Od soboty w Polsce zluzowane mają zostać obostrzenia dotyczące zakrywania ust i nosa, a od 6 czerwca otwarte mają zostać m.in. baseny, teatry, kina. Rządzący zapewniają, że epidemia jest opanowana, a ogniska – wygaszane.
16 maja sam premier Mateusz Morawiecki deklarował, że sytuacja na Śląsku jest opanowana i nie ma mowy o izolacji województwa – informacje o takich planach pojawiały się jako przecieki w niektórych mediach. Jednak dane dotyczące nowych przypadków wciąż wskazują, że najwięcej z nich ma miejsce na Śląsku – tylko w środę potwierdzono ich niespełna 180 z ogólnej liczby niemal 400 zanotowanych w całym kraju.
O tym, że na Śląsku dzieje się źle, opowiadał w rozmowie z reporterką TOK FM Darią Klimzą pan Maciej, ratownik górniczy. 27 kwietnia rozpoczął dyżur w pracy i od tej pory – czyli już ponad miesiąc – nie widział rodziny. Na wieść o zakażeniu potwierdzonym u jego kolegów zdecydował się zamieszkać na działce, by nie narażać bliskich. Na wynik pierwszego testu czekał ponad tydzień – o zakażeniu dowiedział się dopiero po kilkuset telefonach do sanepidu. Nikt nie sprawdzał, jak wygląda jego kwarantanna, na którą wysłał się sam, a o przeprowadzenie drugiego testu musiał się upominać. Interweniował m.in. u wojewody i premiera. W końcu pobrano wymaz, który dał wynik negatywny. Teraz pan Maciej czeka na wynik trzeciego testu.
– Wszystkie konfiguracje, jakie tylko można sobie wymyślić, opierając się na Mrożku, na pewno się dzieją w sanepidzie na Śląsku – mówiła w audycji “Światopodgląd” dr hab. Aleksandra Wentkowska związana z wydziałem Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego, na Śląsku reprezentująca RPO. Wskazywała, że dziennie terenowe biuro Rzecznika podejmuje 5-6 interwencji, przede wszystkim w imieniu górników i rodzin górniczych. – Siedzą na kwarantannach po kilka tygodni. Niektórzy, jak w przypadku pana Maćka, sobie sami nakładają kwarantannę, bo wiedzą, że mają wynik pozytywny, ale nie są uwzględniani na liście kwarantanny sanepidu. Albo odwrotnie – ludzie są zdrowi, ale są na tych listach – wyliczała. Zdarzają się też sytuacje absurdalne. – Część ludzi w jednym gospodarstwie domowym jest chora, a część zdrowa. Do części przyjeżdża wymazobus, a reszta siedzi dalej – opisywała w rozmowie z Agnieszką Lichnerowicz.
Koronawirus na Śląsku. I problem z sanepidem
Pytana o przyczyny takiej sytuacji, wskazywała z jednej strony na brak ludzi w sanepidzie – który jednocześnie zapewnia, że ściągnął dodatkowych inspektorów do pomocy w regionie, ale z drugiej strony wskazuje na potężne braki kompetencyjne. Prawniczka wspominała ćwiczenia, które kilka lat temu zorganizował na Śląsku urząd wojewódzki, a które były związane m.in. z atakami terrorystycznymi, ale także zagrożeniem epidemicznym. Przedstawiciele RPO uczestniczyli w nich jako obserwatorzy. – Odgrzebałam moje notatki z tych ćwiczeń. W zapiskach kierowanych do organizatorów badań z wykrzyknikiem osobiście napisałam, że pracownicy sanepidu, którzy brali udział w ćwiczeniach, byli kompletnie nieprzygotowani merytorycznie, kompetencyjnie. Nie potrafili nawet zebrać zwykłego wywiadu z symulantami, którzy udawali osoby chore. Widziałam to na własne oczy – zapewniła Wentkowska.
Dlatego, jej zdaniem, dziś sytuacja wygląda tak, jak wygląda – ludzie z Bytomia potrafią dzwonić do sanepidu oddalonego o 500 km z prośbą o pomoc. Bo na miejscu nie są w stanie niczego wyegzekwować. Podała też przykład lekarki, która po chorobie sama chciała wrócić do pracy. – Sama sobie robiła testy, podawała kroplówki, bo nie miała znikąd żadnej pomocy. Sama też objęła się kwarantanną. Kiedy dzwoniła potem do sanepidu, usłyszała, że co z tego, że jest lekarką i chce wrócić do pracy. Tysiące osób czekają, więc niech i ona poczeka – relacjonowała dr hab. Aleksandra Wentkowska.
Przyznała, że interwencje z biura RPO w wielu sytuacjach pomagają, o czym świadczą maile z podziękowaniami. – Każdą sprawę rejestrujemy i tego samego dnia wysyłamy interwencję do sanepidu w danym mieście. Chyba coś się udaje, bo otrzymujemy maile zwrotne od osób, że nagle przyjedzie wymazobus, że wyniki, które zostały “zalane”, jednak się “odzalały” – wskazała prawniczka.
Posłuchaj całej rozmowy:
Koronawirus na Śląsku
Spółki węglowe stale informują o ozdrowieńcach wśród swoich pracowników. Wczoraj wyzdrowiało blisko 90 górników. Jednak liczba zakażonych nadal przekracza dziś 3600. Najwięcej przypadków potwierdzonych wciąż jest w Jastrzębskiej Spółce Węglowej – ponad 1600. Jednak już 87 osób wyzdrowiało.
Ozdrowieńców przybywa też w kopalni Bobrek należącej do Weglokoksu Kraj. Teraz jest tam 522 zakażonych górników. Przybyło natomiast chorych w Polskiej Grupie Górniczej – o 10 osób. W sumie koronawirusa potwierdzono tam u 1465 osób, ale spółka nie odlicza od tej liczby ozdrowieńców. W środę podała, że wyzdrowiało już 86 osób.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS