Cztery z pięciu drużyn zamykających tabelę przegrały swoje mecze, zanim Wisła Kraków wybiegła na boisko, żeby walczyć o ligowe punkty z Piastem Gliwice. Dla „Białej Gwiazdy” była to idealna okazja do rzucenia się w pogoń za bezpiecznym miejscem. Niestety nie była to pogoń w pełni udana.
Zaczęło się tak, jakby Wisła czuła, że lepszej chwili do zameldowania się o punkt za Zagłębie Lubin nie będzie. Skończyło się tak, że zamiast być o „oczko” za „Miedziowymi”, krakowianie tracą do pierwszej bezpiecznej pozycji trzy punkty. W Małopolsce obejrzeliśmy festiwal niewykorzystanych okazji i pomyłek drużyny Jerzego Brzęczka.
Wisła Kraków – Piast Gliwice. 45 minut, cztery słupki i poprzeczki
Czy Wisła Kraków to najbardziej pechowy zespół w lidze? Paru kandydatów mogłoby się o ten tytuł ubiegać, jednak dzisiejsza pierwsza połowa „Białej Gwiazdy” pozwala jej być faworytem do tego miana. To wręcz nieprawdopodobne, żeby zaliczyć dwa słupki i dwie poprzeczki w ciągu 45 minut. Tym bardziej, gdy przyjrzymy się tym sytuacjom z bliska:
- Marko Poletanović centruje z rzutu rożnego na dalszy słupek, Michal Frydrych z bliska trafia w poprzeczkę
- strata Piasta na własnej połowie, Luis Fernandez poklepał z Elvisem Manu, który trafił w słupek
- dośrodkowanie z boku boiska, Zdenek Ondrasek strzela głową i trafia w słupek
- Ondrasek dobrze zastawia się przed polem karnym i odgrywa do Manu, którego strzał na poprzeczkę zbija Plach
Możemy się założyć, że w 9/10 spotkań przynajmniej jedna z tych okazji zakończyłaby się golem. „Biała Gwiazda” przez długi czas wyglądała jak drużyna, która naprawdę chce się utrzymać. To się czuło, to się przede wszystkim widziało, bo potwierdzały to konkretne sytuacje tworzone przez wiślaków, których w wielu wcześniejszych meczach brakowało. Ostatecznie krakowianie — mimo całej beczki pecha — mieli też odrobinę szczęścia. Tak było wtedy, gdy Elvis Manu urwał się Tomasowi Hukowi jak sprinter kanapowcowi, a gdy obrońca Piasta wreszcie go dogonił, to tylko po to, żeby rykoszetem pomóc w wyłożeniu futbolówki Stefanowi Saviciowi, który bez problemu wpakował ją do bramki. Wciąż jednak bilans tych okazji był dla gospodarzy ewidentnie ujemny.
TIHOMIR KOSTADINOV O SUKCESIE MACEDONII W BARAŻACH O MUNDIAL
Posypało się na własne życzenie.
Nigdy nie ustalimy, czy niewykorzystane sytuacje faktycznie są tak mściwe, jak mawia popularne powiedzenie, bo przecież nie zawsze ci, którzy seryjnie pudłowali, schodzili z boiska z opuszczonymi głowami. Nie ustalimy tego także po meczu w Krakowie, bo gdybyśmy chcieli szukać potwierdzenia w bramkach straconych przez Wisłę, winą za odwrócenie wyniku obaczylibyśmy samych wiślaków. Rauno Sappinen po transferze do Piasta Gliwice gra kompletną kaszanę. Chłop oddał dwa celne strzały, więc rozumiemy, że obrońcy „Białej Gwiazdy” trochę odpuścili sobie podążanie za nim krok w krok. Niestety nie odpuścił tego jej golkiper, bo Mikołaj Biegański postanowił wyjść na 13-15 metr i rzucić się pod nogi Estończyka. Jaki był tego efekt? Zamiast piłki Biegański trafił nogę napastnika Piasta i goście otrzymali rzut karny. Czy to wyjście miało sens? Niekoniecznie, nawet olewając strzeleckie wyczyny Sappinena. Prostopadłe podanie Kądziora było dobre, jednak jego adresat wcale nie był w sytuacji, która oznaczała pewną bramkę.
No ale Biegański się pośpieszył, a gdy się człowiek cieszy, to się diabeł cieszy. W tym przypadku diabłem okazał się Kamil Wilczek, który bez problemu wykorzystał „jedenastkę”.
Drugi gol dla Piasta Gliwice? Cóż, też wyglądało to na piękny sabotaż. Jeśli z boku pola karnego, pod samą linią końcową, Jakub Czerwiński (!) znajduje sobie miejsce na dośrodkowanie, a potem jego piłka dociera prosto na głowę Wilczka, to musisz mieć świadomość, że doszło tu do wielopoziomowej katastrofy. I tak właśnie było. Począwszy od tego, że Enis Fazlagić pozwolił na tę centrę przez Biegańskiego, któremu zabrakło centymetrów, żeby ją strącić, po Omara Colleya, który przegrał pojedynek w powietrzu i pozwolił napastnikowi gliwiczan bezproblemowo trafić do siatki — sporo rzeczy poszło nie tak i sprawiło, że Wisła przebyła drogę od 1:0 do 1:2. A przecież bramek dla Piasta mogło być więcej, gdy po centrze Stefana Savicia Colley obciął się po raz kolejny, ale wtedy Biegański zdołał zatrzymać Wilczka.
ONDRASEK: KRAKÓW TO MÓJ DOM, WISŁA TO MÓJ KLUB
Wisła powoli się podnosi
Jak już jednak wspomnieliśmy Wisła Kraków miała w całym tym pechu odrobinę szczęścia. Tak było wtedy, gdy strzał z rzutu wolnego oddał Luis Fernandez, a Frantisek Plach, który nie zwykł się mylić, odbił piłkę przed siebie. Tam z kolei znalazł się Dor Hugi i „Biała Gwiazda” doprowadziła do remisu. Czy to wynik, który ją cieszy? Niekoniecznie, bo ta kolejka układała się tak, że grzechem było niewykorzystanie okazji do odrobienia dwóch punktów więcej. Czy ją smuci? Też pewnie nie, bo jednak w sytuacji Wisły nie ma sensu wzgardzić jakimkolwiek punktem. Ekipa Jerzego Brzęczka podnosi się z kolan, ale wciąż zbyt wcześnie, żeby przesądzać, czy zdąży stanąć na dwie nogi przed końcem sezonu.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
fot. Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS