“Ninjababy”
To całkiem krzepiące w kontekście rzekomej infantylizacji kina, kiedy najciekawszymi komiksowymi filmami sezonu okazują się nie kolejne wystawne produkcje o herosach w trykotach, lecz skromne historie o seksualności młodych ludzi. Po rewelacyjnym “Paryżu, 13. dzielnicy” inspirowanym “Śmiechem i śmiercią” Adriana Tomine’a na nasze ekrany trafia wyróżnione Europejską Nagrodą Filmową dla najlepszej komedii “Ninjababy”, adaptacja norweskiego komiksu “Fallteknikk” Ingi Sætre.
Temat niechcianej ciąży regularnie zajmuje filmowców – czy to w wydaniu śmiertelnie poważnym (“4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” Cristiana Mungiu, “Little Woods” Nii DaCosty, “Zdarzyło się” Audrey Diwan wciąż czekające na polską premierę), czy znacznie mniej serio (“Wpadka” Judda Apatowa, “Juno” Jasona Reitmana, “Babka” Paula Weitza). Mimo to niezwykle rzadko trafiają się obrazy tak wnikliwe i zniuansowane w narracji aborcyjnej, jak dramatyczne “Nigdy, rzadko, czasami, zawsze” Elizy Hittman i komediowe “Ninjababy” Yngvild Sve Flikke. Trudno uznać za przypadek, że za sterami tych najbardziej empatycznych filmów stoją kobiety.