– Co my robimy na stadionie Broendby. Słów brakuje, co wyczyniają dzisiaj gracze Pogoni – wściekle krzyknął komentujący to spotkanie w TVP Sport Sławomir Kwiatkowski. – Tak zagrać tę piłkę… Przecież to jest katastrofa – dopowiedział od razu nieco spokojniejszym głosem Kazimierz Węgrzyn.
Ale to faktycznie była katastrofa. Luis Mata w 33. minucie w pozornie niegroźnej sytuacji – nie wiedzieć czemu – zagrał piłkę do tyłu. Na sam środek własnego pola karnego. Posłał ją nad głową obrońcy Pogoni Benedikta Zecha, ale wprost pod nogi napastnika Broendby Simona Hedlunda, który w sytuacji sam na sam nie dał szans Dantemu Stipicy.
Broendby prowadziło wtedy już 2:0. To był drugi indywidualny błąd graczy Pogoni, bo wszystko, co złe, zaczęło się w 16. minucie. Od pomyłki Stipicy, który miał piłkę przy nodze, ale zamiast wybić ją daleko od własnej bramki, zagrał za lekko, niedokładnie i bezmyślnie w kierunku Maty, który po chwili faulował Hedlunda. Decyzja mogła być tylko jedna – rzut karny.
Broendby nie zdmuchnęło Pogoni
– Na pewno przeciwnik jest w naszym zasięgu – zapowiadał Sebastian Kowalczyk przed rewanżem w Kopenhadze. I pierwsza połowa pokazała, że był. Jedyne, co się wtedy nie zgadzało, to wynik. Bo Broendby wcale nie zdmuchnęło Pogoni z boiska, jak zapowiadał Anis Slimane, czyli 21-letni reprezentant Tunezji i największy gwiazdor w duńskim zespole, który przed tygodniem w Szczecinie pauzował za żółte kartki.
W czwartek w Kopenhadze Silmane zagrał od pierwszej minuty, ale niczym się nie wyróżnił. Najgorsze jest to, że jego koledzy z zespołu również. To piłkarze Pogoni szybciej doskakiwali do przeciwników, nie pozwalali im na swobodną grę w środku pola. Odbierali piłkę i sami potrafili skonstruować akcję na małej przestrzeni. Najczęściej z wykorzystaniem skrzydeł, gdzie znowu – jak przed tygodniem – aktywny był Kamil Grosicki.
Wyłączając dwa indywidualne błędy – Stipicy i Maty – to była naprawdę niezła pierwsza połowa. A na pewno dużo lepsza niż przed tygodniem w Szczecinie, gdzie Broendby do przerwy całkowicie zdominowało drużynę Jensa Gustafssona, ale po przerwie dało zepchnąć się do głębokiej defensywy, gdzie momentami rozpaczliwie broniło remisu 1:1.
Która twarz była prawdziwa?
– Nie wiem, co stało się z nami po przerwie – rozkładał ręce po pierwszym meczu trener Duńczyków Niels Frederiksen. A my nie wiedzieliśmy, co stało się wtedy z Pogonią. Po spotkaniu w Szczecinie – które mimo wszystko skończyło się sprawiedliwym 1:1 – byliśmy mocno skołowani. Nie wiedzieliśmy, która twarz Pogoni była prawdziwa: czy ta brzydka sprzed przerwy, czy ładna po przerwie. W rewanżu okazało się, że żadna, bo w czwartek w Kopenhadze szczecinianie rozegrali po prostu kuriozalne spotkanie. Na własne życzenie dali sobie przed przerwą strzelić dwa gole, a po przerwie stracili kolejne dwa.
W drugiej połowie zmieniło się tylko tyle, że piłkarze Pogoni przestali popełniać kuriozalne błędy w obronie, a piłkarze Broendby – Mathias Kvistgaarden w 52. minucie i Marko Divkovic w 62. – dalej byli skuteczni. W całym meczu oddali pięć celnych strzałów, wygrali 4:0. I to Duńczycy, choć w ich przypadku wynik z rewanżu był zdecydowanie lepszy od gry, awansowali do trzeciej rundy eliminacji Ligi Konferencji. A Pogoń dołączyła do Lechii Gdańsk, która w czwartek także odpadła z pucharów. Dalej w Europie grają tylko jeszcze Lech i Raków.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS