, żadnych konferencji prasowych, ani jednego helikoptera (zupełnie jakby to BLM podpaliło jakąś dzielnicę czy przewróciło kilka pomników).  

Upłynęły długie godziny, zanim Ameryka zaczęła być dokładniej informowana, kim byli napastnicy, ile zginęło osób, ale bez nazwisk i okoliczności śmierci. Te rzeczy po „zwykłych” strzelaninach szybko wypływają. A tu? Lakoniczne komunikaty: jakaś kobieta, jeden policjant (to o śmiertelnych ofiarach), facet z rogami na głowie, mężczyzna z brodą (to o uczestnikach ataku). Normalne sensacje obsługiwane są koncertowo. Po ataku na symbol amerykańskiej demokracji długo, długo nie wypływało nic. Dopiero przedwczoraj wyszło na jaw, że jeszcze kilka sekund i w ręce motłochu mógł wpaść Mike Pence, któremu grożono powieszeniem.  

Zdaniem Michaela Moore’a działo się coś paskudnego. Kongresmeni przekonani, że zaraz zostaną zabici, przez wiele godzin siedzieli pochowani w specjalnych pomieszczeniach i nikt się nie zjawił na pomoc. Gdzie był Rambo, gdzie były siły specjalne? Po ósmej wieczorem przyszedł w końcu goniec z pizzą i powiedział, że można wychodzić. To dodałem już od siebie. Prawodawcy wykazali się mimo wszystko wielkim hartem ducha, przystępując natychmiast z powrotem do pracy. Swoją część zadania wykonali na piątkę, choć z siedmiogodzinnym opóźnieniem. O tyle czasu udało się Trumpowi odsunąć nieuchronne.  

Teraz można mówić o tym lekkim tonem, ale napastnicy wdarli się do Kapitolu w konkretnym celu. Oczywiście nie po to, żeby powiesić Pence’a czy odebrać życie kongresmenom, którym nie uda się uciec, choć jakby się jakiś za bardzo stawiał, to czemu nie. Oni prawdopodobnie wdarli się głównie po to, żeby ukraść kartony z elektorskimi głosami i wynieść je poza teren Kapitolu, a potem gdzieś spalić. Takie mogli mieć zadanie, które ktoś im zlecił, i właśnie to miał na myśli Moore mówiąc, że działo się coś paskudnego.  

Tylko jedna piąta sił policyjnych Kongresu była na miejscu, z czego jakaś część udzielała motłochowi pomocy. Zbyt wiele osób z najwyższego szczebla, które miały psi obowiązek natychmiast reagować, siedziało z założonymi rękami, jakby czekając na coś, żeby nie pomyśleć, że doszło do zamachu stanu. Prawdopodobny plan był prosty. Dokumenty przepadają bezpowrotnie, konieczne jest powtórzenie wyborów. Można zaprzeczać, pukać się palcem w czoło, ale tego przecież chciał Trump – powtórki z rozrywki. Znów by się gibał tanecznie na trybunie, boksował piąstkami powietrze i wykrzykiwał: “Fight, fight like hell. If you don’t fight like hell you’re not going to have a country anymore.” (“Walczyć, walczyć jak diabli. Jeśli nie będziecie walczyć jak diabli, nie będziecie już mieli kraju”).  

Najpaskudniejsze (i najśmieszniejsze) w tym jest to, że tak wygląda scenariusz malowany jasnymi barwami. Czarny scenariusz mógł być jeszcze ohydniejszy. Dokumenty przepadają, Donald ogłasza stan wojenny i obejmuje władzę, której już nie oddaje. Jednym słowem – dyktatura. Kto wie, czy i takie projekty nie snuły się po głowach „strategów” z gabinetu Donalda. Na szczęście, jeśli coś takiego lęgło się w gabinetach, to akuszerom zabrakło determinacji i odwagi. Zdali się w całości na motłoch, licząc że wkroczą, jak już samo się zrobi. Ale wziąć się na serio do roboty nie śmieli. Coś jak pucz Janajewa w 1991 roku. Wielka uwertura, a potem kicha. Wtedy zginęło 15 osób. 

Michael Moore nie byłby sobą, gdyby nie zaznaczył, że atakowali sami biali. Czarni jego zdaniem zostaliby wystrzelani przez ochronę budynku w ciągu dwóch minut. Ale poza tym jego refleksje i domysły raczej trzymają się kupy. Wniosek końcowy podcastu pokrywa się z tym, co głośno postuluje większość Demokratów i półgębkiem spora część Republikanów:

Trump has to go. Now!!! Trump musi odejść. Ale to już!!!

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł​Hiszpańska liga koszykarzy. Rekord Balcerowskiego, porażka Herbalife
Następny artykułSampdoria – Udinese 2-1 w meczu 18. kolejki Serie A