Najwyraźniej sztabowcy Andrzeja Dudy nie byli pewni, czy twardy elektorat PiS zagłosuje w wyborach, skoro partia ma prawie pełnię władzy w kraju. Dlatego rozpoczęto brudną i nieprzyzwoitą nagonkę na mniejszości seksualne, która już raz pomogła PiS wygrać wybory do Parlamentu Europejskiego. To zagranie miało także przyciągnąć elektorat Konfederacji i odebrać głosy Krzysztofowi Bosakowi, który ma w sondażach poparcie na poziomie nawet 10 procent. Jednak albo okazało się, że nagonka na osoby LGBT już tak nie działa tak, jak w eurowyborach, bo nie wspierają jej kościelni hierarchowie, albo – jak pisze „Dziennik” – pałac prezydencki upomniała ambasador USA Georgette Mosbacher.
Według informacji „Dziennika” amerykańska ambasada interweniowała w sprawie słów Dudy, który porównał tzw. ideologię LGBT do bolszewizmu, a interwencja zbiegła się z finałem rozmów o zwiększeniu liczby amerykańskich żołnierzy w Polsce. Kluczową rolę w negocjacjach pełni doradca prezydenta USA Richard Grenell. Jest on zdeklarowanym gejem i architektem globalnej kampanii, której celem jest walka z dyskryminacją społeczności LGBT. Duda miał się o tym fakcie dowiedzieć dopiero po tym, jak porównał „ideologię LGBT” do bolszewizmu. Przestraszony możliwym kryzysem w relacjach z administracją Trumpa, wysłał w weekend serię tweetów w języku angielskim, zapewniając, że jego słowa atakujące środowiska LGBT, zostały wyrwane z kontekstu. Duda i jego sztab liczą na finalizację rozmów z USA jeszcze w kampanii, co pomogłoby prezydentowi w wyborach. Mimo że ambasador Mosbacher zaprzeczyła na Twitterze, że rozmawiała z Dudą o kwestii LGBT, to skorzystała z okazji, by przypomnieć, że „USA potępiają dyskryminację i nienawiść na tle rasowym, religijnym, pochodzenia lub orientacji seksualnej”.
Czytaj też: „To stara sztuczka z faszystowskiego podręcznika. Ale tym razem zawiodła”
Widać, że Duda próbuje wycofać się z krucjaty przeciwko osobom LGBT. Dlatego zaprosił do pałacu Roberta Biedronia i jego mamę, która kilka dni temu, wraz z innymi matkami osób LGBT, apelowała do polityków PiS o zaprzestanie nagonki. Dobrze, że Biedroń zaproszenia nie przyjął. Dałby się w ten sposób wykorzystać Dudzie w kampanii tak, jak przed pięciu laty inny działacz Krystian Legierski, który poparł kandydata PiS. Od tego czasu PiS nie tylko nie pomogło mniejszościom seksualnym, ale rozpętało przeciwko nim krucjatę, doprowadzając do tego, że niektóre gminy w Polsce wprowadzają „strefy wolne od LGBT”. Sam Duda „odwdzięczył” się Legierskiemu, wetując ustawę o uzgodnieniu płci, uchwaloną jeszcze pod rządami PO.
Dobrze, że w wojnę ideologiczną, którą próbowali uczynić głównym tematem kampanii, nie wszedł kandydat KO Rafał Trzaskowski. W eurowyborach udało się PiS zbudować linię podziału między obrońcami tradycyjnej rodziny i kultury, a zwolennikami „seksualizacji dzieci”. Tymi ostatnimi mieli być – w narracji PiS – politycy Koalicji Europejskiej. PiS poparło część kościelnych hierarchów, pomagając partii wygrać eurowybory, a KE spychając do defensywy. Jednak ten podział był z gruntu fałszywy, bo ani KO, ani Rafał Trzaskowski nie odpowiadają się za „seksualizacją dzieci”. Chcą tylko poszanowania godności każdego człowieka, a – co podkreślał prezydent Warszawy – także wprowadzenia związków partnerskich.
Czytaj też: Guy Sorman: Trump przegra wybory. A potem ogłosi, że zostały sfałszowane
Strategia Trzaskowskiego jest taka, żeby unikać sporów światopoglądowych i pokazywać, że chce być prezydentem, który łączy, a nie dzieli. I ma pomysł na rozwiązywanie problemów Polaków ujawnionych podczas pandemii koronawirusa, np. związanych z edukacją, czy ochroną zdrowia. To może bardziej trafiać w dzisiejsze nastroje społeczne niż wymyślone zagrożenie ze strony osób LGBT. W sytuacji, gdy ludzie tracą pracę na skutek epidemii oraz poczucie bezpieczeństwa, Andrzej Duda ze swoją krucjatą przeciwko osobom LGBT może się wydawać nieco oderwany od rzeczywistości.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS