A A+ A++

Czytając kolejną książkę o Napoleonie można odnieść wrażenie, że jest to dobrze znana nam bajka, którą teraz opowiada nam ktoś inny i że może tym razem będzie opowiedziana inaczej, a zakończenie okaże się bardziej szczęśliwe. Jeszcze jedna publikacja o Napoleonie już ze swojego założenia, że jest chyba setna albo i więcej w szeregu, właściwie nie powinna już rościć sobie pretensji do bycia odkrywczą pracą naukową, bo przecież powiedziano na ten temat chyba wszystko, co można było powiedzieć. Teraz jest już miejsce tylko na nowe oceny i interpretacje. I dlatego ta książka to po prostu historia Napoleona opowiedziana nam przez Zamoyskiego. 

Czego zatem możemy się spodziewać? Nowa biografia Napoleona, pióra polskiego arystokraty Adama Zamoyskiego mieszkającego na emigracji i piszącego po angielsku, ma około 800 stron i napisana jest z rzemieślniczą dokładnością, choć początek zapowiada, że może mamy nawet do czynienia z dziełem literackim.

Bardzo obfita jest też baza źródłowa, na której opierał się autor, czyli bibliografia, z której jednak dość trudno się korzysta, gdyż przypisy, a jest ich kilka na każdej stronie, umieszczone są na końcu książki. Natomiast umieszczenie przypisów na końcu jest moim zdaniem błędem, gdyż uniemożliwia szybkie skonfrontowanie danego cytatu ze źródłem, a mało komu chce się za każdym razem sięgać na koniec książki i odnajdywać przypis po numerze i tytule rozdziału. Ilość odnośników, praktycznie niemal po każdym akapicie, może nasuwać przypuszczenie, że autor woli zaufać faktom i opiniom prezentowanym przez innych, niż on sam autorów. Jasne, z czegoś trzeba korzystać, jeżeli nie pisze się pseudo średniowiecznej bzdury jak „Gra o tron”, gdzie wszystko można wymyślić samemu… Oczywiste jest też, że wybór źródeł należał do autora i ostatecznie odzwierciedla jego pogląd na omawiane wydarzenia. A co warto zaznaczyć, nie jest to publikacja hagiograficzna. Autom ma dość obiektywne choć czasami też negatywne zdanie na temat cesarza Francuzów, nie mówiąc już o Józefinie. 

Ktoś kiedyś powiedział, że nie wystarczy ułożyć cytatów chronologicznie, aby wyszła z tego dobra książka! Tak jednak postępuje wielu autorów, którzy nowicjuszami nie są, a jednak podpierają się autorytetem innych. I u Zamoyskiego znajdziemy dużą liczbę cytatów i przypisów źródłowych, choć przecież nie można powiedzieć, że jest nowicjuszem. No nic! Można i tak, to w sumie nie jest nawet zarzut, jak bowiem można komuś zarzucać, że stara się być rzetelny i dokładny. Brandys w swojej opowieściach o Kozietulskim i szwoleżerach wybawił nas całe szczęście od sprawdzania pięciu przypisów na każdej stronie i szukania źródeł na końcu książki. To się łatwiej czytało. Taką miał po prostu własną koncepcję prezentacji swoich bohaterów. Ale są inne i nic w tym złego. 

Wadą a może zaletą (niepotrzebne skreślić) jest to, że wszyscy autorzy piszący na ten temat korzystają z tych samych źródeł i podobnych opracowań. To całe szczęście nie oznacza, że w rezultacie nie otrzymujemy tej samej książki, tylko sygnowanej innym nazwiskiem. No ale są one jednak w pewnym sensie podobne i jedyne co można zrobić w tej sytuacji to inaczej zinterpretować fakty. Porównajmy choćby Tarlego z Zahorskim.

Właściwie pisząc recenzję książki Zamoyskiego, nie można znaleźć wielu powodów do krytyki tego działa, bo jest ono ze wszech miar poprawne, a raczej można zaryzykować drobne uszczypliwości i jakąś dozę polemiki. Jego wcześniejsza napoleońska książka „1812. Wojna z Rosją” jednak nieco mnie rozczarowała, gdy w pewnym momencie przeczytałem, że Legia Nadwiślańska była armią Księstwa Warszawskiego… Czy to wina autora, tłumaczy czy redaktora? Nie wiem. Czytałem wersję szwedzką. No ale takie wpadki zdarzają się wielu autorom, którzy zmuszeni są do zaufania tłumaczom i redaktorom w wydawnictwach…

Oznacza to, że jeżeli autor nie zadba o ścisłą współpracę i tłumaczem i redaktorem, to może się potem narazić uczestnikom forów internetowych, którzy wynajdą nawet najdrobniejsze potknięcia. Współpraca z tłumaczem i redaktorem wydaje się być szczegółem technicznym, ale okazuje się, że często decydującym o ostatecznej randze wydanej pozycji. Wcale nie jest dobrze, jeżeli te dwie osoby, jakże ważne w procesie wydawniczym, uznają bez sprzeciwu autorytet i wiedzę autora. Nie jest też dobrze, jeżeli sam autor, bez refleksji zaufa cytowanym źródłom, a redaktor uzna, że jeżeli tak podają źródła, to tak już powinno zostać, bo taka jest najwidoczniej wizja autora książki, nawet jeżeli przeczy to lekko faktom…

Redaktor zbyt aktywny to też duże niebezpieczeństwo, szczególnie jeżeli wydaje mu się, że wie lepiej niż autor, nie uznaje jego autorytetu, wprowadza własne sformułowania stylistyczne oraz wycina fragmenty, które uważa za zbyteczne. Taki redaktor ma duże szanse na skompromitowanie autora, jeżeli ten zaniecha korekty autorskiej przed drukiem. W wypadku tłumaczeń taką korektę przeprowadza tłumacz, który też przecież ma własną wizję jak powinien wyglądać tekst. W sumie tandem tłumacz-redaktor wpływają na ostateczny kształt publikacji, a autor firmuje całość swoim nazwiskiem. Czasem jest to korzystne, czasem wręcz przeciwnie.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW Częstochowie: “Otwórz się na pracę…”. Od doradztwa zawodowego po płatne staże
Następny artykułKanye West zareagował na pozew Kim Kardashian. Będzie walczyć o dzieci