Czyli lęk jest bardzo przydatny?
– O tak. Lęk jest atawistyczny, sięga do systemu obronnego ssaków. Ma ostrzegać przed wyginięciem, bo natura wyposażyła nas w niego po to, żeby zachować ciągłość gatunku. Psy, koty też go przecież czują.
Z badań wynika, że Polacy odczuwają lęk bardzo często. Coś jest nie tak ze światem, w którym żyjemy?
– Może jest. Polacy chętnie pokazują siebie w roli ofiary. Niech pan przejdzie ulicami Warszawy i zobaczy jak one są nazwane. Miasto krwawi: tu Batalion Zośka, tam Zesłańcy Syberyjscy. Nawet nasz hymn ma w sobie jakąś upiorną zapowiedź tragedii: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Jeszcze. To nie jest triumf. To jest błaganie. Albo hasło, żeby „Polska wstała z kolan”. Jakbyśmy byli plemieniem niewolników, rzuconych na kolana. Możliwe, że mamy w tej freudowskiej podświadomości przekonanie, że stale czeka nas coś strasznego. Przecież świat wszędzie jest taki sam. A jednak ten nasz, polski, wydaje się bardziej ponury. Czemu się tak boimy?
Może nasza opowieść o samych sobie jest opowieścią o cierpieniu? Trudno wyjść poza jej ramy.
– Jesteśmy zanurzeni w filozofii katolickiej, zgodnie z którą gloryfikacja odnosi się do tych, którzy mają źle. Ci, którzy mają gorzej, pierwsi wejdą do królestwa niebieskiego. Przecież my czcimy krzyż, narzędzie tortur. Cierpienie jest wpisane w naszą kulturę. Nasz kościół epatuje cierpieniem. Dźwigaj swój krzyż. Jak masz źle, to znaczy, że Bóg cię kocha. Protestanci myślą inaczej: ten, kto ma sukces, jest żywym dowodem na to, że Bóg go kocha. Bierze życie we własne ręce.
A może jest tak, że lęk jest narzędziem mózgu, który ewolucyjnie jest z innego czasu, w którym nie było tylu bodźców. Dziś jesteśmy nimi bombardowani. Dziś nasze mózgi muszą przetworzyć więcej informacji, więc może więcej z nich mogą interpretować jako zagrożenie?
– Mnogość – tak. Ale polemizowałabym z panem, czy dziś bodźce sygnalizujące zagrożenie są groźniejsze niż w czasach neandertalczyka, człowieka z Cro-magnon, a nawet tego sprzed 10 tysięcy lat. Myślę, że trochę się wydelikaciliśmy. Jaką szansę miał człowiek z tygrysem szablozębnym? Żadnej. Dziś tygrys szablozębny to Putin. Ale on różni się od tego prawdziwego tym, że mamy z nim jakieś szanse. W czasach pierwotnych burza z piorunami mogła być śmiertelnym, a do tego niezrozumiałym zagrożeniem. Człowiek mógł zginąć z głodu, zimna, od uderzenia pioruna. Całe ludy ginęły. Dziś mamy wyższą świadomość, większą wiedzę, mamy narzędzia do obrony. Dużo bardziej wyrafinowane niż maczuga, albo kryjówka w rozpadlinie skalnej. Jesteśmy lepiej przygotowani na zagrożenia. Tygrysa szablozębnego już nie ma. A my jesteśmy delikatniejsi, poznaliśmy smak całkowitego bezpieczeństwa, którego człowiek pierwotny nie znał. Niech pan zauważy, że największym wstrząsem dla nas w Polsce jest dziś wojna, ale nie wojna, która doszła do nas, ale ta, która dzieje się w Ukrainie.
Dlaczego?
– Bo straciliśmy złudzenie, że wojny już nie będzie. To złudzenie uśpiło naszą świadomość zagrożenia. Przez osiemdziesiąt lat, cztery pokolenia, żyliśmy bez wojny. Owszem, one się toczyły – była Srebrenica, Syria, Afganistan, Czeczenia. Ale były daleko. Teraz okazało się, że pokój nie jest wieczny. Niedaleko naszej granicy rakiety spadają na budynki mieszkalne, giną ludzie. To jest trauma. Straciliśmy bezpieczeństwo. Każda strata jest przedmiotem żałoby. I tym jesteśmy teraz dotknięci: świadomością, że nie ma już pokoju, że wojna jest możliwa.
Jak będziemy przeżywać tę żałobę?
– Gdy uchodźcy przysyłani przez Łukaszenkę pod granicę z Białorusią potrzebowali ratunku, to tylko młodzi ludzie z Ocalenia i Grupy Granica przychodzili im z pomocą. Ludzie w Polsce nie mieli z tego powodu bezsennych nocy. Większość spała spokojnie. A dziś widzimy piękną, porywającą opowieść o braterstwie, sąsiedztwie. Opowieść, jakiej historia w Polsce nie zna. Nastąpiło jakieś pękniecie, rozpękła się polska jaźń. Ratujemy naszych braci z Ukrainy. Postępujemy pięknie, piszemy nową historię Polski. Nagle staliśmy się wspaniałomyślni, a nie pamiętliwi. Nagle jesteśmy ofiarni i hojni, a nie cwani i kunktatorscy. To jest piękna część nas.
Zachowywaliśmy się podle nie tak dawno temu, kiedy różne grupy uchodźców potrzebowały pomocy. Może to siła tej traumy? Może świadomość, że wojna wróciła, obudziła w nas dobro?
– Tak. To jest siła strachu. Pamiętam ten moment, 24 lutego. Zobaczyłam, że Putin wszedł do Ukrainy. Czytam: „wojna”. Pomyślałam natychmiast o mojej mamie. Ja się urodziłam 2 września 1939 roku. Wprawdzie to nie jest taka dokładna analogia, ale pomyślałam: „tak musiała się poczuć moja mama”. Choć nie urodziłam dziecka tej nocy, choć nie miałam jej trzydziestu paru lat, tylko moje osiemdziesiąt parę. Ale myślę, że ona musiała poczuć, że dzieje się coś, na co jeszcze nie ma słownika, nie ma wyobraźni. To, co się wtedy działo przez następne lata, przekroczyło wszelkie wyobrażenia. Myślę, że bardzo wiele osób pomyślało tak, jak ja. I zamiast kupić pół litra i się upić, co byłoby w naszym stylu, pojechali na granicę i zaczęli pomagać. Myślę, że ten zryw jest fenomenem w skali świata. Co innego, jakby państwo się tym zajęło. Ale u nas państwo się nie zajmuje. To po prostu ludzie. To samo robiła ta dzieciarnia na granicy białoruskiej, tylko co wtedy państwo zrobiło? Postawiło policję i karabiny. Jak dziwnie, schizofrenicznie. Teraz zobaczyłam niezwykłą twarz nas, Polaków. Nagle na Polaków można liczyć.
Zobaczyliśmy, że możemy być dobrzy. Nie musimy być ofiarami.
– To jest najważniejsze zdanie! Zachowaliśmy się nie jak ofiary! Po raz pierwszy. To jest XXI wiek, lata przeobrażeń, walk politycznych, doświadczeń, poszukiwań. I w końcu coś znaleźliśmy! Polacy przestali być ofiarami, są tymi, którzy niosą pomoc. Są ratownikami.
Ktoś silnie straumatyzowany, tak rozumiejący swoją historię, że był ofiarą, kiedy nagle dostrzega, że może być osobą pomagającą, sprawczą, upodmiotawia się. To może uleczyć.
– Na pewno.
To co to z nami zrobi?
– Nie jestem socjologiem. Każdorazowo, każda osoba, która pomoże drugiej osobie, każde dziecko, które oprowadzi drugie dziecko po szkole, w tym momencie stanie się kimś, kto czyni dobro i emanuje dobrem. To jest coś niezwykłego, zostaje na zawsze. Z takich rzeczy składa się poczucie własnej wartości. My już o sobie to wiemy, już nigdy nie przestaniemy tego wiedzieć, bo to się stało. To jest wspaniały moment, odkryliśmy, że to było w nas. To przecież ci sami ludzie, którzy zazdrościli sąsiadowi, że kupił lepszy rower. A dziś dają komuś życie, które być może bez tej pomocy by zginęło. Mieliśmy rozmawiać o lęku.
A nie rozmawiamy?
– Rozmawiamy. Bo widzimy pan, lekarstwem na lęk jest drugi człowiek. A w szczególności nie taki, który chce mi coś dać. Tylko taki, któremu ja mogę coś dać. To jest prawdziwe lekarstwo na lęk.
Czytaj też: „Na początku wszyscy chcieli pomóc. Ale w większości było to pomaganie swojemu ego, a nie uchodźcom”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS