A A+ A++

Rok 2021 nie jest jak na razie obfity w ogromne premiery. Z nowości wyróżnić tak naprawdę możemy jedynie rodzime The Medium, którego ukończenie w jeden weekend nie jest jakimkolwiek wyczynem, fenomalne It Takes Two od mistrza co-opów, Josefa Faresa, a także sieciowe Outriders, które okazało się lepszą grą, niż pierwotnie planowano. Potwierdzają to ogromne problemy z serwerami, ponieważ ani deweloperzy (People Can Fly), ani wydawca, Square Enix, nie spodziewało się tak ogromnego odzewu.

Z racji tego, iż pierwszy kwartał i początek drugiego bieżącego roku to idealna okazja na nadrobienie zaległości i odświeżenie sobie starszych, ukochanych pozycji. Tak też do mojego napędu w PlayStation 5 trafiła płytka z… Assassin’s Creed: The Ezio Collection, na której jest zainstalowana – jak wskazuje nazwa pakietu – trylogia najbardziej znanego skrytobójcy w serii Ubisoftu – Ezio Auditore da Firenze. Była to dosyć spontaniczna decyzja, bo dzięki takim gry smakują najlepiej, prawda?

Assassin’s Creed II mocno się zestarzał, ale wciąż jest świetny

Szczerze powiedziawszy, podczas co parominutowego zerkania na pasek instalacji, zastanawiałem się, czy dam radę poznać po raz kolejny pierwsze kroki stawiane przez włoskiego Asasyna. Assassin’s Creed II ma na karku już ponad dziesięć lat, a remaster wydany w 2016 roku dźwignął jedynie rozdzielczość i jakość większości tekstur, pozostawiając wszystkie mechaniki te same – a doskonale wiemy, że są one już archaiczne. Cóż, koniec końców spróbowałem powrócić do XV-wiecznej Florencji.

Przed podróżą do Włoch ponownie było mi dane odwiedzić siedzibę Abstergo Industries, z której pokochany przez nas Desmons Miles musiał uciec wraz ze swoją przyjaciółką, Lucy Stillman. Wykonując pierwsze kroki protagonistą – w wątku współczesnym – pierwszych czterech odsłon marki czułem tzw. “drewno” – opóźnienie w ruchach sterowanej postaci dawało się we znaki, a i jej animacje pozostawiały wiele do życzenia. De facto, dużo lepiej w mojej opinii wypada Mass Effect 2 wydany na początku 2010 roku, a przypomnijmy, że jego remaster dopiero nadchodzi (Mass Effect Legendary Edition).

Mimo wszystko, powrót do udoskonalonej wersji Animusa sprawił, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Ponowne wcielenie się w młodego szlachcica, który do nastoletniego wieku prowadził sielankowe życie, pozwoliło wrócić do przeszłości i doskonale przypomnieć sobie o tym, czym tak naprawdę wyróżniała się marka Assassin’s Creed. Piję tutaj do elementów skradankowych i skakania po dachach wielopiętrowych budynków niczym rozbrykana kózka w górach. Tego brakuje w najnowszej trylogii, gdzie główną rolę odgrywała, oczywiście w wątku powiązanym z Abstergo i Animusem, Layla Hassan.

Powrót do skradania

O ile w Assassin’s Creed: Origins i Assassin’s Creed: Odyssey ciche podchodzenie do wielu spraw miało jeszcze jakikolwiek sens, ba, niektóre schematy w danych zadaniach nawet nas do tego zmuszały. Ale co można na ten temat powiedzieć w kwestii Assassin’s Creed Valhalla? Tak naprawdę, to niewiele. Czy ktoś słyszał kiedykolwiek o wikingu, który zamiast chwycenia naostrzonego topora i tarczy, poszedłby na bitwę będąc wyposażony w noże do rzucania i ostrze zamontowane na zewnętrznej części przedramienia, a na dodatek chowałby się w trawie i skakał z drzewa na drzewo? Myślę, że Odyn nie chciałby ucztować z kimś takim…

…i doskonale zdawał sobie z tego sprawę Ubisoft, który przecież nie przygotował w najnowszym Asasynie ani jednego zadania, które zmuszałoby nas do niewszczynania alarmu. Rozumiem doskonale, że wielu graczy niezaznajomionych z chociażby przywołaną dzisiaj trylogią Ezio Auditore da Firenze mogłoby często się irytować, bo skradanki odchodzą do lamusa (popatrzmy, jak dobrze zostało przyjęte Dishonored 2, a jak nisko znajdowało się w rankingach sprzedażowych publikowanych w bliskiej przyszłości po premierze tytułu od Arkane Studios), ale najwierniejsi fani Assassin’s Creed mogą poczuć się po raz kolejny w jakimś stopniu oszukani, ponieważ – tak jak wspomniałem w recenzji Valhalli – to już nie jest AC, a nowa seria, która czerpie garściami z tej, która zakończyła się przy Unity/Syndicate.

Powracając jednak do tematu Assassin’s Creed 2, z przyjemnością wyeliminowałem już kilku wysoko położonych Templariuszy i zaobserwowałem, oprócz wyżej wymienionych drewnianych animacji poruszania się, że spore problemy występują przy pościgu za celami i systemem walki. Odnoszę wrażenie, że to pierwsze jest spowodowane tym, że deweloperzy niepotrzebnie ułatwili nam wspinaczkę od Odyssey. Osoby, które owy tytuł mają za sobą, doskonale będą pamiętać, że możemy złapać się dosłownie każdego elementu, aby tylko dostać się na wyżej położony obiekt.

W pierwszych częściach serii o zakapturzonych zabójcach wygląda to diametralnie inaczej, bo za każdym razem musimy nacelować niewidzialnym wskaźnikiem na okno, balkon czy oderwane kawałki ściany, a każde wykonanie skoku w kierunku budynku, na którym nie znajdują się żadne wystające elementy, skończy się upadkiem. Szczerze powiedziawszy, pierwsze gonitwy po dachach domów we Florencji sprawiły mi trochę trudności i po kilku nieudanych próbach wiedziałem, że to będzie największa zmora “dwójki” – i nie myliłem się, bo mając już na liczniku kilkanaście godzin, chcę omijać je szerokim łukiem.

Wiele do życzenia pozostawia wspomniany wyżej system walki, który jest krótko mówiąc strasznie głupi i na tle wydanego w tym samym roku Batman: Arkham Asylum, strasznie mizerny. Non stop jesteśmy zmuszani żonglować między posiadanymi przez głównego bohatera narzędziami, wykonując przy tym kontrataki, które są najbardziej opłacalne – cóż, w tym przypadku idealnie pasuje powiedzenie “praktyka czyni mistrza” lub… skradanie. Tak, zapomniane przez deweloperów skradanie.

Poznajcie Ezio Auditore da Firenze!

Mimo wyżej wymienionych wad – szansę Assassin’s Creed II (do jedynki nie warto podchodzić, bo jest do bólu schematyczna i do fabuły wnosi bardzo mało. Najlepiej obejrzeć lub przeczytać jakieś krótkie streszczenie historii zawartej w grze) powinien dać każdy, kto nie miał z nią styczności. Mimo prawie jedenastu lat na karku przygodę Ezio (i odtwarzającego jego wspomnienia Desmonda Milesa) da się polubić, poznając przy tym naprawdę świetną historię, którą postanowiłem sobie odświeżyć. Powrót do przeszłości mnie cieszy i powoli dawkując sobie tę i dwie kolejne części marki myślę, że jeszcze lepiej będzie poznawało mi się planowanego na 2021/2022 rok Asasyna, który powinien zaskoczyć nas niejednokrotnie w wątku współczesnym.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułLekarze rezygnują z pracy. “Luka pokoleniowa się zbliża”
Następny artykułW miejscu fontanny mógłby powstać mini skatepark