A A+ A++

Pierwsze świadome kontakty zaczęły się w roku 1990, w Komitetach Obywatelskich, z ramienia których zostaliśmy wybrani do pierwszej po wojnie w pełni demokratycznej Rady Miasta Gdańska. Kiedy zostałem jej przewodniczącym, on był moim zastępcą. Nasza współpraca układała się bardzo dobrze. Rozumieliśmy się bez słowa, a wszelkie różnice zdań rozstrzygaliśmy z pełną wzajemnego szacunku życzliwością, która szybko przerodziła się w przyjaźń. Był rzeczowy i rozsądny, potrafił panować nad emocjami, w czym pomagało mu wybitne poczucie humoru. Wysoka kultura osobista, w połączeniu z uczynnością i umiejętnością rozumienia ludzkich spraw jednały mu przyjaciół. Można było zawsze na nim polegać. Dysponował przy tym wielką wiedzą fachową, był ekspertem w dziedzinie zanieczyszczeń chemicznych i ochrony środowiska. Przydało się to m.in. gdy pewna kanadyjska firma proponowała budowę spalarni śmieci. Warunki wydawały się atrakcyjne, ale wkrótce okazało się, że zamyślają zbierać i spalać w Gdańsku śmiecie z połowy regionu bałtyckiego! Jego opinia, zdecydowanie negatywna, zaważyła na odrzuceniu oferty.

W tamtym czasie odbyliśmy wiele wspólnych podróży. Zainteresowanie naszymi przemianami i wielki podziw dla Polski, która potrafiła w bezkrwawy sposób obalić komunizm, wywołały lawinę zaproszeń. Każdy wyjazd był okazją do podpatrzenia korzystnych rozwiązań. Był to dla nas okres intensywnej nauki i pozytywnych emocji.

Pamiętam naszą wizytę w Anglii po zadzierzgnięciu partnerstwa z okręgiem Sefton, wypełnioną spotkaniami z tamtejszymi samorządowcami, także polonijnymi, którym przewodziła pani Danuta Sobolewska. Było także spotkanie z królową Elżbietą. Obchodzono tam wówczas (w 1993 roku) 50. rocznicę Bitwy o Atlantyk. Z wielkim wzruszeniem oglądaliśmy polską flagę, umieszczoną, po raz pierwszy po wojnie, wśród flag Sprzymierzonych w liverpoolskiej katedrze. Mogliśmy także podziwiać kilometrową kolejkę Anglików, czekających, mimo siąpiącego deszczu, na możliwość wejścia na pokład przybyłej z wizytą (również po raz pierwszy) polskiej łodzi podwodnej. To było wspaniałe uczucie powrotu do europejskiej ojczyzny demokracji i wspólnych wartości. Byliśmy dumni, że jesteśmy Polakami.

Pamiętam też wspólne wizyty w Danii. Duńscy przyjaciele potrafili przysłać samolot, by przewieźć nas do Aarhus, potem do Brukseli i z powrotem do Gdańska, dla omówienia aspektów współpracy. Jedna z takich wizyt, w Rotterdamie, który jest naszym miastem partnerskim, miała dodatkowe skutki dla Andrzeja, w postaci stypendium na roczny kurs zarządzania na Uniwersytecie Erazma.

Mimo takiego przygotowania odszedł potem od aktywnej polityki, by zająć się rodzinną firmą. W tym czasie założył Towarzystwo Gdańsk – Niderlandy, do którego formalnie również należałem. Zainicjował wydawanie książek w ramach Biblioteczki Gdańskiej, dla której napisałem dwie: „Dzieciństwo i młodość Daniela Gabriela Fahrenheita” i „Gdańskie zegary, dzwony, karyliony” – pięknie wydane przez pelplińskie Bernardinum.

Mimo doznanego jakiś czas temu udaru, który go częściowo unieruchomił, zachował pogodę ducha. Jego śmierć (27 lipca) napełniła nasze serca smutkiem. Dopiero co obchodziliśmy jego 70-lecie. Ludzie dobrzy nie powinni przedwcześnie umierać.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZwycięstwo wyszarpane Trumpowi nie rozwiązuje problemu. Bo to nie Trump był jego przyczyną
Następny artykułWojciechowska odwiedziła Austrię i spotkała się z wyjątkową kobietą. Zobacz niesamowite zdjęcia!