A A+ A++

Wieloletni członek PZPR, zarejestrowany pod koniec lat 70. jako kontakt operacyjny komunistycznego wywiadu, często powołuje się na okres walki “Solidarności” z systemem PRL. Poseł Dariusz Rosati rozlicza polityków i dziennikarzy prawicy, porównując ich do komunistycznych aparatczyków. 

31 sierpnia obchodziliśmy 40-lecie podpisania porozumień sierpniowych między komunistyczną władzą a stroną robotniczą, które zakończyły akcje strajkową w wielu zakładach pracy – najpierw wybuchały one na Wybrzeżu, a potem w innych miastach. “Solidarność” kilkanaście dni później mogła działać legalnie, władze obiecały przywrócić do pracy zwolnionych robotników po protestach z lat 70., a także przygotować reformę gospodarczą, nie zapominając o wkładzie aktywu robotniczego w zarządzaniu przedsiębiorstwami. 

– Solidarność zrodziła się z pragnienia wolności, równości wobec prawa i poczucia wspólnoty. Bohaterami „S” pozostaną na zawsze Lech Wałęsa, Bogdan Borusewicz, Władek Frasyniuk, Zbyszek Janas. Nie uda się Kaczyńskiemu zakłamać historii – zareagował w rocznicowym wpisie, poświęconym 40-leciu porozumień sierpniowych Dariusz Rosati. 

Obecny parlamentarzysta Koalicji Obywatelskiej zaangażował się w nadbudowę ideologii komunistycznej już w latach 60., gdy wstąpił do Związku Młodzieży Socjalistycznej – działał w nim od 1962 do 1973 roku oraz w Zrzeszeniu Studentów Polskich. Od 1966 aż do zwinięcia sztandaru partii komunistycznej był członkiem PZPR. Jego drogi życiowej nie zmieniły ani brutalne tłumienie studentów podczas słynnego Marca’68, ani pacyfikacja Wybrzeża w 1970 roku, ani wybuch zamieszek w czerwcu 1976 roku. Rosati pozostał w strukturach PZPR mimo wybuchu społecznego entuzjazmu po legalizacji “Solidarności”, kolejno wprowadzenia stanu wojennego, jak też skrytobójstw popełnione na księżach i działaczach opozycji w ciągu ostatniej dekady istnienia PRL.

W dodatku – jak wynika z dokumentacji, zgromadzonej w archiwach IPN – ówczesny działacz PZPR w 1968 roku został zarejestrowany przez Departament I MSW najpierw jako kandydat na tajnego współpracownika, w 1976 w kategorii „zabezpieczenie”, by w 1978 zostać już “kontaktem operacyjnym” o ps. “Buyer”. Departament II pod koniec 1989 roku umieścił Rosatiego w kategorii “zabezpieczenie”. Sam zainteresowany ponad dekadę temu przyznał się do kontaktów z aparatem bezpieczeństwa PRL, ale podkreślał, że były one sporadyczne i nie miały one formalnego charakteru współpracy . 

– Kiedy wyjeżdżałem do Nowego Jorku zostałem poproszony, bym na miejscu zgłosił się do konsulatu. Tak zrobiłem. Doszło potem do kilku spotkań z człowiekiem, który był konsulem opiekującym się stypendystami. Po jakimś czasie z przebiegu rozmów domyśliłem się, że mogę mieć do czynienia ze służbami. Poproszono mnie bowiem, bym się skontaktował, gdy będę miał do przekazania jakąś ważną czy ciekawą informację. Oczywiście odmówiłem. Bywałem także na spotkaniach różnych organizacji polonijnych, nigdy jednak z nikim o tym nie rozmawiałem. Żadnych ustnych donosów nie przekazywałem. Także po powrocie nie miałem żadnych kontaktów ze służbą bezpieczeństwa, nigdy też nie podpisywałem żadnego zobowiązania – tłumaczył Rosati. 

Mimo obrania takiej drogi politycznej, która miała umocowanie w środowisku komunistycznej partii, poseł KO nie przestaje rozliczać innych – dziennikarzy i polityków. Polityk porównał niedawno funkcjonariuszy policji do ZOMO, które pałowało protestujących studentów z marca 1968 roku. 

– Brutalna reakcja policji wobec działaczy LGBT ma na celu przekonanie społeczeństwa, że LGBT jest zagrożeniem dla Polski. Ma odwrócić uwagę od powrotu pandemii i PiSowskich afer. Przypomniał mi się 1968 rok, kiedy pałowało nas ZOMO na Krakowskim Przedmieściu. Idą ponure czasy – ostrzegał Rosati. 

Innym razem porównał sędziów Izby Dyscyplinarnej do usłużnych przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości z okresu komunistycznego, którzy wydawali wyroki na opozycjonistach. – Pamiętam takich dyspozycyjnych służalców ze stanu wojennego. Kręcą się koło każdej władzy – pisał Rosati. 

Kilka tygodni temu były szef MSZ wrzucił do sieci fotomontaż, w którym prezes Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska odbiera w 1987 roku nominację sędziowską od Wojciecha Jaruzelskiego. Wpis po kilku dniach usunął, gdy internauci domagali się reakcji w związku z fake newsem. Ktoś usunął z autentycznej fotografii postać marszałka Sejmu Mikołaja Kozakiewicza i wstawił w to miejsce Przyłębską. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPolicjanci mieli karty premium. Co z Kuchcińskim?
Następny artykułKogo skrzepi podatek cukrowy?