System Content ID na YouTube, które padałem ofiarą wielokrotnie, w tym dzisiaj, nie chroni praw autorskich, ale tworzy patologię. Twórca filmów czuje się jak Józef K., a zarabiają wielkie koncerny i pośrednicy działający jak pasożyty.
Proszę sobie wyobrazić taką sytuację. Pracują państwo nad materiałem na YouTube. Materiał jest długi, wymaga przestudiowania kilku kwestii, przeanalizowania paru aktów prawnych, wysłuchania kilku wystąpień polityków. Cała praca – przygotowanie, montaż poszczególnych składników, nagranie całości, montaż całości, nie licząc automatycznie się dziejących przetwarzania i ładowania na YT – trwa blisko 24 godziny. Duży wysiłek. W zamian liczą państwo na jakiś przychód z reklam (zaręczam, że nie oszałamiający). Film się załadował, przeszedł testy monetyzacji (są dwa: na zawartość, która ewentualnie mogłaby wykluczać zarabianie, oraz na prawa autorskie), ląduje na kanale.
Teraz państwo siedzą i cieszą się z rosnącej liczby wyświetleń. I nagle bum: przychodzi informacja, że „właściciel praw autorskich zgłosił roszczenie do niektórych treści w twoim filmie”. Co się teraz dzieje, zależy od wyboru właściciela praw. Albo właściciel praw powoduje całkowitą blokadę filmu, albo przejmuje wszystkie wasze pieniądze z reklam, albo może umieścić we własnym imieniu reklamy w filmie, gdzie wy ich ewentualnie nie chcieliście, albo wreszcie może zażądać od YT wglądu w statystyki filmu. Wasza ciężka praca okazała się pracą za darmoszkę.
Sprawdzacie państwo, czego dotyczy roszczenie. I tu szok: okazuje się, że jakaś kompletnie nieznana firemka z drugiego końca świata zakwestionowała 10 sekund podkładu muzycznego, który znalazł się we fragmencie klipu polityka, który to klip państwo w swoim filmie umieścili, aby go następnie skomentować. To nie ma nic wspólnego z prawdziwymi prawami autorskimi i ochroną własności intelektualnej. To patologia, którą stworzył YT swoim systemem Content ID. Patologia, dodajmy, unikatowa dla tego serwisu, mającego pozycję niemalże monopolisty. W takim natężeniu nie działa w żadnym innym serwisie.
Takie lub podobne historie przydarzały mi się na YT już wielokrotnie. Blokowane były materiały, z których korzystałem w pełni zgodnie z prawem cytatu (dozwolonego użytku), opisanym w polskiej Ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Użytek jest dozwolony, z grubsza biorąc, jeśli dany fragment zostaje zacytowany, aby następnie zostać przeanalizowany i skomentowany. Zresztą w przypadku wystąpień osób publicznych w ogóle nie powinno być ograniczeń – wypowiedź publiczna urzędnika czy polityka powinna być własnością publiczną, niezależnie od tego, w jakim medium zostaje wyemitowana i z jakiego nagrania się korzysta. A już na pewno – mogliby państwo pomyśleć – jeśli jest to fragment pochodzący z telewizji publicznej, a więc opłacanej przez wszystkich obywateli. Tak? To proszę spróbować umieścić na YT fragment jakiegoś wywiadu z politykiem z TVP. Natychmiast dostaną państwo informację o roszczeniu.
Robię wideoblogi polityczne od wiosny 2020 r. Moje filmy, których długość to obecnie przynajmniej półtorej godziny, a często ponad dwie, wymagają przynajmniej kilkunastu godzin pracy. Oto moja najnowsza przygoda. Świeży wideoblog, w sumie 2 godziny i 15 minut, zawierał trzyminutowy mniej więcej fragment wystąpienia Donalda Tuska podczas MeetUp-u z młodzieżą w Szczecinie. W tym fragmencie przewodniczący PO opowiadał o pomyśle przejścia na czterodniowy dzień pracy. Film zaliczył pomyślnie obie weryfikacje i wylądował na kanale. Oglądał się bardzo dobrze, po mniej więcej 10 godzinach miał ponad 10 tys. wyświetleń. I wtedy pojawiło się roszczenie dotyczące praw autorskich – chyba najbardziej absurdalne, z jakim miałem do czynienia.
Tu muszą państwo wiedzieć, że takie roszczenie może się pojawić w dowolnym momencie. To, że film przeszedł weryfikację w momencie umieszczania na kanale, nie oznacza, że nie zostanie wysunięte wobec niego roszczenie nawet za tydzień, miesiąc czy rok. Natomiast w przypadku autorów materiałów o sprawach bieżących, takich jak ja, liczy się oczywiście aktualność i każde opóźnienie w publikacji jest dramatem. Tymczasem gdybyśmy wobec roszczenia zgłosili sprzeciw, właściciel praw autorskich ma na odniesienie się do niego… miesiąc. Przez ten czas ograniczenie zarabiania pozostaje w mocy. Nie muszę chyba tłumaczyć, że w przypadku aktualnych komentarzy nie ma to sensu.
W tym wypadku roszczenie dotyczyło wspomnianego fragmentu z wystąpieniem Donalda Tuska. Fragmentu, który wziąłem wprost z transmisji na FB Platformy Obywatelskiej. Zgłosiła je jakaś anonimowa firma – NAN Films LLC. Ta firemka, mieszcząca się w lokalu nr 800 przy 301 Route nr 117 w Rutherford w New Jersey w USA, sama oczywiście niczego nie produkuje. To jeden z wielu zleceniobiorców, żerujących na systemie Content ID. Tego typu firmy są pośrednikami w ochronie swoiście pojmowanych praw autorskich: inne podmioty zgłaszają się do nich, aby przypilnowały ich materiałów, a takie firmy jak NAN Films funkcjonują jako certyfikowani partnerzy Google’a. Nie wiem zatem, kto tak naprawdę zgłosił roszczenia do złotych myśli Donalda Tuska. Znam tylko nazwę pośrednika.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS