A A+ A++

O losie umierających małych polskich księgarni tysiące osób dowiedziały się dzięki użytkowniczce Facebooka o nicku Malwina K-yk. Jej post udostępniono 56 tysięcy razy i zostawiono pod nim ponad tysiąc komentarzy. Ten krótki wpis uratował dorobek życia księgarzy i zapewnił im zamówienia na kilka miesięcy. „Kochani jesteście niesamowici. Wasza pomoc totalnie nas przerosła. Do zrealizowania mamy ponad trzy tysiące zamówień. Bardzo Wam za to dziękujemy. Dziękujemy za okazane ogromne wsparcie. Jesteśmy dogłębnie wzruszeni” – napisali właściciel księgarni.

Niestety, to tylko jednostkowy przypadek. Instytucja lokalnej księgarni, która często stanowiła także ośrodek kulturalny w mniejszych miejscowościach, umiera. Księgarnie dogorywają na naszych oczach z powodu lockdownów i tego, że kolejne wersje tarcz antykryzysowych o nich zapomniały. Co ciekawe jednak, to nie koronawirus wyciągnie im poduszkę spod głowy. Ostatnim egzekutorem będą wielkie, bezduszne zagraniczne korporacje. Zdominowanie przez nie tak wrażliwego rynku książki i likwidacja specjalistycznych, małych księgarni z ich klimatem i historią, to scenariusz przećwiczony w innych państwach.

– Okres pandemii koronowirusa a dokładnie ciągłe lockdowny spowodowały zmiany w strukturze zakupowej klientów. Po przejściowym, krótkim szoku z marca ubiegłego roku, doszło do trwałego wzrostu sprzedaży przez internet. Hasło „zostań w domu” które było tak promowane i kolportowane można powiedzieć, że oznaczało: „zostań w domu i KUP przez internet”. Przy utrzymującym się niskim poziomie czytelnictwa, mamy do czynienia z systematycznym zamykaniem księgarń stacjonarnych. Ostatni rok doprowadził do 14 % spadku liczby księgarni w Polsce które nie są w stanie cenowo rywalizować z księgarniami intenetowymi, które mają inne struktury kosztów, a tylko największe potrafią mieć swoje punkty darmowego odbioru – mówi w rozmowie z Dorzeczy.pl Jarosław Kornaś z Instytutu Promocji Kultury, wydawca dziesiątek tytułów książkowych, które ukazały się nakładem Wydawnictwa Capital.

– Dodatkowo nad rynkiem księgarskim w Polsce, tym tradycyjnym jak i internetowym stoi widmo wejścia Amazona. Aby funkcjonować, Amazon musi kupować gdzieś towar. Jeżeli wydawnictwa popełnią ten sam błąd jaki popełniły poprzednio, uzależniając się od hurtowni i wielkich dystrybutorów, będzie to oznaczać dalsze problemy – dodaje Kornaś.

Proces przybrał na sile w czasie pandemii, gdy czytelnicy zaczęli kupować w internecie, a tu walkę o klienta wygrywają głównie międzynarodowe koncerny, które na innych rynkach – od Stanów Zjednoczonych po państwa Unii Europejskiej – po kolei wykańczały mniejsze księgarnie.

Tarnów, Opole, Gliwice, Tarnobrzeg, Lublin. W internecie można znaleźć mapę upadłych i zlikwidowanych księgarni. To bardzo przykry widok, bo oznacza, że polska kultura stała się uboższa. Ciechanów, Płock, Warszawa… można tak długo wymieniać.

Jednolita cena książki?

Jest jednak ratunek dla tych małych, lokalnych centrów kultury. W wielu krajach okazało się nim wprowadzenie jednolitej ceny książki, która ochroniła rynek księgarski.

Francuscy politycy od wielu lat czuli, że sprzedaż książek przez hipermarkety i sprowadzenie ich do roli jedynie „towaru”, a nie dobra kultury zagrozi egzystencji niezależnych księgarni. Dlatego w 1981 roku wprowadzono tzw. „ustawę Langa”, która gwarantowała stałą cenę, co bardzo ważne, tylko nowości książkowych. We Francji nowa książka ma stała cenę przez dwa lata. Gdy po ponad 30 latach jej obowiązywania przeanalizowano skutki tych zapisów, okazało się, że stworzyła ona doskonałe podwaliny pod politykę kulturalną państwa. We Francji czytelnictwo kwitnie. Co więcej, w 2010 roku objęto nią także książki elektroniczne.

Co ważne, agresywne działania wielkich korporacji natknęły się na mur w Niemczech. Amerykański Amazon rozpoczął „rozwalcowywanie” niemieckiego rynku księgarskiego, ale nie udało mu się go zdominować. Zderzył się z przepisami, które by chronić rynek książki nie pozwalają na agresywną sprzedaż i agresywny marketing, z czego znany jest amerykański gigant. Stare, niemieckie przepisy, jeszcze z XIX wieku ochroniły zakusy gigantów z Big Tech w wieku XXI.

Jednak nie wszyscy politycy wyciągnęli wnioski. Posłużmy się przykładem angielskim. W Anglii od początku XIX wieku obowiązywały regulacje dotyczące cen książki. Już wtedy uznano, że to dobro trzeba chronić w sposób wyjątkowy. Zrezygnowano jednak z tej idei w latach 90. pod wpływem silnego lobby sklepów wielkopowierzchniowych. Na tak osłabiony rynek księgarski wszedł amerykański Amazon i sprawił, że teraz należy do niego 80 proc. brytyjskiego rynku księgarskiego. Zostało trochę sieci księgarskich, ale małych księgarni, świątyń książki, praktycznie nie ma. W ciągu kilkunastu lat ceny książek wzrosły o niemal połowę.

Z kolei Izrael wprowadził ustawę na dwa lata, ale wycofał się z niej na skutek lobby dużych sieci księgarskich. W ciągu roku obowiązywania przepisów cena książek spadła, sprzedaż książek wzrosła. Rządowy komitet, który oceniał pozytywnie skutki tej regulacji, chciał rozszerzenia ustawy. Zwyciężyła jednak polityka i niejasny lobbing. Skutek jest taki, że w Izraelu niemal nie ma już niezależnych księgarni.

Zastanówmy się nad jednym. Czy wszyscy chcielibyśmy jeździć tymi samymi samochodami? Na przykład Syrenkami. A czy wszyscy chcielibyśmy jeść jeden rodzaj pieczywa? Na przykład twardy, ciemny chleb. A czy wszyscy chcielibyśmy czytać tylko jeden rodzaj książek? Oczywiście, że nie. Już to przerabialiśmy w systemie słusznie minionym. Wielkie korporacje, które oferują takie same produkty, ograniczając nasz wolny wybór, .

W potężnych korporacjach wygrywa filozofia kopiowania pomysłów, towarów i proponowania za podobny produkt jak niższej ceny. Ich dewizą jest zaspokajanie potrzeb klienta za wszelką cenę, ale bez misji. Możemy się oczywiście zgodzić, że może to dotyczyć baterii, ubrań czy komputerów, ale czy powinno dotyczyć książek? Czy chcielibyśmy, by promowano literaturę najniższych lotów albo by nie było dla niej żadnej alternatywy? Każdy odpowie, że nie chce takiego świata.

Niedawno pisaliśmy w tygodniku „Do Rzeczy”, że „Jeff Bezos, właściciel Amazona, kupił „The Washington Post” w 2013 r. i od sześciu lat dziennik nie ustaje w atakach na Polskę”. Linia firmy jest prosta, chociaż sam Bezos zdaje się od niedawna sterować nią z tylnego siedzenia. Istnieje więc zapewne obawa, że tak jak w przypadku mediów, także na księgarskim rynku Amazona, jednak pojawi się w końcu misyjność, tyle, że lewicowa i liberalna, która dołączy do korporacyjnego ducha firmy. Innymi słowy, kolejne pokolenia wzrastać będą na produktach Bezosa, którego media – dla zobrazowania linii firmy – raczej nieprzypadkowo bezlitośnie kąsały Trumpa i oszczędzały jego rywala.

A co do wielkich korporacji i niewielkich księgarni, zwłaszcza tych w małych miejscowościach. Niektóre państwa poradziły sobie z tym problemem odpowiednią legislacją. W Polsce, póki co, księgarzy omijają tarcze antykryzysowe i ustawy zabezpieczające księgarnie, jednak wciąż jest szansa, aby rząd dostrzegł zagrożenia doskonale widoczne na horyzoncie. Czy Polska wyciągnie z nich wnioski?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułManifestacje w siedmiu miastach. Ratownicy medyczni będą domagali się podwyżek
Następny artykułRekordowe wydatki Niemiec na wojsko