Robert Lewandowski ustawił piłkę na jedenastym metrze. Wziął oddech. Ruszył do biegu. Zatrzymał nogę. Zawisł w chwilowym bezruchu. Powrót skutecznego stylu. Oddał strzał. I kicha. Hugo Lloris tylko na to czekał, ale Francuz przedwcześnie wyskoczył przed linię. Powtórka z rozrywki. Lewy wymienia futbolówkę. Bierze oddech, rusza do biegu, zatrzymuje nogę, wisi w chwilowym bezruchu. Znów ten skuteczny styl. Oddaje strzał. I gol. Jego drugi na tym mundialu. I drugi w historii mistrzostw świata. Ale, i to ważne pytanie, czy przypadkiem nie ostatni? Byłoby w tym coś rozczarowującego.
Uśmiechał się, przyskoczył z nogi na nogę, dłonie ułożył w gest triumfu, rękoma pomachał. Cieszył się z tej bramki. Bardzo to do niego podobne. Trafienie to trafienie. Dusza napastnika to dusza napastnika. Tym bardziej, że sędzia Jesus Valenzuela zaraz miał gwizdać po raz ostatni na Al-Thumama Stadium, a Francuzi wygrywali 3:1, więc skoro wcześniej nie udało się poprowadzić Polaków do jakiegoś bohaterskiego zrywu, to można było bez poczucia żenady i kiczu celebrować honorowego gola. Po wszystkim Lewandowski stanął przed kamerami TVP Sport. Jakieś dwie minuty od zakończenia meczu. Chyba nie da się wykoncypować trafniejszej definicji „komentarza na gorąco”.
– Kończycie ten turniej z podniesionymi głowami – stwierdza pytającym tonem głosu reporter.
Lewandowski chwilę milczy i zaraz odpowiada: – Jeśli patrzymy przez pryzmat całego meczu, to daliśmy z siebie wszystko. Zabrakło trochę czasu i umiejętności, żeby tutaj coś więcej ugrać.
– Apetyt rośnie w miarę jedzenie. Za cztery lata kolejne mistrzostwa świata. Zagrasz na nich? – ciągnie dziennikarz.
– Nie wiem. Daleka droga. Do tego potrzebna jest radość z gry. Gra defensywna tej radości nie sprzyja. Oczywiście, jak atakujemy, to jest inaczej, ale gdy gramy defensywnie, to radość jest naturalnie mniejsza – mówi kapitan reprezentacji Polski.
Typowy Robert Lewandowski. Taka jest właśnie jego siła. Jednym słowem, jednym gestem, jednym golem może zdziałać bardzo wiele na korzyść albo niekorzyść każdego człowieka w polskim futbolu – kolegów z reprezentacji, selekcjonerów, asystentów trenera, działaczy, prezesów, może nawet kibiców. Każdy musi się z nim liczyć, każdy musi się w niego wsłuchiwać, każdy musi przekonać go swoim pomysłem i warsztatem. To nie był zresztą pierwszy raz na tym mundialu, kiedy sugerował, że nie jest entuzjastycznie nastawiony do defensywnego stylu gry kadry Czesława Michniewicza.
„Atakujemy za małą liczbą piłkarzy”, narzekał. „Jeśli z tyłu głowy masz, że defensywa jest najważniejsza, to tak to wygląda”, rzucał. „Musimy nie bać się ryzykować”, apelował. „Jestem napastnikiem, więc zawsze bym chciał, żeby w ofensywie coś się działo”, przypominał. „Jeśli miałbym wybierać między 0:0 a 1:1 i 2:2, zawsze wybiorę 1:1 albo 2:2”, dodawał. Po Meksyku mógł narzekać, bo Polska zaprezentowała antyfutbol. Po Arabii Saudyjskiej myślał już o Argentynie, bo Polska zrobiła, co musiała zrobić, również w jego oczach. Po Argentynie jeszcze głośniej zakrzyknął, że skoro Polska awansowała do fazy pucharowej to czas na coś więcej niż murowanie. Po Francji…
Po Francji…
No właśnie.
Co po Francji?
Polska zagrała bitnie, bojowo, walecznie, odważnie, dzielnie i bez lęku, próbowała i szybko, i wolno, i krótkimi podaniami, i długimi lagami, i kontrami, i atakami pozycyjnymi, i bokami, i skrzydłem, stworzyła sobie kilka bardzo dobrych sytuacji do strzelenia gola, nie chciało wpaść, ale mogła się podobać, dostarczyła emocje, odzyskała ofensywny charakter, zachowała godność, tylko ten sam Lewandowski, który tak bardzo tego chciał, jakoś nie potrafił dostosować się do tempa tej szarży. Wycofany i schowany. Niedokładny i niechlujny. Odosobniony i osamotniony. Na własne życzenie. A po wszystkim przed kamerami rzucił, że defensywna gra nie sprawia mu radości.
Murowanie, autobusy i lagi nie sprawiają mu radości.
Nie sprawiają mu radości.
To oczywiste.
Ma prawo czuć się pokrzywdzony. Dwa lata temu wszedł na szczyt. Był najlepszym piłkarzem świata. Kłaniali mu się Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Wygrał wszystko w piłce klubowej. Nie dostał Złotej Piłki, bo plebiscyt został odwołany, ale w innym razie najpewniej nie miałby żadnej konkurencji i oznaczałoby to, że byłby pierwszym triumfatorem tej nagrody od czasów Andrija Szewczenki i Pavla Nedveda, nie reprezentującym wielkiej piłkarskiej nacji lub takiej, która zaliczyła spektakularny i okraszony medalem zryw na wielkim turnieju. Bo Lewandowski był błędem w polskim Matrixie. Wychował się w erze, kiedy system szkolenia trwał w bidzie i nędzy po latach dziewięćdziesiątych. Wybił się z ligi, której nie poważano nigdzie indziej na świecie. Widział bezkres beznadziei tego środowiska. Sam niedawno z ubolewaniem wspominał, że w polskim futbolu brakuje światowców, czyli ludzi, którzy osiągnęli sukces na arenie międzynarodowej.
Murowanie, autobusy i lagi nie sprawiają mu radości.
Nie sprawiają mu radości.
To oczywiste.
Ma prawo czuć się pokrzywdzony, że Polska biega za Włochami, Holandią, Portugalią, Hiszpanią, Belgią i Argentyną, gdzie bawią i śmieją się jego kumple z Bayernu i Barcelony, którzy w klubach podporządkowują się jego chwale. Ma prawo czuć się pokrzywdzony, że Polska zatrudniała trzech trenerów w ciągu czterech lat i nie zbudowała niczego trwałego. Ma prawo czuć się pokrzywdzony, że Czesław Michniewicz, by osiągać krótkoterminowe cele, sprawiał wielokrotnie, że zawodnicy z Premier League, La Ligi, Ligue 1, Serie A, Bundesligi czy Eredivisie męczyli się niemiłosiernie przy wymienianiu pięciu celnych podań w jednej akcji. Ma prawo czuć się pokrzywdzony, że jest, jak jest, ale…
Nie sposób przeoczyć, że najlepszy zawodnik w historii polskiej piłki wciąż nie może ozłocić swojego pomnika, bo zbyt często sam zawodzi na wielkich turniejach. Na Euro 2012 nie był jeszcze gotowy, żeby lśnić najjaśniejszym światłem. Osamotniony, miotający się, gubiący, uzależniony od wsparcia przeciętnych kolegów z mocno przeciętnej ofensywnie kadry Franciszka Smudy. Euro 2016 skończył z jednym trafieniem. Niby w ćwierćfinale, niby z Portugalią, niby we wszystkich innych meczach też potrafił pokazać się z korzystnej strony, ale to wszystko było jakby drugoplanowe. W głównych scenicznych monologach przodowali inni. Najlepsze i najgorsze historie pisali inni. Potem: mistrzostwa świata 2018. Smutne obrazki. Anna Lewandowska pocieszająca swojego męża po klęsce z Senegalem. Bezradność z Kolumbią. Mundial bez pojedynczego trafienia. Przylgnęła do niego łatka piłkarza, który wybitnie nie radzi sobie na wielkich imprezach. Następnie: oderwał od siebie tę łatkę występem na Euro 2020. Nie był bezradny, nie był przezroczysty, nie był taki, jak wcześniej. Pokonywał Hiszpanów, ładował ze Szwedami, ale Polsce – pod jego wodzą – nie wypadało zagrać tak kiepsko, odpaść w fazie grupowej i zostać jedną z najgorszych ekip całego turnieju.
W Katarze był słabszy niż na Euro 2020. Zmarnował rzut karny z Meksykiem. Nikt nie miał do niego pretensji. Zdarza się najlepszym. Przytomnie zareagowali Wojciech Szczęsny i Grzegorz Krychowiak, którzy niemal równocześnie powiedzieli, że jakie pretensje, skoro bez niego nie byłoby biało-czerwonych na tym turnieju. Ale sam Lewy wiedział, że gwiazdy nie przegrywają takich pojedynków w takich momentach z podstarzałym Guillermo Ochoą. Z Arabią Saudyjską zdobył bramkę i rozpłakał się szczerze. Zeszły z niego olbrzymie emocje po tamtym pudle. Z Argentyną odcięli go od gry, biegał bezradnie za piłką, a na koniec poszarpał się z Leo Messim, któremu po wszystkim powiedział, że czasami trzeba skupić się na defensywie. Nie było ani dobrze, ani źle. Lewandowski, taki mógł być z tego wniosek, poświęcał się dla dobra szerszej wizji.
Wizji murowania, autobusów i lagi.
Wizji, która nie sprawiał mu radości.
Ale…
Ale co w takim razie stało się z Francją? Nie ciążyła na nim żadna dziejowa presja, reszta drużyny zagrała bardziej ofensywnie, a Lewy zawiódł jako Lewy.
Czy ktoś wymagał od niego występu na miarę Kyliana Mbappe? Nie, choć przecież zepchniętym do obrony Francuzom nie szło i wtedy to właśnie Mbappe objawił się jako lider z krwi i kości. Czy wszyscy wymagali od niego pokazania klasy i umiejętności w meczu wprost stworzonym do pokazania klasy i umiejętności? Tak.
I tego zabrakło.
W konsekwencji trochę frustrują te szpileczki Lewego po niezbyt udanym występie z Francją. Ma rację, że Polska na tym mundialu zagrała bardzo defensywnie i kiepsko się na to patrzyło. Prawda, że znów zbyt często bywał opuszczony i nieobsługiwany na miarę swojej wielkości. Ale to był ten moment, kiedy można ozłocić pomnik, zostać legendą mundialu, a nie tylko wybitnym napastnikiem i fenomenalnym piłkarzem, który na mistrzostwach świata ma tyle samo goli, ile Bartosz Bosacki. I grozi, że nie będzie miał więcej.
Bo nie czuje radości.
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
Fot. 400mm.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS